Rozdział 12

6.2K 389 35
                                    

Wybudzając się, czułam coś mokrego i zimnego na czole. Otworzyłam powoli oczy, a rękę podniosłam do głowy.
Kto zrobił mi okład?
Kolejnym zaskoczeniem było to, że leżałam na trawie pod dużym drzewem, na skraju lasu. Słońce zaczęło kryć się za horyzontem, zalewając niebo pomarańczową barwą.
Przypomniałam sobie ostatnie wydarzenia i szybko podniosłam się do pozycji siedzącej. To był głupi ruch. Zakręciło mi się w głowie, która zaczęła pulsować i boleć. Na chwilę zamknęłam oczy, czekając aż to minie.
Gdy po kilku minutach je otworzyłam...

- Obudziłaś się wreszcie.

Powiedział chłopak, stojący dwa kroki przede mną. Ukucnął, przyglądając mi się ze spokojnym wyrazem twarzy.
Około dwudziestoletni, z długimi do ramion, czarnymi włosami i jasno brązowymi oczami. Szczupły, a wręcz wychudzony, z zadużymi ubraniami jakby nie były jego. Choć spojrzenie miał łagodne, to ostre, wyraźne rysy twarzy sprawiały wrażenie, że jest osobą groźną. Niebezpieczną.

- Wiesz jak długo cię szukałem? - dodał z wyrzutem, siadając na trawie przede mną. A ja drżałam ze strachu, zastanawiając się jak uciec. Czy on wiedział co zrobiłam? - Spotkałem dziewczynę bardzo podobną do ciebie, ale szybko zorientowałam się, że to nie ty. W jej spojrzeniu nie było żadnych emocji. To było straszne - mówił z powagą.

Alison?!

Sama nie wiem dlaczego, ale szybko wstałam i zaczęłam biec. Chciałam stamtąd uciec. Od tego dziwnego, groźnego chłopaka.
Nie mogłam przecież nic powiedzieć, nawet podziękować za pomoc. Choć i tak nie znałam jego intencji. Ale co to miało znaczyć, że mnie tak długo szukał? I jego głos... Wydawał się znajomy, ale nie wiedziałam skąd.

- Czekaj, gdzie ty biegniesz? - krzyknął za mną rozzłoszczony i zaskoczony, ale nie próbował mnie zatrzymać. Nie ruszył za mną.

Do domu miałam około trzech kilometrów, przez pola i łąki. Czując za sobą delikatny, chłodny wiatr, ani trochę się nie zmęczyłam. Mogłabym biec jeszcze dalej. To było nawet przyjemne, gdyby nie strach i wyrzuty sumienia, które zalewały mnie całą.
W domu nie było nikogo, ale to mnie nie zdziwiło. Ostatnie dni, wszyscy wracaliśmy z pracy już po zmroku.
Cała brudna i z podartymi ubraniami, odrazu skierowałam się do łazienki.
Weszłam do małej wanny, gdzie nalałam niewielką ilość zimnej wody. W lato oszczędzaliśmy pieniądze w ten sposób, choć to nie było zbyt przyjemne. Ale im mniej wody, tym aż tak nie czuć było zimna.

Dopiero, gdy zmyłam z siebie brud, zorientowałam się, że na rękach i nogach nie mam ani jednej rany, czy siniaka. Nic mnie nie bolało.
Jak to możliwe?... ON potrafił uzdrawiać, Feliks... Czy ja też to potrafię? Ale moja skóra nadal jest poparzona. Nic z tego nie rozumiem!

Wyszłam z łazienki, owinięta w ręcznik i drżąc z zimna, szybko wbiegłam do pokoju. Gdy się ubierałam, usłyszałam jak ktoś wchodzi do mieszkania.

Zobaczyłam mamę siedzącą na krzesełku w kuchni, pochyloną do przodu i z twarzą zasłoniętą dłońmi. Płakała.
Szybko uklęknęłam tuż przed nią i położyłam dłoń na jej kolanie.

Spojrzała na mnie zaskoczona, a później z ulgą przytuliła mnie. Po jej policzkach nadal spływały łzy.

- Boże! Myślałam, że ty też... Nie wróciłaś z tartaku, a cały plac został zniszczony. Do tej pory szukali ludzi pod deskami - mówiła szlochając, cała roztrzęsiona. - Ale tata... on...

Zesztywniałam, a pod skórą czułam zimne dreszcze.
Nie... niemożliwe!

- Byli w lesie - kontynuowała - ale, gdy zauważyli wichure odrazu wrócili i rzucili się do wyciągania rannych... Tata został przygnieciony deskami... odrazu zmarł...

Nie... Nie! Nie! Nie!

Byłam w takim szoku, że nawet nie drgnęłam. Nie uroniłam ani jednej łzy. Cała zbladłam, a w głowie chuczało mi tylko jedno "Tata nieżyje przeze mnie!"

****

Na pogrzebie byliśmy tylko my. Nikt inny nie przyszedł. Nawet Agnes nie było, bo mama zapomniała ją powiadomić.
To nie był koniec nieszczęść.
Mama... całkowicie się załamała, po tak nagłej utracie męża. Ponadto zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli ja i Alison porzucimy szkołę i pójdziemy do pracy, to nasze zarobki nie wystarczą na utrzymanie domu, który wymagał coraz więcej napraw.
Żadna z nas nie zauważyła, że aż do pogrzebu mama nic nie jadła, nie spała i chwytała się każdej możliwej pracy. Dopiero, gdy trumna została zasypana... poddała się. Jej kruche ciało, upadło na wysuszoną trawę cmentarza.
Po długich prośbach Alison, ktoś w końcu zawiózł mamę do szpitala. Mi każdy by odmówił, więc nawet nie próbowałam.

- Jest odwodniona i osłabiona, potrzebuje długiego odpoczynku - powiedział lekarz, stojąc obok łóżka mamy. - Zostanie w szpitalu przez kilka dni, ale później będzie wymagała opieki w domu i lekarstw, na które pewnie was nie stać - kontynuował chłodnym, znudzonym tonem. - Nie ma kto się wami zaopiekować, więc muszę powiadomić...

- Nie - przerwała mu Alison, swoim naturalnym, bezemocyjnym tonem. - Mamy starszą siostrę, wieczorem nas zabierze. Dziękujemy za opiekę nad naszą mamą.

Ukłoniła się i ciągnąc mnie za rękę, wyszliśmy z sali. Cyprien cały ten czas milcząc, podążał za nami.

"Przecież Agnes... "- zaczęłam pisać na kartce, gdy byłyśmy już w domu.

- Głupia, chcesz trafić do domu dziecka? - powiedziała Alison, stojąc obok mnie. - Cyprien to zdrowy chłopak, odrazu ktoś go adoptuje, a mama gdy wyzdtowieje, nie będzie mogła nic zrobić. Ciebie czekają najgorsze prace jako służącej, a ja będę się uczyć tylko podstawowego poziomu, bez szans na rozwój. Z samego rana idziemy do Agnes!

"Ale to dwa dni pieszo! Oszalałaś?! Po za tym, mieszka u dziadków Edwarda. Nie pomoże nam."

- Ona jest naszą jedyną szansą. Musimy spróbować. Zacznij myśleć rozsądnie.

"A ty myślisz rozsądnie? Gdzie będziemy spać? A jeśli ktoś nas zaatakuje? Cyprien nie da rady tyle iść! "

Panikowałam. Po części bałam się też, że znów użyje mocy i kogoś skrzywdze. Bałam się, że zostanę sama... Przeklęta moc jaką dostałam, po kolei odbierała mi bliskich.

Ku mojemu zaskoczeniu, Alison miała wszystko już zaplanowane. Mieliśmy jeden rower, na którym miał siedzieć Cyprien, prowadzony przez nas na zmianę. Po drodze jest kilka wiosek, gdzie ludzie są bardziej przyjaźni i życzliwi niż w mieście. Więc widząc małe dziecko, na pewno użyczą schronienia na noc. Obie, mając przy sobie ostre noże i tłuczek do mięsa, nie byłyśmy bezbronne. Przynajmniej tak sądziła Alison. Ja byłam sceptycznie do tego nastawiona. Czy na pewno potrafiłabym tego właściwie użyć?

Gdy słońce zaczęło powoli wyłaniać się za horyzontu, a na zewnątrz panował jeszcze półmrok, ruszyliśmy w drogę zanim ktoś nas zobaczy. Ja trzymałam na rękach, nadal śpiącego Cypriena, którego tylko okryłam kocem. Jak na pięciolatka był dość niski i bardzo chudy, więc nie ciążył mi tak bardzo.

Po tym wszystkim co się wydarzyło ostatnio, pogrążona w wyrzutach sumienia i rozpaczy, całkowicie zapomniałam o dziwnym chłopaku, który mi pomógł. Od tamtej pory, nie spotkałam go nigdzie w mieście i nie spodziewałam się, że on czekał na mnie po za nim.

Łzy feniksaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz