Rozdział trzeci

6.5K 461 121
                                    

Od ostatnich rewelacji, jakich dowiedział się Potter pod gabinetem dyrektora, minęło kilka tygodni i od tego czasu nic innego się nie wydarzyło. No prawie. Malfoy. Jak zwykle on; rozpieszczony paniczyk, samozwańczy Książę Slytherinu musiał być przyczyną wszelkich zagwozdek i częstych rozmyślań (przynajmniej dla Gryfona). Knuł coś i Harry doskonale to wywnioskował ze swoich licznych, oczywiście nadzwyczajnie nie rzucających się w oczy obserwacji na lekcjach, posiłkach oraz Mapie Huncwotów. Właściwie nie ma potrzeby wspominać, że zapatrzony w magiczny pergamin, chcąc wydedukować gdzie tym razem zniknie napis "Draco Malfoy", przewrócił zbroję na korytarzu, co na szczęście poskutkowało jedynie oburzeniem obrazów i szybkim uprzątnięciem rozgardiaszu zaklęciem, jak gdyby nigdy nic. Najlepszym detektywom też mogą zdarzyć się pomyłki, czyż nie? Jednakże wracając do głównego tematu: podstępny Ślizgon próbował zachowywać się jak to miał w zwyczaju, ale zdradzał się na posiłkach. Najczęściej tylko gmerał w jedzeniu, wyglądał na roztargnionego, nieobecnego, a jego wygląd, był jak na niego wręcz w opłakanym stanie. Skóra nie była już blada, a niezdrowo szara, fryzura — zawsze zadbana w najmniejszym calu, momentami żyła własnym życiem i wydawało się, że ów fakt nie przeszkadza ich właścicielowi. Potter odczuwał dziwny żal i współczucie, lecz najbardziej uciążliwa i denerwująca okazała się niewiedza w poczynaniach blondyna. Parę dni temu, dyskretnie, przed porannymi zajęciami podpytał Lunę; z którą jako tako, utrzymywał sporadyczny kontakt. "Przykro mi, nie mogę niczego powiedzieć, Harry. Wiesz, jaki on jest. Obraziłby się na mnie do końca życia." — Tylko tyle był w stanie od Krukonki usłyszeć. Właściwie sam nie wiedział, po co to robił. Z nudów? Z chęci pomocy? A może z nadarzającej się idealnej okazji do pogrążenia Dracona? Jego ojciec jest jednym z ważniejszych Śmierciożerców, więc niewykluczone, że Malfoy planuje coś pod wpływem rodzica. Jeżeli okaże się to prawdą, brunet dołoży wszelkich starań, by udaremnić jego zadanie.

* * *

Późnymi wieczorami niektórzy nielicznie pozostawali do ciszy nocnej w Pokoju Wspólnym. Przeważająca część wychowanków profesor Mcgonagall preferowała wylegiwanie się w swoich łóżkach albo spędzanie czasu w mniejszym gronie. Zielonooki zaliczał się do takich osób i leżąc we flanelowej, czerwonej pościeli uważnie lustrował Mapę Huncwotów. Wypuścił głośno powietrze, zauważając dwie osoby przebywające w swoim towarzystwie, bez nikogo innego w pobliżu.

Irracjonalne ukłucie zazdrości.

— Nie przejmuj się, Harry. Na pewno wybierze ciebie — zagadnął Ron, który leżąc na brzuchu, układał niemały stos kart z czekoladowych żab na swoim posłaniu.

— O kim mówisz? — spytał, marszcząc brwi.

— No jak to o kim? — Uśmiechnął się. Prawdopodobnie pomyślał, że przyjaciel będzie się wypierał. — O Pomylunie Lovegood — wyjaśnił, odrywając się od talii. — Nie mam pojęcia, co w niej widzisz, ale naprawdę musi ci na niej zależeć, skoro śledzisz ją na mapie. — Kiwnął głową w kierunku pożółkłego pergaminu.

Ciemnowłosy chłopak zmieszał się i nie wiedział, co ma powiedzieć. Nie będzie zaprzeczał, bo to najpewniej utwierdzi Weasleya w jego przekonaniach, chociaż to lepsze wyjście. Gdyby wiedział, że chodzi o Malfoya nie zdenerwowałby się, ale miałby Harry'ego za szaleńca albo masochistę. Mruknął "koniec psot" stukając różdżką w mapę i kontynuował luźną rozmowę z Ronem. Po parunastu minutach ułożyli się do snu.

Od czasu odrodzenia się Voldemorta, Potter bardzo często miewał okropne i co najgorsze, realistyczne wizje z umysłu czarnoksiężnika. Zazwyczaj dotyczyły krzywdy najbliższych znajomych lub Lupina i za każdym razem, gdy chłopak obudził się zlany zimnym potem, uspokajał się, słysząc miarowe oddechy, śpiących w bezpiecznym dormitorium współlokatorów. Sytuacja powtórzyła się i tym razem, a po sprawdzeniu godziny okazało się, że jest dopiero kilka minut po północy. Harry wygramolił się cicho z łóżka, zakładając na nogi czarne trampki. Uważał, by nikogo nie obudzić skrzypiącą podłogą lub zamykanymi drzwiami. Potrzebował się przejść.

Wyszedł zza ramy portretu Grubej Damy, nakrywając się przezroczystym, aksamitnym materiałem. Lepiej nie kusić losu, a ściślej mówiąc Filch'a i jego upierdliwego, donosicielskiego kota. Powoli przemierzał korytarz przy bladym świetle zaklęcia, schodząc marmurowymi schodami na szóste piętro. Zbliżał się listopad, więc noce robiły się zimne, szczególnie było to odczuwalne w ogromnym holu, ale Harry nie miał zamiaru wracać po bluzę. Być może chłodne powietrze oczyści jego umysł z tych wszystkich okropieństw, jakie miał nieprzyjemność widzieć jeszcze kilkanaście minut temu. Na samo wspomnienie żołądek zawiązywał się w bolesnym uścisku.

Nieopodal drzwi do męskiej łazienki, usłyszał cichą rozmowę. Komuś chce się rozmawiać z Martą w środku nocy?, pomyślał chłopak o duchu marudnej dziewczyny, którą można było spotkać nie tylko w toalecie na pierwszym piętrze. Jak się okazało, głosy nie dobiegały z pomieszczenia, a zza filaru kilka kroków od drzwi. Wychylił się, dostrzegając, że osobistości, które zaobserwował na mapie niespełna dwie godziny temu, nie ruszyły się z miejsca nawet o cal.

— Tworzymy drużynę, Draco. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć — powiedziała Krukonka swoim łagodnym, lecz nie znoszącym sprzeciwu głosem.

Pottera po słowach Luny ogarnęła nagła fala smutku. On też mógł być częścią tej drużyny i nie musiałby siedzieć pod Peleryną Niewidką, by wiedzieć jakie problemy wplątał się Malfoy, ale z drugiej strony, Merlinie, przecież on chciał! To Draco zawsze musiał stwarzać komplikacje, traktować Harry'ego jak powietrze, albo najgorszego człowieka na całej planecie. Gdyby tego było mało — miał w zwyczaju śmiertelnie się obrażać całkowicie jak mała, rozkapryszona dziewczynka. Chociaż... Co, jeśli miał ku temu powód?

— Możesz pomóc mi szukać. Na nic innego się nie zgadzam — odparł blondyn, przewracając oczami. — Późno już. Wrócimy do tej rozmowy jutro. — Podniósł się na równe nogi, i uprzednio mierzwiąc fryzurę dziewczyny we wręcz braterskim geście, udał się do komnat Slytherinu.

Gryfon pozostał sam, zastanawiając się czego może szukać Draco i dlaczego stało się to na tyle ważne, że chłopak zaniedbywał przez to własne zdrowie. Chyba najwyższy czas odwiedzić hogwardzką kuchnię.

* * *

Co będzie później? Jak to naprawię? Nawet jeśli się uda, nie wykonam zadania do końca. Nie poradzę sobie. Nie jestem w stanie. Doszczętnie zniszczy mnie i wszystkich, na których mi zależy. A na początku jego. On coś podejrzewa. Będzie chciał wiedzieć. Nie może. Dlaczego to robi? Miało być lepiej, a wszystko jest nie tak. Powinienem powiedzieć Dumbledore'owi? W Slytherinie i tak wszyscy po cichu mnie wyśmiewają, nie mam nic do stracenia. Nie. To nic nie zmieni. Jakoś sobie poradzę. Sam. Kiedyś wszystko się skończy. — Tysiące podobnych myśli, wątpliwości kłębiły się w umyśle Draco, który od wielu długich minut wpatrywał się w jeden punkt na suficie. W dormitorium skąpanym w ciemności mógł dać upust emocjom; zdjąć opanowaną do perfekcji maskę obojętności. Nikt nie mógł zobaczyć czystego bólu i bezsilności w jego księżycowych tęczówkach.

Po zakończeniu pierwszej lekcji Malfoy przeszedł trzy razy wzdłuż kamiennej ściany. Po chwili pojawiły się średniej wielkości gotyckie drzwi, przez które dostał się, razem z przyjaciółką do Pokoju Życzeń. Podejrzliwie rzucił przez ramię ostatnie spojrzenie na korytarz. Wolał kontynuować poszukiwania w czasie zajęć, ponieważ w wolny dzień ktoś mógłby ich zobaczyć i powiedzieć o tym parę słów za dużo samemu dyrektorowi. Pomimo świadomości, że obecnie każdy przebywał w sali lekcyjnej, nie mógł pozbyć się przeczucia bycia śledzonym.

Znalezienie małej ozdoby w ogromnym pomieszczeniu pełnym najróżniejszych gratów wydawało się niemożliwe. Na szczęście otrzymał kilka wskazówek. Lawirował między stosami mebli, tracąc poczucie czasu. W końcu dostrzegł mały, okrągły, drewniany stolik, na którym stał stary gramofon oraz inne przedmioty przykryte zakurzoną narzutą. Uważnie przejrzał wszystko, w myślach przypominając sobie informacje o wyglądzie rzeczy, jaką chciał odszukać. Otworzył czarną, zamszową szkatułkę. Uśmiechnął się zwycięsko na widok legendarnego diademu Roveny Ravenclaw.

Periculum. — Uniósł różdżkę, wystrzeliwując z niej snop czerwonych iskier. Miały za zadanie poinformować Lunę o misji zakończonej powodzeniem.

Pora na drugą część. O wiele bardziej skomplikowaną. Wybitne stopnie z Eliksirów okażą się wyjątkowo przydatne.

Syndrom zwątpienia | Drarry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz