Neville zdobywał z dnia na dzień coraz więcej przydatnych doświadczeń oraz umiejętności magicznych do wykorzystania w praktyce, bo tak właśnie wolał nazywać ostateczny pojedynek między nim a Lordem Voldemortem. Pomimo postępów, które zachwalała sama Hermiona, czuł niepokój. Czuł w kościach, że lada chwila wydarzy się coś złego, jednak nie napawało go to strachem. Zrozumiał swoje przeznaczenie, przestał z nim walczyć, wypierać się czy też uciekać. Wiedział, że to zbyteczne, a jako Wybraniec ma szansę ocalić wielu ludzi i przede wszystkim udowodnić tym, którzy w niego wątpili, iż nie jest nic nie znaczącym, fajtłapowatym chłopcem z Gryffindoru, będącym obiektem kpin. Każde działanie poświęcał zmarłym rodzicom, mając nadzieję, że patrząc na swojego jedynego syna gdzieś z gwiazd, odczuwają dumę.
Napiętą atmosferę potęgował fakt zdystansowania ze strony Dumbledore'a. Chłopak wiele razy odwiedzał jego gabinet w celu konsultacji lub po prostu zwyczajnej rozmowy, mającej podtrzymać choć trochę na duchu. Niestety, coraz częściej bywał zbywany, albo w ogóle niewpuszczany do środka. Wtedy przypominał sobie słowa profesora, zapewniające dobrą przyszłość i jednocześnie prośbę, by zaufać wszelakiej jego decyzji, a co najdziwniejsze, by Harry i Draco możliwie jak najdłużej o niczym nie wiedzieli. Longbottom nie raz dokładnie analizował przesłanie wypowiedzi i zawsze dochodził do tego samego wniosku. Lubił Pottera, on też odgrywał ważną rolę w świecie zatrzaśniętym przez szpony nieuniknionej wojny, ale przede wszystkim przez wiele lat, nieświadomie dźwigał ciężar przepowiedni dotyczącej Neville'a. Należało mu się odcięcie od tego wszystkiego, chwila wytchnienia, zapomnienia o Śmierciożercach, horkruksach i pozostałych rzeczach, które nie powinny być problemem osoby w tym wieku. Jednak kompletnie nie mógł zrozumieć, dlaczego również taką szansę otrzymał Malfoy. Ślizgon będący zupełnym przeciwieństwem, bałaganem. Choćby się wypierał, wszyscy wiedzieli, po czyjej stanąłby stronie. W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni, a nie było nawet minimalnej szansy na sprzeciw Dracona wobec ojca.
Każdy miał swoją misję do wypełnienia. Nawet jeśli nie chciało być się jej częścią, żadne wyjście nie istniało. Może to zwyczajny pech. Może to los po prostu świetnie się bawił, zrzucając na przypadkowych ludzi najtrudniejsze zmagania.
Chłopak utkwił wzrok w ciemnym nieboskłonie, gęsto pokrytym niezliczoną ilością iskrzących punkcików, znajdującym się za oknem cichego dormitorium. Uwielbiał to robić, szczególnie gdy natłok myśli zakłócał spokojny sen. Pozostali współlokatorzy smacznie chrapali, a niepowtarzalnymi przyjaciółmi Neville'a okazały się właśnie gwiazdy. Nigdy nie pytały, nigdy nie odpowiadały na zadawane pytania. Po prostu słuchały, raz po raz mrugając wytworzonym światłem. Być może, właśnie w tym tkwiła odpowiedź, lecz nikt nie potrafił zrozumieć ich specjalistycznego języka. Czy podzielicie się swoją mądrością choć raz?
Longbottom czuł się zupełnie jak Potter, gdyż tym razem to Voldemort spędzał mu sen z powiek. Chciałby jak najszybciej uporać się z tym, co konieczne. Byleby zmniejszyć do minimum liczbę potencjalnych ofiar. Kluczowy problem wywodził się z bezsilności podszytej niewiedzą. Zakładając, że jakimś cudem wszystkie cząstki duszy czarnoksiężnika zostały zniszczone, wciąż nie takie łatwe okazałoby się pokonanie go zwykłą Avadą lub innymi zaklęciami. Voldemort skutecznie broniłby się sam i z potężną obstawą popleczników po swojej stronie. Zaatakowanie po prostu nie wchodziło w grę, a bezczynne czekanie na jego ruch wydawało się jeszcze gorsze.
Gryfon, przeczuwając późną godzinę, poczłapał smętnie do łóżka, z ostatnią myślą o beztroskich latach dzieciństwa, spędzonych w domu ukochanej babci. Malowniczych widokach za chatką, smakiem pieczonych ciasteczek zapijanych parującą herbatą i zapachem niebieskich dalii, rosnących w ogródku.
* * *
W prawie każdej sypialni i wspólnych salonach, uczniowie na parapetach stawiali drobne rośliny doniczkowe. Dodawały uroku, atmosfery i przede wszystkim pięknie zdobiły ponure wnętrza. Demimoz jako zwierzę roślinożerne każdej nocy przechadzał się po zamku, podjadając łodygi lub liście, tak aby właściciele nie zauważyli ubytku w kwiatach. Nikt nie był w stanie go zauważyć, gdyż miał wyjątkową umiejętność stawania się niewidzialnym. Cóż, wilk syty i owca cała. Na zakończenie kolacji wybrał pokój Harry'ego. Zmaterializowany usadowił się przy oknie, biorąc w łapki kawałek rozłożystego aloesu. Przez brudne szyby wpadało blade światło pełnego księżyca, dzięki któremu biała sierść zaczęła się błyszczeć. Zajadając, zerknął na posłanie, wiercącego się z boku na bok nastolatka. Wtem dała o sobie znać kolejna zadziwiająca umiejętność stworzenia: przewidywanie niedalekiej przyszłość na podstawie rachunku prawdopodobieństwa. Jego dotychczas czarne oczy przybrały kolor intensywnego błękitu, a widziany obraz zastąpiła wizja.
CZYTASZ
Syndrom zwątpienia | Drarry ✓
FanfictionCzymże byłoby ich życie bez bójek, mających zatuszować skrupulatnie maskowaną prawdę? Myśleli, że utraconego nie sposób odzyskać, a nierealnego urzeczywistnić. Całe szczęście potęga magii funduje przeróżne niespodzianki. Tak samo, jak wścibski duch...