Deszczowy poranek przywitał mały partyzancki oddział, kiedy wszystko wokół dopiero budziło się ze snu. Olbrzymie krople deszczu spadały na dachy nieszczelnych namiotów i odnajdując w nich ubytki, wkradały się do środka tym samym kapiąc na głowy jeszcze śpiących żołnierzy. Nie spał jedynie wartownik, który stał pod drzewem z rozłożystymi gałęziami i starał się unikać spadającej z góry wody. Podkręcał przy tym swojego siwego wąsika i pogwizdywał cicho. Ciemne chmury zasłaniały całe sklepienie niebios. Nie było widać choćby najmniejszego kawałka błękitu. O zobaczeniu słońca nie mogło być nawet mowy. Świat po prostu przybrał szarą barwę, małymi kroczkami podążając w stronę jesieni.
Piorun otworzył oczy i zaspanym wzrokiem przeleciał namiot wzdłuż i w szerz. Zatrzymał go na Szerszeniu, który spał głęboko przytulony do nogi Wojtka. Ten, nieświadomy niczego również spał w najlepsze chrapiąc na cały głos. Piorun uśmiechnął się pod nosem a następnie uniósł na łokciach i z żalem stwierdził, że i tak za chwilę za pewne zostaną obudzeni. Zmusił się do stanięcia na nogi i leniwie wygramolił się na zewnątrz.
Rozejrzał się i wciągnął do płuc rześkie powietrze pachnące deszczem. Spojrzał na Puchacza, który pełniąc funkcję wartownika nadal stał pod drzewem kryjąc się przed deszczem. Starszy żołnierz skinął mu głową na powitanie a chłopak uśmiechając się odpowiedział mu tym samym.
Minął już cały tydzień odkąd młodzieniec znalazł się wśród żołnierzy. A zaklimatyzował się tu niemal błyskawicznie! Partyzanci od razu zaczęli traktować go jak jednego z nich, mimo, iż sam na początku czuł się zagubiony. Prawdę mówiąc, Piorun zyskał przychylność wszystkich żołnierzy, z wyjątkiem sierżanta Krasonia. Chłopak jednak postanowił nie przejmować się tym i po prostu unikać go jak najbardziej się da. Jak się okazało było to dużo trudniejsze niż mógłby się spodziewać bowiem oddział dzielił się na trzy patrole. Na swoje nieszczęście, Piorun, w towarzystwie Szerszenia oraz kilku innych chłopaków, trafił do patrolu nikogo innego jak właśnie Michała. Obaj nie byli szczególnie uradowani, jednak nie mogli zrobić z tym nic, prócz przyjęcia decyzji Brzozy.
Winkowski jeszcze przez chwilę stał w miejscu rozkoszując się zapachem deszczu i lasu. Potem ruszył jednak w kierunku paleniska, przy którym nie było jeszcze nikogo. Deszcz całkowicie zamazał ślady po ogniu, który palił się w tym miejscu co wieczór. Chłopak westchnął i z rezygnacją popatrzył na przemoczone kawałki drewna i wilgotną ziemię. Krople deszczu kapały mu na głowę powodując, że już po chwili jego włosy wyglądały jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. Wtedy też zdał sobie sprawę z tego, że jest mu dosyć zimno. Zacisnął wysuszone wargi i z zamiarem pójścia po dodatkowy sweter odwrócił się od paleniska z całym impetem. Wpadł twarzą prosto w twardą jak stal, pierś sierżanta. Jego wszystkie zaspane komórki natychmiast otrzeźwiały.
— No i co gnojku? Przeprosić wypada — warknął Michał swoim typowo sierżantowym tonem
— Oczywiście, przepraszam... — odparł pokornie Piorun zmagając w sobie chęć pokłócenia się z dowódcą. Jego oczy jednak nie powstrzymały się i teraz były prawie wyzywająco wpatrzone w przekrwione oczy Krasonia. Sierżant prychnął i zdaniem młodzieńca zrobił dość komiczną minę.
— Dobrze, że już wstałeś, zrobisz śniadanie — rzekł jeszcze kpiącym tonem po czym ruszył w kierunku punktu zbornego — A i buty zawiąż.
Chłopak zajął się opanowywaniem niesfornych sznurówek, w myślach karcąc się za swój - w jego przypadku - niewyparzony wzrok. Zanim jeszcze zdążył się podnieść, usłyszał niezwykle irytujący dźwięk gwizdka i jeszcze bardziej irytujący wrzask sierżanta wołającego na pobudkę. Po kolei, w towarzystwie przekleństw i wyzwisk kierowanych prosto na sierżanta, z namiotów zaczęli wychodzić żołnierze.