Kto miłości nie zna...

90 11 3
                                    

Grudzień to miesiąc w którym radość oczekiwania przeplata się z nostalgią. I choć w obecnych czasach ciężko było nawet w radości czekać na Narodzenie Pańskie, ludzie starali się jak mogli być choć przez chwilę poczuć przedwojenny klimat adwentu. Na wsiach zdecydowanie było to prostsze niż w wielkich miastach. Tam, ludzie nie zważali nic i co świt podążali do kościoła dzierżąc w zgrabiałych od chłodu dłoniach świece. A moment ten, był przez nich wyczekiwany przez resztę dnia. I żyli tak od świtu do świtu w nadziei, że przyjście na świat zbawiciela, wybawi ich z rąk okupanta.

W jeden z takich poranków, blond włosa dziewczyna siedziała przy oknie swojej izdebki i obserwowała ludzi zmierzających do świątyni. Bębniła palcami w trzymaną w dłoniach szklankę. Na zewnątrz pojawiły się pierwsze oznaki zimy. Z nieba leniwie zaczęły spadać duże płatki śniegu a wiatr przybrał na sile i mocno kołysał pozbawionymi liści drzewami. Najsurowsza z pór roku zbliżała się wielkimi korkami. Jednak w oczach i w sercu Wandy wciąż panowała wiosna. We wnętrzu siebie czuła przyjemne ciepło a na twarz sam cisnął się uśmiech na wspomnienie o...

— Który to? — z rozmyśleń wyrwał ją głos Aleksandra, który wszedł do pokoju tak niespodziewanie, że dziewczę podskoczyło. Przeniosła na niego swój w tej chwili pytający wzrok.

— Słucham?

— Który przydupas sprawił, że od kilku tygodni chodzisz z głową w chmurach? To strasznie irytujące... — chłopak usiadł obok swojej siostry i posłał jej dość groźnie spojrzenie.

— Nie rozumiem o czym mówisz — odparła Wanda kierując oczy w dół.

— Czyżby? To dlaczego teraz się rumienisz i uśmiechasz jak głupi do sera? — dopytywał Aleksander przewracając oczami.

— Rozczula mnie po prostu widok naszej wsi, każdego ranka tak mam. A te rumieńce? Pewnie z zimna... — panienka nie dawała za wygraną. Na moment zapadła krótka chwila ciszy, po czym w pomieszczeniu rozległo się ciężkie westchnięcie Aleksandra.

— No powiesz mi czy nie?

— Piorun — powiedziała wreszcie Wanda rumieniąc się jeszcze bardziej. Teraz jej twarz naprawdę przybrała barwę dorodnego buraka. Na moment podniosła wzrok na swojego brata i niemal zaśmiała się gdy zobaczyła jego mocno zdziwiony wyraz twarzy. Chłopak zmarszczył brwi i uniósł delikatnie podbródek.

— Teraz to chyba ja nie rozumiem — powiedział wreszcie.

— Tak go wołają — Wanda wzruszyła ramionami.

— Nie mów tylko, że to jeden z tych harcerzyków Brzozy — rzekł Aleksander ostrym tonem na co siostra posłała mu mordercze spojrzenie.

— Te "harcerzyki" jak to ich nazwałeś, przynajmniej cokolwiek robią a nie siedzą jak tchórze w jednym miejscu! — odgryzła się jednocześnie podnosząc do pozycji stojącej.

— No już, uspokój się! Nie chciałem ich... obrazić — mruknął chłopak. Dziewczyna przeszła kilkukrotnie w te i we wte po swej izbie po czym z powrotem usiadła.

— Ciekawe czy jeszcze kiedyś go zobaczę...

— Jest na to szansa przy odrobinie szczęścia — Aleksander wzruszył ramionami przez co został zdzielony ściągniętym z nogi kapciem swojej siostry — Weź ty może młoda pójdź rozpalić w piecu, bo zimno tu jak w psiarni — wypowiadając te słowa zadrżał lekko. Wanda zignorowała słowa brata i ponownie utkwiła swoje spojrzenie w krajobrazie za oknem. Podążała wzrokiem za grubymi płatkami śniegu, które spadały z coraz to większą prędkością.

— Ty mówisz, że ci zimno a wyobraź sobie jak w tej chwili muszą szczękać zęby tym z lasu.

— Nic na to nie poradzisz a jak tak dalej pójdzie to będziesz miała na sumieniu swojego brata, który zamarzł na śmierć, bo byłaś zbyt uparta by włożyć drewno do pieca — Aleksander nie dawał za wygraną.

Do końca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz