Sokole góry. Miejsce pełne tajemnic, owiane klimatem rodem z powieści fantastycznych. Pełne niezbadanych jaskiń i zagadkowych skał. Rozległe gęste lasy tylko potęgowały ten baśniowy klimat. Można by się uciec do przypuszczeń, że nocą, gdy nikt nie widzi, z owych jaskiń wychodzą czarownice i tańcując wokół ogromnych kamieni, przywołują demony. Przynajmniej było tak w mniemaniu Pioruna. Ostatnimi czasy bowiem, okolice Sokolich Gór pełne były również leśnych ludzi. I nie byli oni bynajmniej żadnymi słowiańskimi demonami przywołanymi przez wiedźmy.
Piorun przełknął głośno ślinę gdy zobaczył ziejącą przed nim jaskinię, która zimą miała służyć im za mieszkanie. W tym momencie obudził się w nim lęki z dzieciństwa. Przypomniał sobie też jak kiedyś, jakiś stary wuj opowiedział mu o wilkołaku, który w okresie później jesieni wyruszał na łowy. Potwór zwykł czyhać z wyjątkowo rozległych lasach - jak ten, w którym przyszło im teraz działać. Do tego mieszkał nigdzie indziej jak właśnie w jaskini. Młodzieniec zdawał sobie sprawę z tego, że to jedynie brednie wciskane dzieciom by te były grzeczne. "Jak nie zjesz kartofli, zostawimy cię w lesie i przyjdzie po ciebie wilkołak" Och jak on doskonale znał podobne groźby. Mimo wszystko, gdzieś z tyłu głowy, ta widok jaskini zapaliła mu się czerwona lampka.
Pocieszał się jedynie myślą, że do zimy czasu jeszcze trochę zostało i póki co urzędować będą w bezpiecznej odległości od mistycznych jaskiń. Obecnie znajdował się tu jednak, wraz z Szerszeniem i sierżantem, na eskapadzie nazywanej przez Krasonia zwiadem. W tym momencie ich obóz rozbity był przy samych Biskupicach, a co za tym idzie, jakieś siedem bezpiecznych kilometrów stąd.
Wieś ta położona była tuż przy miasteczku Olsztyn. Miejscowość ta z kolei od zawsze kojarzyła się Piorunowi z letnimi wypadami na skałki. Teraz jednak została mocno wyludniona. Albowiem mieszkańcy Olsztyna gdy tylko usłyszeli o wybuchy wojny, zaczęli w popłochu opuszczać swoje domy. Pakowali wówczas najpotrzebniejsze rzeczy z myślą o ucieczce w bezpieczne miejsce. Jednak gdzie można było takowe znaleźć? Ludzie z początku wpadli na pomysł, że przeczekają wojnę właśnie w Sokolich Górach. Prędko przekonali się jednak o tym, że to wszystko potrwa znacznie dłużej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Koniec końców ludzie zaczęli uciekać na wschód, w kierunku Kielc.
Sierżant Michał chrząknął głośno zwracając na siebie uwagę Pioruna. Gdy tylko spoczęły na nim jasne oczy młodzieńca, machnął głową w kierunku, z którego przybyli.
— Wracamy, zaraz będzie padać — oświadczył. W istocie mógł mieć rację. Słońce zaszło za chmurami i wiatr wzmógł na sile. W dodatku w powietrzu unosił się teraz niezwykle lubiany przez Pioruna zapach deszczu.
Do obozu dotarli całkiem przemoczeni. Ulewny deszcz wyraźnie nie miał najmniejszego zamiaru przestać padać. Nie można było więc rozpalić ogniska a i ściągnięcie mokrych ubrań w niczym nie pomogło. Partyzanckie szałasy nie były bowiem najszczelniejsze i ubrania, w które mogli się przebrać tak czy inaczej były już całe mokre. Pozostali żołnierze kręcili się bez celu po terenie obozu. Kilku z nich przez chwilę nawet starało się ukrywać przed lecącą z nieba w niewyobrażalnych ilościach wodą, jednak po pewnym czasie zdali sobie sprawę, że jest to niczym walka z wiatrakami.
Takiej ulewy nie było już dawno. Mijały godziny, a chmury wciąż wyrzucały z siebie litry deszczu. W pewnym momencie, całe runo leśne stanęło w wodzie, która spokojnie mogła sięgać już żołnierzom do kostek. Trzeba było coś zrobić, inaczej cały obóz mógłby dosłownie odpłynąć. Partyzanci, choć niechętnie, pozdejmowali z koni derki i zaczęli nimi uszczelniać szałasy. Na niewiele to się jednak zdało.
— Utoniemy — jęknął Piorun próbując złapać odpływający wraz z nowo utworzonym potokiem plecak.
— Tak źle chyba nie będzie — Szerszeń uśmiechnął się krzywo związując szczelniej gałęzie sosen na dachu szałasu.