Mijały dni, a potem tygodnie października. W tym czasie jesień na dobre zagościła w Polsce. Świadczyć mogła o tym między innymi pogoda, która przestawiła się wreszcie na swój jesienny tryb, przeganiając letnie promienie słońca. To z kolei skutkowało znacznym spadkiem temperatury. Poranki stawały się coraz chłodniejsze, nie wspominając już o wieczorach. Nawet w ciągu dnia ciężko było o jakikolwiek ciepły powiew wiatru. No właśnie- wiatr. Ten wzmógł się znaczcie i stał się jeszcze bardziej nieznośny niż wcześniej. Niemal codziennie przywiewał ogromne i ciężkie chmury, z których godzinami potrafił padać ulewny deszcz. Natomiast o zobaczeniu słońca, praktycznie nie mogło być mowy. Wydawać by się mogło, iż odeszło ono na ponury jesienno-zimowy czas, by na nowo powrócić wiosną. Albo po prostu wolało nie oglądać dłużej okrucieństw, jakie przyniosły światu obecne czasy. Ale znalazłyby się i pozytywy tej dość ponurej pory roku. W końcu świat nie opiera się tylko i wyłącznie na pogodzie. Jesień przyniosła ze sobą pełno złota i miedzi. Lasy, które w całości oblane były tymi barwami, zdawały się jak na ironię odżywać na nowo, zamiast przygotowywać się do zimowego snu. Stanąwszy na pagórku, można było podziwiać barwy niczym z tycjanowskiej palety. Było to więc niczym promień szczęścia dla leśnych ludzi.
Czas w lesie płynie inaczej. Wszystko podąża jakby swoim własnym, odrębnym rytmem. Czasem jest jak w jaskini. Mijający czas zaciera się gdzieś i życie staje się wówczas jedną monotonną ciągłą linią. Ciężko powiedzieć wówczas która jest godzina, dzień tygodnia czy też miesiąca. Dni zlewają się w jedno. Dla partyzantów oznaczać to może więc tylko ciągłą walkę. Po pewnym czasie ciężko jest jednak rzec czy jest to walka z Niemcami czy raczej z samym sobą.
***
Piorun przez cały czas swojej kuracji mieszkał w domu Kowalików, co w rzeczy samej było bardzo ryzykownym przedsięwzięciem. Niemcy jednak nie zjawili się już ani razu. Mimo całego absurdu sytuacji, ani Piorun ani wszyscy domownicy nie zastanawiali się nad tym szczególnie. Zwyczajnie cieszyli z chwilowego spokoju. Młode kości Pioruna zrastały się prędko a wszelkie inne rany czy siniaki, zanikały w zadziwiająco szybkim tempie. Takim to sposobem mniej więcej pod koniec października, chłopak z powrotem był niemal w doskonałej formie. Jedyne ślady jakie pozostały po całej tej tragedii to kilka blizn i wciąż nie do końca sprawne palce u prawej dłoni.
Inni partyzanci odwiedzali go rzadko, zaledwie kilka razy. Przyczyną tego nie była rzecz jasna niechęć do odwiedzania chorego, a raczej niechęć do podejmowania niepotrzebnego ryzyka. Pewnego dnia, ku ogromnemu zaskoczeniu Pioruna, przyszedł do niego nawet sierżant Michał! To zadziwiające zjawisko mocno zaniepokoiło rannego młodzieńca, jednak nie dał tego po sobie poznać. Oczywiście, nie obeszło się wówczas od wielu docinek pod adresem nieszczęsnego Pioruna, jednak chłopak pozwolił by spłynęły one po nim jak woda po gęsi. Najbardziej i tak cieszyły go nieliczne odwiedziny przyjaciela, który gdy tylko nadarzyła się okazja, starał się przybywać do wsi.
Piorun przekonał się również niejednokrotnie jak cienkie są granice jego cierpliwość. Szewskiej pasji dostawał, gdy nie mógł wracać do lasu razem ze swoimi kompanami. Cenił sobie wówczas obecność Wandy. Przez cały ten czas mocno zbliżyli się do siebie i z lekkiego zauroczenia, ich relacja przeszła w przyjacielskie przywiązanie. Ciężko było mu się więc rozstać z panienką kiedy nadeszła chwila powrotu do lasu.
W czasie gdy młodzieniec odbywał swą kurację we wsi, major Brzoza miał problem. Trzeba było bowiem w najbliższym czasie zmienić położenie obozu. Zmienić dość konkretnie. Dotychczas przesuwali się tylko coraz bardziej w głąb lasu, jednak sytuacja robiła się coraz bardziej napięta a nawet najgłębszy las kiedyś skończyć się musi. Niemcy coraz częściej kręcili się niebezpiecznie blisko a co za tym idzie, ryzyko że odkryją partyzancki obóz, było niezwykle duże. Najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji było by na pewien czas rozwiązać obóz, a potem przenieść go w okolice Olsztyna i Sokolich Gór. Ale i to łączyło się z niebezpieczeństwem. Tak naprawdę żaden z żołnierzy nie wiedział jak dokładnie wygląda obecna sytuacja w Częstochowie. Powrót tam, choćby i całkiem po cywilnemu, mógł skończyć się tragicznie. Poza tym, major doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie każdy żołnierz ma dokąd wracać. Wielu z nich, wojna odebrała poprzednie życie. Inni, którzy już wcześniej byli w armii, uważali, że wojsko jest ich domem. Sytuacja wydawała się więc bez wyjścia.