Poranek dwudziestego czwartego grudnia nie różniły się niczym od wszystkich innych grudniowych poranków. Przynajmniej było tak w mniemaniu żołnierzy oddziału majora Brzozy. Wstali wraz ze słońcem, obudzeni przez jego ciepłe promienie. Stanowiło to przyjemny kontrast w zestawieniu z mrozem jaki gotowała im zima. Wartownicy, kończący swoją służbę przysypiali oparci o pnie wysokich drzew a ogień, który towarzyszył im całą noc, powoli bladł. Niebo, tego dnia było wyjątkowo czyste. Nieskazitelny żadną chmurą błękit zwiastował rzadko spotykaną ostatnimi czasy piękną pogodę. Nawet wiatr postanowił na ten jeden dzień odmówić sobie ukochanych figli i przestał ścigać się ze wszystkim co tylko napotkał na drodze. Cały ten spokój, który podarowała światu przyroda, miał na celu przypomnienie partyzantom o Tym, który dziś po raz kolejny miał zejść na ziemię. Być może niektórzy łudzili się, że swoim przyjściem wybawi nieszczęsny naród, tym razem w choć odrobinę mniej metaforyczny sposób.
Te święta dla wielu Polaków miały być zupełnie inne niż wszystkie, które dotąd przeżyli. Być może niektórzy spędzą je w niepełnym rodzinnym składzie, inni w samotności a jeszcze inni w towarzystwie drzew i silniejszego od pochodzącego ze stojącej w domu choinki zapachu lasu. Ale czy zawsze inne oznaczać musi gorsze? Ludzie mają ogromną skłonność do niedoceniania dobra, które ich otacza. Aż do momentu tragedii. Wtedy dopiero zdają sobie sprawę z tego ile mieli. Wtedy, kiedy niemal wszystko tracą. Wówczas zaczynają cieszyć się z drobniutkich rzeczy. Takich, na które normalnie nie zwróciliby większej uwagi.
Właśnie z tak drobnej rzeczy ucieszył się tego poranka Piorun. Dostał bowiem do rąk kubek pełen gorącej wody, w której leniwie kąpały się igły świerku. Smaku tej partyzanckiej herbaty nienawidził całym swoim sercem, jednak tego dnia wyjątkowo było mu do niego tęskno. Z rozkoszą zanurzył usta w parującym napoju. Z nieznanych mu przyczyn po jego sercu rozlała się nagle naiwna dziecinna radość. Mimowolnie uśmiechnął się więc szeroko co spowodowało, że jedna z igieł wpadła mu do gardła. Momentalnie zakrztusił się napojem i rozkaszlał na dobre. Poczuł nagle jak czyjaś ręka z całym impetem uderza między jego łopatki. Pociemniało mu w oczach. Zamrugał szybko a gdy odzyskał wzrok ujrzał rozbawioną twarz Michała.
— No, żołnierzu. Prawie żeś utopił się w kubku z wodą. Moje gratulacje — sierżant ponownie klepnął go w plecy a wśród partyzantów wybuchł rechot.
— Panie, sierżancie, mógłby mu już pan odpuścić, dzisiaj wigilia! — Wojtek stanął w obronie chłopaka, który powoli dochodził do siebie po potężnym uderzeniu.
— Popieram — odezwał się ze swojego szałasu Puchacz, swoim chrapliwym głosem.
— Jak ja wam zrobię wigilię, to będziecie zapieprzać po całym lesie. Któryś będzie niósł mnie na plecach a dla klimatu, będę śpiewał wam kolędy — warknął sierżant, po czym oddalił się w sobie tylko znanym kierunku.
— Chodźcie najpierw zjeść śniadanie póki jest przypalone... mam na myśli ciepłe oczywiście! — zawołał Gustaw, wymachując garnkiem pełnym kaszy, którego spód był cały spalony. Partyzanci zebrali się wokół miejsca ogniskowego dzierżąc w rękach swoje menażki.
Piorun z bólem w oczach popatrzył na przynależną mu porcję kaszy a następnie podłubał w niej drewnianą łyżką. Spojrzał na swoich towarzyszy. Wszyscy z całkiem obojętnymi minami wzięli się do jedzenia. Codziennie bowiem w głębi duszy żywił nadzieję, że jego język zdoła poczuć jakiś inny smak. Mdła kasza wprost wylewała mu się już uszami. Monotonia obecna nawet w jedzeniu sprawiała, że wszystkie dni zlewały mu się w jedno i czasem dochodziło do momentów, w których nie był pewien czy żyje naprawdę, czy też stał się niewolnikiem własnych myśli.
— Ja to bym zjadł porządną grochówę — odezwał się Wojtek.
— No nie? — podchwycił od razu Szerszeń.
