Iskra nadziei

101 13 4
                                    

Chłodny październikowy wieczór był niezwykle orzeźwiający dla wszystkich nieprzytomnych zmysłów Pioruna. Kiedy się obudził, było już całkiem ciemno. Z początku po przebudzeniu czuł się błogo. Zaraz jednak przypomniał sobie wszystkie wydarzenia, które spotkały go minionego już dnia oraz cały ból z nimi związany. Przez chwilę zastanawiał się czy na pewno jeszcze żyje a kiedy doszedł do wniosku, że tak, począł zastanawiać się jakim cudem. Leżał na plechach w bezruchu obserwując niebo usiane gwiazdami. Wsłuchał się też w odgłosy lasu, które nocą zdecydowanie przybierają na sile. Wyłapał dochodzące z oddali pohukiwania sów oraz skrzeki lisów.

Już chciał zamknąć oczy by ponownie odpłynąć, kiedy coś tknęło go w głębi duszy. W pewnym sensie obudził się w nim instynkt przetrwania. Uznał, że jeśli będzie leżał tak w nieskończoność, umrze na pewno. Jeśli jednak chociaż spróbuje się uratować, jest szansa, że przeżyje. Powoli uniósł się na łokciach i rozejrzał uważnie. Jego wzrok prędko przyzwyczaił się do ciemności, toteż bez problemu zaczął rozróżniać kształty. Umysł powoli zaczynał pracować. Podpierając się na prawej dłoni spróbował się podnieść. Wnet przypomniał sobie o połamanych i wygiętych we wszystkie strony palcach. Krzyknął z bólu i z powrotem upadł. Momentalnie jego poziom stresu wzrósł a wtedy chłopak zaczął mieć trudności z łapaniem oddechu.

Podczołgał się do najbliższego drzewa i oparł o nie plecami. Przebycie tego krótkiego dystansu kosztowało go niesamowicie wiele wysiłku, toteż teraz na nowo musiał zbierać siły. Odchylił głowę do tyłu i znów spojrzał w gwiazdy. Miał wrażenie, że są jeszcze bardziej wyraźne niż przedtem. Jego oddech powoli wracał do normy a głowa była pełna myśli. Próbował ułożyć jakikolwiek plan działania, byle tylko nie zostać zbyt długo w jednym miejscu. Nie wyobrażał sobie jednak w tym momencie długiego marszu przez las. W końcu ledwo przeczołgał się kilka metrów. Uznał jednak, że i tak nie ma lepszego wyjścia. W razie czego będzie co dwa kroki odpoczywał.

Opierając cały swój ciężar na pniu drzewa powoli podniósł się i stanął na chwiejnych nogach. W dalszym ciągu przerażała go wizja podróży przez nocny las. Pewny był, że padnie gdzieś po drodze i rozszarpią go dzikie zwierzęta. Postawił przed siebie niepewny krok, choć kosztowało go to wiele bólu. Uznawszy, iż skoro jeszcze się nie przewrócił, da radę pójść dalej, ruszył przed siebie.

Wtem naszła go pewna myśl. Uświadomił sobie, iż jego umysł nie pracuje ma tyle dobrze by mógł trafić do obozu. Szczególnie nocą. Poza tym nie był pewien czy obóz nadal znajduje się tam gdzie wcześniej, a jeśli tak, czy jego mieszkańcy są przy życiu. Postanowił więc iść przy jezdni, która mogła zaprowadzić go do wsi. Szanse na to, że jakikolwiek Niemiec będzie w tej chwili tutaj przejeżdżał były znikome a lepszego rozwiązania nie widział. Poczłapał więc powoli w kierunku drogi, chwiejąc się, jak gdyby dopiero uczył się chodzić.

Świtało już kiedy udało mu się zajść pod znaną chatę. Prawie czołgał się, podążając ku drzwiom. W tej chwili jednak myślał tylko o tym, że ratunek jest na wyciągnięcie ręki. Ostatkiem sił, zapukał najmocniej jak umiał. W rzeczywistości tylko lekko uderzył lewą dłonią w drzwi. Natychmiast opadł bez sił na drewniany ganek. Włożył wszelkie starania w to by nie zemdleć jednak przed oczami już pojawiły się czarne motyle a umysł zaczął odpływać. Podniósł drżącą rękę i ponownie zapukał. Ostatnim co zobaczył nim pochłonęła go ciemność, był ogromny blondyn, który stanął w drzwiach oraz jego zaskoczona mina.

***

Aleksander tego dnia obudził się wcześniej niż zwykle. Ostatnimi czasy dręczyły go koszmary. Z pewnością w pozbyciu się ich nie pomogła wczorajsza sytuacja z Niemcami. Przyjechali popołudniem, kiedy akurat razem z dziadkiem znosili słomę do stodoły. Było ich tak wielu, iż można by rzecz, że rozlali się po całej wsi. Od razu przeszli do rzeczy. Niemiec, który zapewne dowodził całą grupą, nie wyglądał na bardzo starego a mimo to podpierał się laską. Wywołało to niekontrolowany uśmiech na twarzy Aleksandra. Oskarżyli ich natychmiast o pomoc leśnym bandytom. Nie żeby nie było to prawdą... ale ani Aleksander, ani Wanda ani tym bardziej dziadek, nie zamierzali się do tego przyznać. Prościej mówiąc, żadnemu z nich nie spieszyło się do grobu. Pan Kowalik wykorzystał wówczas swoje doskonale rozwinięte umiejętności aktorskie i zaprzeczał w taki sposób, iż Niemicy zdawali się uwierzyć. Odjechali, jednak nie omieszkali zagrozić im wszystkim śmiercią.

Do końca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz