Styczniowy wiatr, prócz coraz dotkliwszych mrozów, przywiał do Polski wiele tragicznych wydarzeń. Niemcy coraz bardziej panoszyli się po kraju najwyraźniej czując się w nim wyśmienicie. Bezczelnie zajmowali kolejne domy i wprowadzali doń swoich rodaków wysiedlając przy tym wielu miejscowych mieszkańców. Pozwalali sobie na zbyt wiele, uważali, że należy im się wszystko co tylko znajdowało się w strefie ich nowej "przestrzeni życiowej", której mieszkańców uważali za brudne, liche i nic nie warte istoty. Ludzi traktowali gorzej niż najgorszy zwyrodnialec potraktowałby swojego psa. Przechodzili samych siebie wyciągając z Polaków z ich własnych domów i rozstrzeliwując pod byle pretekstem. Taka to właśnie była natura rasy doskonałej. Dzięki niej ta zima stała się jeszcze chłodniejsza.
Wiatr przywiał jeszcze jedną, wyjątkową rzecz. Mianowicie pewnego mroźnego poranka w olsztyńskim lesie zjawiła się dziewczęca postać o włosach koloru zboża oraz niezwykle intensywnie zielonych oczach, teraz tak czerwonych od łez. Postać chwiejnie brnęła przez zaspy byle tylko znaleźć się u celu a mróz szczypał ją w popuchniętą twarz. Jej zniszczone buty już dawno zdążyły przemoknąć i panna Wanda nie czuła zarówno stóp, jak i pozbawionych rękawiczek dłoni. Dziewczę wypełniała jednak siła nieprzeparta, która nie pozwalała jej się zatrzymać. Tą siłą był ból.
Piorun przysypiał oparty o pień drzewa. Nocna warta wykończyła go do granic możliwości jednak przeraźliwy mróz nie pozwolił usnąć na dłużej niż kilkadziesiąt minut. Owinięty puchowym płaszczem starał się odliczać spadające płatki śniegu by wreszcie usnąć na nieco dłużej. Obraz rozmazywał mu się przed oczami, dlatego też w pierwszej chwili nie był pewien czy to co ujrzał było prawdziwe. Wyprostował się gwałtownie gdy wreszcie udało mu się odzyskać przed oczyma ostrość. Ujrzał pannę Wandę, która z całych sił okładała pięściami majora Brzozowskiego. Ten z kolei przybrawszy dość żałosny wyraz twarzy, starał się ją uspokoić. Młodzieniec poderwał się natychmiast i w trymiga znalazł się tuż przy nich.
— .... obiecał pan, obiecał pan, że będzie nas chronił! — do uszu Pioruna dobiegł szloch dziewczyny. Nie widział jej twarzy, bowiem była odwrócona doń plecami, lecz na sam odgłos jej rozpaczy poczuł jak drętwieją mu mięśnie. Spojrzał pytająco na dowódcę, jednak ten w obecnej chwili zbyt mocno pochłonięty był próbami uzyskania informacji od roztrzęsionej Wandy.
— Wanda proszę Cię, uspokój się — powiedział cicho Brzoza, jednak nie przyniosło to większego skutku. Dziewczę wciąż szlochało i coraz słabiej uderzało zaciśniętymi dłońmi mężczyznę. W końcu panienka straciła wszelkie siły i wciąż płacząc opadła w ramiona majora. Ten przycisnął ją do siebie z rodzicielską czułością i szepcząc coś do ucha delikatnie gładził ją po plecach.
— Obiecał Pan... — powiedziała jeszcze cichutko po czym na długą chwilę zamilkła targana spazmami. Dopiero wtedy Brzoza oderwał wzrok od rozdygotanej Wandy i popatrzył na wszystkich żołnierzy, którzy już zdążyli się zgromadzić zaciekawieni tak niecodziennym gościem. Gdy wreszcie Piorunowi udało się przyciągnąć wzrok dowódcy, posłał mu pytające spojrzenie. Ten tylko siknął znacząco głową.
Piorun powoli zbliżył się do dziewczyny i delikatnie, z największą czułością na jaką umiał się zdobyć, dotknął jej ramienia. Wanda drgnęła lekko po czym podniosła wzrok na partyzanta. Ten poczuł ciarki na całym ciele gdy zobaczył zapłakane oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że przez łzy są jeszcze bardziej zielone niż zwykle.
— Wandziu chodź ze mną — powiedział tak cicho, żeby tylko ona mogła go usłyszeć. Dziewczyna zamrugała kilka razy po czym powoli oderwała się od Brzozy. Piorun chwycił jej przemarzniętą dłoń i poprowadził w kierunku szałasu. Gdy dotknął jej zimnej skóry, przyjemny dreszcz przeszedł jego ciało za co skarcił się w myślach.