Wysoki mężczyzna szedł długim ciemnym korytarzem wspierając się o laskę. Mijał puste pomalowane ponuro szarą farbą ściany i odrapane drzwi. Trzeba będzie to wszystko odnowić jeśli dłużej zmuszony będzie siedzieć w tej dziurze. Przez okno na końcu korytarza wpadały nieśmiało promienie słońca. Nawet one nie śmiały zakłócać ponurego spokoju żołnierzy Gestapo. Dotarłszy do końca korytarza, mężczyzna otworzył drzwi po prawej stronie. Gabinet numer 13. Wkroczył tamże z uniesioną głową i pierwsze co zrobił to pokuśtykał do barku stojącego pod pożółkłą ścianą. Wyciągnął szklankę, która chwilę później napełniona była zbyt dużą ilością koniaku. Mężczyzna z ciężkim sapnięciem opadł na fotel i rozejrzał się po pomieszczeniu. Widok niepraktycznie ustawionych mebli oraz grzyba pokrywającego białe ongiś ściany sprawił, że jego nerwy przybrały jeszcze na sile. Odpalił więc papierosa i wyjrzał przez okno.
Stąd miał idealny widok na Plac Biegańskiego i wszystko co się na nim działo. Teraz przechadzało się tam kilku ludzi. Nieczęste ostatnimi czasy zjawisko. Mieszkańcy Częstochowy woleli bowiem nie szwendać się pod czujnym okiem tajnej policji. I tyle dobrego z tego cyrku jakim była jego służba w Tschenstochau. Mógł mieć oko na nieszczęśliwych Polaków. Pogrążył się w myślach usiłując sobie przypomnieć dokładny moment, w którym to znienawidził rodaków swojej matki. Na niewiele mu się to jednak zdało. Co było to było. Matka nie żyje, zamordowana przez członków NSDAP parę lat temu. Ojciec... o ojcu wolał nawet nie myśleć. Wstyd i hańba to dla III Rzeszy. Czym jak czym, ale rodziną pochwalić to się nie mógł.
Cieszył się więc, że posiadał własny rozum w momencie, w którym trzeba było rzucić wszystko dla ojczyzny. Dzięki temu osiągnął to co osiągnął. Zamiast siedzieć gdzieś w okopie na zachodzie czy też Bóg jeden wie gdzie indziej, siedzi w dość wygodnym fotelu, popijając koniak i paląc papierosa z możliwością władania nad ludzkim życiem. Co prawda Częstochowa nie była tym samym co Warszawa. Tam dopiero mógłby się wykazać. Ale cóż. Póki nie musiał biegać z karabinem i walczyć o każdą sekundę życia, nie chciał zbyt mocno narzekać.
Kropla koniaku spadła na nieskazitelnie czysty wcześniej mundur. Mężczyzna zaklął siarczyście po czym wstał i wspierając się na swym wiernym kompanie - lasce - ruszył na poszukiwania kawałka materiału, którym mógłby usunąć plamę. Szczęście jednak mu nie dopisało, ponieważ oprócz wała niepotrzebnych papierów i innych rupieci, nie znalazł na swoim biurku zupełnie nic. Zdenerwowany jeszcze bardziej uderzył pięścią w stół. To wszystko przez ten gabinet 13. Uniósł wzrok i napotkał zimne spojrzenie Adolfa Hitlera. Wódz patrzył na niego za ściany jakby karcąco. Zatarł najbardziej jak się dało widniejącą na mundurze plamę i rzucił okiem na papiery ułożone na kupce ważne, pilne. Już jutro miała się rozpocząć akcja aresztowania polskiej inteligencji. Taka mała niespodzianka z okazji nadchodzących obchodów dnia niepodległości.
Rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna podniósł wzrok znad stosu kartek.
— Hereinkommen! — wrzasnął. Wkroczył więc żołnierz niższej rangi i natychmiast wyrzucając rękę w górę wykrzyknął pozdrowienie wodza. Mężczyzna uniósł rękę i skinął głową - O co chodzi?
— Hauptmann Langer, przyszła dziewczyna — powiedział żołnierz.
— Wpuść ją — rzucił niedbale mężczyzna. Żołnierz tupnął i natychmiast wykonał polecenie. Do gabinetu numer 13 wkroczyła czarnowłosa dziewczyna. Szła niepewnym krokiem ze spuszczoną głową co nie umknęło uwadze mężczyzny — Guten Morgen, Ewo.
— Witaj Karl.
- Panna w spodniach? Nie podobne — uśmiechnął się nieco szyderczo — Usiądź, naleję ci koniaku — mężczyzna wskazał krzesło naprzeciw siebie a następnie zaczął kuśtykać w kierunku baru. Dziewczyna rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu i przełknęła ślinę. Nie chciała tu być. Nie chciała być już tą dziewczyną. Nie chciała — Dawno cię tu nie było — postawił przed nią napełniony do połowy kieliszek a następne usiadł na przeciwko dokładnie się jej przyglądając.