00:23
Jeongguk potrzebował chwili, aby móc uspokoić swoje zszargane nerwy i wytrzymałość emocjonalną, która niestety przekroczyła cienką granicę odgradzającą ciemnowłosego od płaczu. Kiedy tylko zdecydował się wypuścić blondyna z niezwykle silnego, niedźwiedziego uścisku, niemal od razu ruszył przed siebie, ani razu nie odwracając się w stronę minionej sali, w której byli jego martwi przyjaciele. Był pewny, iż jeżeli odważyłby się to zrobić, wróciłby do niej i spędził tam kolejne kilkadziesiąt minut na zwyczajnym posiedzeniu i przekonywaniu jasnowłosego, że powinni zostać tam jeszcze kilka chwil, bo a nuż to wszystko to tylko bujda i koszmarna podpucha, a jego bracia za chwilę się obudzą, krzycząc mu „prima aprilis".
Nieważne, że kwiecień minął już parę miesięcy temu.
Po zobaczeniu trójki mężczyzn martwych, strach w nich wzrósł. Starali się być znacznie ostrożniejsi, po podłodze stąpali nieco ciszej i nawet nie rozmawiali, od czasu do czasu wymieniając się krótkimi szeptami i tyle. Nie chcieli ryzykować, mieli już tylko siebie i tylko na sobie wzajemnie mogli polegać, nie łudząc się, iż gdzieś w gąszczu kurzu i pyłu strachu są jeszcze inni, gotowi, aby razem z nimi przezwyciężyć wszystkie trudności. Od ujrzenia makabrycznego widoku, który uraczył ich parę chwil temu, nic nie było już takie samo. Wcześniej liczyli, że wyjście z tego szpitala nie może być takie trudne, jednak szybko ich nadzieje zostały bezczelnie wrzucone do pudełka przeznaczonego na diabelskie rozczarowania.
Nie potrafili myśleć stuprocentowo racjonalnie, choć bardzo się starali. Wszystko co robili, robili pod wpływem chwili, niekoniecznie myśląc o konsekwencjach. Dłonie im drżały, a serce przyspieszało w swym tempie, gdy tylko usłyszeli najcichsze z możliwych szmerów czy innych odgłosów. Wszystko niosło za sobą potencjalne niebezpieczeństwo, ale nie potrafili być tak uważni, jak ich sytuacja tego wymagała. Byli rozkojarzeni, wystraszeni i smutni, a to wszystko na dokładkę było jedynie pseudo posypką na dużym wzgórzu emocjonalnej huśtawki. Raz byli szczęśliwi, ponieważ zdołali ujrzeć nadzieję na ucieczkę w postaci jasnej smugi światła, uchodzącego z jednej z sal, ale już za chwilę to wszystko przygaszała szara rzeczywistość, bo ta smuga była tylko cienką kreską, która uwolniła się zza zabitego deskami okna, a o złudną nadzieję przyprawiło ich światło księżyca, które najwyraźniej lubiło zabawiać się takimi jak oni - naiwnymi, przerażonymi i żądnymi przygód dzieciakami. Byli zdeterminowani do ucieczki, ale kiedy uświadamiali sobie, iż ich szanse mogą równać się nawet zeru, szybko spuszczali z pary i wracali na blady świat. Ale dopóki byli razem, dopóki mogli czasem na siebie zerknąć i pomyśleć „Hej, Tae/Gguk, nie jesteś tutaj sam, także nie bój się, zaciśnij pięści i wyjdź na zewnątrz", nie bali się tak bardzo.
Być może do końca nie stracili swoich szans na życie, bo oni wzajemnie byli dla siebie urąbkiem szczęścia i skrawkiem nadziei, którą myśleli, że już stracili, a paradoksalnie mieli to wszystko na wyciągnięcie swoich rąk.
CZYTASZ
Knock, knock! || Taekook
FanfictionTaehyung spotyka Jeongguka podczas eksploracji opuszczonego szpitala psychiatrycznego w Dallas. Wraz z minięciem godziny zero, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Połączywszy wspólne siły, grupą próbują dotrwać do rana, a ich priorytetem jest wyjście...