Rozdział 9

5.9K 230 22
                                    

Nasze ręce zapuszczały się w coraz śmielsze rejony. Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję teraz.

- Will – szepnęłam cicho, czując jego gorący język na szyi – Will – usłyszałam jedynie lekkie zachrypnięte warknięcie. Musiałam to przerwać teraz, abyśmy oboje mieli pełną świadomość tego co robimy. Jego zmysły mogły wciąż pozostawać pod wpływem jego drugiej natury.

Oswobodziłam się stanowczo, pocałowałam lekko w policzek i odsunęłam na bezpieczną odległość. Cały czas starałam się unormować oddech co przychodziło mi z niemałym trudem. Mężczyzna chwile stał w miejscu, pochylając głowę ciężko dysząc.

- Idź – usłyszałam ledwo zrozumiałe słowa pomiędzy licznymi warknięciami – twój zapach nie da mi się uspokoić. Spotkamy się na miejscu. – nadal stał pochylony lecz po chwili zerknął na mnie dzikim spojrzeniem.

Od razu ruszyłam w drogę powrotną, ryzykując ostatnie spojrzenie za siebie. Zastałam tylko lekko kołyszące się drzewa i zielony mech. Szłam przed siebie, myśląc o ostatnich zdarzeniach. Nie wiedziałam kiedy ale Will stał mi się bardzo bliski. Nasza więź zacieśniała się coraz bardziej a jego zdystansowanie powoli ustępowało. W wielu przypadkach widziałam przebłyski szczerego uczucia w jego oczach,  które napawały mnie niewyobrażalnym szczęściem. Czasami zdawało mi się, że tylko przy mnie ukazywał swoje prawdziwe, wrażliwe wnętrze. Jego matka przyzwyczajała go do chłodnego nastawienia ale ojciec, za co mu serdecznie dziękuje, wlał w jego serce wiele dobrego. Szłam z uśmiechem na twarzy, wyjmując z końcówek włosów resztki patyków i kawałki mchu, na którym siedziałam. Moje ciało nadal było lekko oszołomione i rozgrzane po zaistniałej sytuacji. Weszłam na otwartą przestrzeń przed domem alfy. Była zupełnie pusta więc domyśliłam się, że wszyscy spożywają razem posiłek. W powietrzu unosił się aromatyczny zapach pieczonego mięsa. W duchu zazdrościłam tutejszym mieszkańcom więzi, która ich wszystkich spajała. Moja rodzina nigdy nie tworzyła stad ani w żadnym nie była, byliśmy raczej samowystarczalni dlatego widok zgranej społeczności bardzo mnie rozczulił. Ruszyłam przed siebie gdy nagle poczułam oplatające się wokół mnie ramiona. Zostałam gwałtownie zatrzymana przez co z impetem uderzyłam o klatkę piersiową mężczyzny. Odwróciłam się lekko wkurzona i spojrzałam w piwne tęczówki.

- Coś się stało ? – spytałam lekko podirytowana

- Zjedzmy coś na mieście. – odpowiedział stanowczo, patrząc twardo w stronę domu. Odwróciłam się i ujrzałam sylwetkę matki Willa, która przyglądała się nam. – Nie mam zamiaru się przed nią płaszczyć. – ujął mnie mocno pod rękę i podprowadził do drzwi samochodu.

- Ale Will, poczekaj – powiedziałam wyrywając się z uścisku jego silnej dłoni – nie możemy tak po prostu wyjechać. Nie pożegnałam się z...

- To nie ważne. Zrozumieją.

- Will

- Jedziemy – stwierdził stanowczo „Jak się facet na coś uprze".

Wsiedliśmy do samochodu, widząc, że matka Willa, zaraz ona chyba miała na imię Sylvia, patrzy nadal w naszą stronę  pomachałam jej uśmiechając się radośnie. Ku mojej radości kobieta odwróciła się na pięcie i weszła do środka zostawiając mnie z lekkim uczuciem zwycięstwa. Wiedziałam, że to głupie ale od razu poprawił mi się od tego humor. Will spojrzał na mnie i położył rękę na moim udzie. Uniosłam jedną brew do góry i z lekkim uśmiechem spojrzałam przed siebie. Widziałam, że już lekko się uspokaja więc położyłam swoją rękę na jego i zaczęłam lekko ją gładzić. Jego ramiona się lekko rozluźniły a ja czułam się jak w niebie, widząc jak na niego działam.

<****>

Tydzień później obudziłam się niewyspana i bardzo wkurzona. Całą noc wierciłam się i przewracałam z boku na bok. Co kilka godzin nachodziły mnie mdłości a ja serdecznie dość już miałam tych ciążowych historii. Usiadłam na łóżku patrząc na zegarek. 9:30. Świetnie. Miałam sobie pospać i na spokojnie pójść do szefa po ograniczenie godzin pracy przez następne tygodnie ale nie. Teraz będę musiała się męczyć kilka godzin. Z jękiem wstałam z łóżka i poczłapałam do łazienki. Napuściłam sobie wody do wanny i wlazłam z trudem, czując się jak jakaś ciężka maciora. To dopiero czwarty miesiąc a ja już narzekam na brzuch. Będzie zabawnie za pięć miesiący. Siedziałam sobie spokojnie, tworząc różne formacje z piany gdy usłyszałam szczęk kluczy. Uhu, idzie Nao. Nie ruszając się z miejsca krzyknęłam, oznajmiając jej, że jestem w łazience. Na wszelki wypadek nagromadziłam trochę piany i zakryłam nią najistotniejsze fragmenty ciała co okazało się być świetnym pomysłem ponieważ zamiast przyszłej bratowej ujrzałam jego samego.

- Matt ? – spytałam lekko piskliwym tonem, sprawdzając dyskretnie położenie piany. – Co ty tu robisz?

- Hejka – powiedział bezceremonialnie, wchodząc do pomieszczenia. Nawet nie zareagował na moje niefortunne położenie – Nao kazała ci przywieźć jakieś jedzenie dla matek – przy ostatnich słowach nakreślił w powietrzu cudzysłów.

- Okey, dziękuje bardzo – odpowiedziałam – nadal nie wiem dlaczego ta dziewczyna tak bardzo interesuje się dzieckiem. Na twoim miejscu uważałabym.

- Wen, wiesz, że nie mamy zamiaru mieć jeszcze dziecka. Po prostu jest podekscytowana. Zresztą jak zawsze. Taka jej uroda- wyszczerzył zęby – A co tam u ciebie?

- Jak widzisz zażywam kąpieli. I pragnę zauważyć, że wszedłeś do łazienki ciężarnej wilczycy z partnerem.

- Skąd miałem wiedzieć, że będziesz goła? Poza tym sama po mnie krzyknęłaś.

- To wcale nie jest wytłumaczenie. A teraz wyłaź bo muszę się wydostać. – stwierdziłam i chwyciłam za brzegi wanny. Chłopak od razu wyszedł zapewne zmierzając do kuchni. Po chwili, w której podnosiłam się do pozycji stojącej, usłyszałam dźwięk otwieranej lodówki. Moje ciążowe hormony dały o sobie znać dlatego narzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam. Z mordem w oczach patrzyłam na brata, wyjadającego resztkę zapiekanki makaronowej. W tej rodzinie zawsze walczyło się o jedzenie dlatego zgodnie z tradycją podeszłam do niego i wyrwałam mu widelec z rąk. Matt oczywiście nie odpuścił i zaczął biegać z naczyniem żaroodpornym po kuchni, robiąc szybkie zwroty przy czym ja taranowałam go swoim nabrzmiałym brzuchem. W końcu poddał się gdy całym ciężarem przyparłam go do ściany. Śmiał się tak mocno, że z oczu leciały mu łzy. Zwycięsko chwyciłam widelec i podeszłam do stołu. Po naszej przepychance dostałam lekkiej zadyszki dlatego sapałam głośno, wkładając do buzi sztuciec z pokaźną porcją jedzenia.

- Przerażasz mnie – usłyszałam rozbawiony głos brata. Siedział na blacie i patrzył na mnie z ognikami w oczach. – Po wygranym pojedynku z samcem, ciężarna wilczyca konsumuje ofiarę – powiedział, naśladując głos lektora.

- Jesteś po prostu zazdrosny bo to ja mam jedzenie – wytknęłam i wyciągnęłam widelec z kawałkami makaronu w jego stronę – masz braciszku. Muszę cię trochę dokarmić na zimę.

Chłopak podszedł do mnie i zjadł porcję nawet nie wyjmując widelca z mojej ręki, przytrzymał tylko moją dłoń aby nic nie spadło na podłogę. W tym momencie drzwi do mojego domu otworzyły się i stanął w nich Will. Spojrzenie moje i brata skrzyżowało się po czym w pomieszczeniu rozszedł się dźwięk ostrzegawczego warczenia.

####

Pierwsze spotkanie Willa z kimś z rodziny Wendy. Ciekawe jak sytuacja się rozwinie😉

Pozdrawia sarkastyczna😊( i czeka na odzew)

WilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz