Szłam zupełnie nieoświetloną drogą i dziękowałam w duchu za mój lepszy wzrok. Mogłabym przysiąc, że gdybym była ludzką kobietą, już dawno leżałabym na ziemi. Nie miałam pojęcia gdzie właściwie idę. Po omacku szukałam ukrytego wejścia spodziewając się czegoś w rodzaju wejścia do chatki Hobbita. Jednak i na tym polu rzeczywistość mnie zawiodła podtykając mi pod nos rozpadające się drzwi od piwnicy. Drewno zupełnie zbutwiało a ścianki pokryły się częściowo mchem. Zanotowałam w myślach aby od razu zmienić miejsce przechowywania mięsa. Kucnęłam przy drzwiach i otworzyłam je z grymasem obrzydzenia malującym się na twarzy. Wsunęłam się do środka i postawiłam stopy na schodku. Sukienka, którą miałam na sobie przepuszczała dojmujący chłód pomieszczenia dlatego czym prędzej zaczęłam schodzić aby trochę się rozruszać. Wąski korytarz, w którym się znalazłam, oświetlały jedynie jarzeniówki typowe dla starych piwnic. Jedna z nich niepokojąco skwierczała. Przeszłam dalej widząc, że na końcu korytarza znajdują się drzwi. Z pod nich wydobywało się nikłe światło. Na szczęście drzwi zaopatrzono w małą szybę, przez którą widać było pomieszczenie, znajdujące się po drugiej stronie. Cicho podeszłam do niego i nachyliłam się próbując wypatrzyć przez nią sylwetkę mężczyzny. Światło niewielkiej lampki oświetlało jedynie lewy kąt pokoju dlatego widać było tylko nogę i kawałek brzucha mężczyzny. Całe ubranie nadal miał we krwi, a na samą myśl, że mogła to być też krew kogoś z mojej watahy, zawarczałam. Poczułam, że w moim ciele zaczyna narastać gniew, wyzwalając także wilczycę. Sama myśl o tym, że ktoś chce ich skrzywdzić wyzwalała we mnie niekończące się pokłady nienawiści.
- Ach, stałaś się Luną – usłyszałam zza drzwi. – Gratuluję.
- Nie masz prawa się do mnie odzywać .– warknęłam, prawie opluwając szybę – Zabiłabym cię od razu..
- Ale nie możesz – zaśmiał się mężczyzna – bo to nie ty tu dowodzisz. Jesteś tylko Luną. Posłuchaj mnie uważnie – przerwał na nagły atak kaszlu – przygotuj tego swojego niewydarzonego partnera na banicję. Już dawno powinienem był się go pozbyć..
W tym momencie odwróciłam się na pięcie i skierowałam do wyjścia. Zupełnie nie interesowało mnie to co miał do powiedzenia. Słyszałam jeszcze kilka rzuconych w przestrzeń celi słów po czym jego ochrypły głos ucichł. Idąc z powrotem zastanawiałam się po co tak właściwie tak bardzo chciałam go zobaczyć. Być może aby po prostu przekonać się na własne oczy, że to on stoi za nieszczęściami jakie spotkały mnie i watahę. Westchnęłam cicho i otworzyłam drzwi, wychodząc na świeże powietrze. Od razu poczułam wyraźną obecność Willa dlatego lekko się spięłam. Wolno odwróciłam się w jego stronę, próbują przybrać na twarz maskę zdziwienia.
- Will? A co ty tu robisz?- spytałam nieco zbyt cienkim głosem. On po prostu na mnie patrzył. Miał minę kogoś kto próbował upilnować dziecko przed pomazaniem ściany farbą, a teraz stoi przed okazałym bohomazem.
- Przyszedłem za twoim zapachem. A ty co tu robisz Wendy? – spytał, podnosząc jedną brew do góry. Przez głowę przeleciała mi myśl, że ten grymas musiał przejąć ode mnie.
- Chciałam się przewietrzyć. – odparłam.
- I dlatego przyszłaś zupełnym przypadkiem do piwnicy gdzie przetrzymujemy Davida? Jasne.
- Will..
- Już nie ważne. To co się stało już się nie odstanie. Poza tym sam chciałem ci powiedzieć gdzie jest dzisiaj wieczorem, ale ty jak zwykle musiałaś wszystko załatwić sama.
- Odezwał się człowiek, który nigdy nie zrobił niczego wbrew woli innych – odcięłam się szybko i wydęłam wargi w wyrazie podirytowania. – Z resztą nie ważne. Słusznie stwierdziłeś, że co się stanie to się już nie odstanie. Nie wracajmy do tego.
W odpowiedzi usłyszałam jedynie lekkie burknięcie. Przeszłam jedynie kilka kroków aż nie usłyszałam donośnego warczenia. Odwróciłam się ponownie ale Will zdążył już zniknąć. Naprawdę dziękowałam mu za to, że swoje wilcze instynkty wyładowywał pod drugą postacią a nie mącił nimi naszej relacji. Często słyszałam, że jakiś młody wilk rzucał się na swoją partnerkę ponieważ rozmawiała z innym lub zrobiła coś nie po jego myśli. Z ulgą stwierdziłam, że z dwojga złego lepiej spotkać partnera już nie jako nastolatka bo przynajmniej taki partner umie się już kontrolować. Im bardziej dochodziłam do domu głównego, tym więcej głosów słyszałam. Bardzo cieszyło mnie to, że wataha znowu jest szczęśliwa i pełna. Coraz lepiej czułam się w roli przewodniczki, Luny. Miałam świadomość, że przede mną jeszcze wiele lat nauki ale wiedziałam, że w niedalekiej przyszłości wiele w moim życiu się zmieni.
Następnego dnia nastąpiło wielkie sprzątanie po całonocnym świętowaniu. Zaprzęgłam do roboty wszystkie wilki, uwzględniając nawet dzieci. Odpowiadało mi to, że jako Luna miałam jakiś wpływ na inne wilki i że moje rady komuś się przydają. Will wrócił nad ranem. Nie skomentowałam krwi na jego ubraniu i jego znaczącego spojrzenia. Wiedziałam jedynie, że David już nie będzie mógł nas skrzywdzić. Świadomość tego, co się stało nie dawała mi zasnąć aż do rana. Całą noc wierciłam się niespokojnie, próbując nie wyobrażać sobie tego zajścia. Will na pewno był pod wpływem instynktu, działał machinalnie. Próbowałam to sobie wmówić cały czas, odtwarzając krzywdy, których doświadczyliśmy od jego wuja. Właśnie dlatego w czasie sprzątania czułam się chodzącym zombie. Miałam podkrążone oczy, nogi słaniały się pode mną, a każda wolna powierzchnia nadawała się na drzemkę. Od dawna nie czułam się aż tak zmęczona. Prawie każdy napotkany wilk pytał czy nic mi nie jest a ja udawałam, że zupełnie nic się nie dzieje. Pod wieczór zeszłam zmęczona po schodach werandy, podziwiając zachodzące słońce. Większość osób rozeszło się do swoich domów. W oddali zobaczyłam majaczącą postać Molly, kroczącą razem z niewysokim blondynem. Od razu lekko się wyprostowałam i zrobiłam z dłoni daszek aby lepiej widzieć zbliżającą się parę. Ewidentnie wyglądali na zakochanych. Słowo ewidentnie w tym wypadku określało zapatrzone oczy i splecione w uścisku dłonie. Wstałam ze schodków i podeszłam kilka kroków. Zupełnie nie kojarzyłam z widzenia tego chłopaka, a czując że w jego krwi nie ma ani krzty natury wilka lekko się zaniepokoiłam. Oczywiście nie byłam przeciwna związkom wilków z ludźmi ale miałam przed tym lekkie obawy. Widząc moją postać para szybko się pocałowała i chłopak się oddalił. Patrzyłam spokojnie na nadchodzącą dziewczynę.
- Witaj Luno – powiedziała spokojnie, stając przede mną. Wyzywająco uniosła podbródek, gotowa odeprzeć jakikolwiek atak.
- Witaj Molly. Cieszę się, że już wydobrzałaś. – odparłam uprzejmie, cały czas szukając w jej oczach niezbitego dowodu, aż w końcu go znalazłam. – Wygląda na miłego chłopaka. – W tym momencie mała iskierka w jej oczach wybuchła ze zdwojoną mocą, a jej spojrzenie wyrażało jedynie szczere uczucie. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i zgodziła z moim stwierdzeniem. Patrząc jak odchodzi w kierunku domu lekko się uśmiechałam. Po chwili zobaczyłam jak powoli z drugiej strony zbliża się do mnie Will. Podejrzliwie przypatrywał się mojej rozmarzonej minie.
- Coś się stało? – spytał
- Nie – odparłam szybko. Nie chciałam na razie mówić mu o tym co odkryłam. Wolałam aby Molly sama mu o tym powiedziała. – Spotkałam Molly i myślałam o tym jak to dobrze, że tak szybko wydobrzała.
- Ja też prawie cały czas o tym myślę. Matka bardzo się martwiła, ale ja sam także nie wiem co bym zrobił gdyby.. nie. Nie warto nawet o tym myśleć.
Widząc, że dopadły go smutne myśli przytuliłam go mocno, chcąc odgonić złe myśli. Staliśmy tak przez chwilę dopóki nie usłyszałam jego głosu.
- A właśnie. Przecież jutro oficjalnie nastąpi przyjęcie nowej Luny do stada. – powiedział, uśmiechając się samym kącikiem ust.
- Nie przypominaj – westchnęłam, przewracając oczami.
CZYTASZ
Wilk
WerewolfWendy jest wilczycą, która dużo w swoim życiu przeszła jednak jej optymistyczny charakter i wrodzone poczucie humoru pozwalają jej cieszyć się życiem. W chwili, której zupełnie się tego nie spodziewa odnajduję swojego mate. Czy ich odmienne charakte...