Nie wiem ile czasu zajęło nam dodawanie im siły ale nadal stałyśmy, pomimo zmęczenia. Czułam łączącą nas wszystkich więź, która w tym momencie szumiała mi w głowie. Widziałam i czułam emocje każdego członka watahy. Starałam się być silna ale strach o partnera niemal paraliżował mnie od środka. Mimo tego nie poddawałam się i posyłałam każdej z tych osób odrobinę ciepła. Nagle rozmyślania przerwał mi lekki dotyk na ramieniu. Odwróciłam twarz w tamtą stronę i ujrzałam matkę Willa. Jej twarz, ściągnięta była w niepokoju, a w oczach widziałam prawdziwy strach o dziecko.
- Molly poszła z nimi – szepnęła cicho a z jej oczu popłynęły łzy – nie przeżyję jeśli któremukolwiek z nich coś się stanie.
Oswobodziłam rękę z uścisku jednej wilczycy i chwyciłam ją za rękę. Kobieta ścisnęła mnie mocno i spojrzała na mnie.
- Jesteś prawdziwą Luną. – powiedziała ledwo słyszalnie jakby nadal sama nie wierzyła, że te słowa wyszły z jej ust. Spojrzałam na nią i zobaczyłam prawdę w jej oczach. Nadal miałam w pamięci to co zrobiła Willowi ale w tym momencie nie mogłam jej odmówić. Tym bardziej będąc Luną. Teraz była po prostu matką, która troszczy się o potomstwo. Uśmiechnęłam się do niej i skinęłam na wilczycę obok mnie aby wpuściła Sylvię do kręgu. Już po chwili stałyśmy razem z nią, dodając sobie nawzajem otuchy. Nasza siła leżała w grupie i wielkości naszej miłości.
Jakiś czas później usłyszałyśmy dobiegające jeszcze z daleka szczekanie i warczenie. Jak na komendę wstałyśmy zgodnie, nasłuchując. W pewnym momencie niektóre z kobiet śmiały się radośnie lub zaczynały płakać. Ja sama stałam i czekałam. Czułam, że z każdym uderzeniem serca narasta we mnie większy strach. Popatrzyłam na wilczyce, które czekały na mój znak. Kiwnęłam głową na co one wybiegły na dwór. Ja sama wybiegłam przed dom i z mocno bijącym sercem czekałam na rozwój wydarzeń. Po jednym uderzeniu serca z lasu zaczęły się wyłaniać sylwetki. Mężczyźni szli powoli, uśmiechając się do swoich partnerek. One rzucały im się na szyję, uważając aby nie wyrządzić im większej krzywdy. Z uśmiechem patrzyłam na ich radość ale sama nadal czuwałam. Zza wysuwających się z lasu postaci nagle wyłonił się Will. Z oczu momentalnie popłynęły mi łzy gdy zobaczyłam w jakim jest stanie. Nie wyróżniał się zbytnio pod tym względem od innych samców ale tylko jego widok mógł sprawić, że zabrakło mi tchu. Był cały we krwi, jego włosy były posklejane a policzek znaczyły świeże rany. Na rękach niósł dziewczynę z długimi kasztanowymi włosami. Reszta watahy rozstępowała się przed nim i chyliła głowy w poddańczym geście. Ja podbiegłam do niego nie zwracając chwilowo uwagi na trzymaną przez niego dziewczynę. Dopadłam do niego i spojrzałam na niego. Miałam ochotę rzucić mu się w ramiona ale utrudniała mi to dziewczyna. Po chwili zrozumiałam, że Will trzyma na rękach swoją siostrę. Położyłam rękę na jej czole i pocałowałam ją w policzek. Dziewczyna nadal oddychała ale widać było, że słabnie z minuty na minutę.
- Vinc! – ryknął Will głosem Alfy.
Po chwili podbiegł do nas trzydziestoletni mężczyzna, który jak wiedziałam, nie miał jeszcze partnerki.
- Zabierz ją do jej pokoju i zaopiekuj się nią. – powiedział Will na co Vinc przejął od razu dziewczynę. Położyłam mu rękę na ramieniu w geście wdzięczności na co on ukłonił się.
Po chwili usłyszałam stłumiony szloch matki Molly oraz jej krzyk. Odwróciłam się w tamtym kierunku ale oboje już zniknęli. Na powrót zwróciłam wzrok na twarz mojego mate. Od razu wpadłam w jego ramiona, moje ręce bezwiednie błądziły po jego ciele, próbując doszukać się poważniejszych ran. Na szczęście nie znalazłam żadnych poza tymi na twarzy. Mężczyzna przyciągnął mnie do siebie bliżej i wtulił twarz w moje włosy. Cała wataha zgodnie wiwatowała co chyba miało być odpowiednikiem wycia na cześć przywódców stada.
- Nie posłuchałaś mnie – szepnął mi do ucha – ale dziękuję ci za to. Czuliśmy waszą siłę przez cały czas. Moja Luno. – ścisnął mnie mocniej na co uśmiechnęłam się i pogładziłam jego włosy. Pozostali członkowie sfory weszli do budynku. Po chwili także my dołączyliśmy do nich. Cała wataha zgromadziła się w salonie i jadalni, Will podprowadził nas przed nich i poprosił o ciszę.
- Pokonaliśmy sforę Davida – na to ozwał się kolejny wiwat – ale to nie oznacza, że powinnyśmy przestać uważać. Musimy mieć się na baczności bo kilku z nich uciekło. Na razie jesteśmy bezpieczni. Pamiętajcie, że tylko w grupie, razem mamy siłę.
Po tym wszyscy zaczęli rozmawiać i śmiać się ale ja wiedziałam, że mojego wilka dręczy los siostry. Patrzyłam na niego ostrzegawczo z zamiarem podejścia ale zostałam zatrzymana przez kilka wilczyc.
- Dziękujemy ci Luno – powiedziała Bri, matka trzyletniego Felixa – dzięki tobie przetrwaliśmy. – zgodziły się z nią inne wilczyce a ja poczułam ciepło, rozchodzące się w moim wnętrzu.
- To nasza wspólna zasługa – odpowiedziałam.
Gdy zostałam sama poszłam poszukać mojego Willa. Znalazłam go w kuchni podczas gdy jego beta Erick mówił mu coś przyciszonym głosem.
- .. jest w ostatnim domu. Przyjdź jak będziesz gotowy – tylko tyle udało mi się usłyszeć. Gdy mnie zobaczył lekko się uśmiechnął, skłonił i wyszedł. Podeszłam cicho do mężczyzny i przytuliłam się do niego od tyłu. Postanowiłam, że na razie nie będę dopytywać. Będzie na to czas.
- Chodź na górę – szepnęłam i pociągnęłam go za rękę. Wilk posłusznie poszedł za mną a ja poprowadziłam go na górę. Otworzyłam drzwi do jego sypialni i posadziłam go na łóżku. Widziałam, że myśli o Molly.
- Kochany, Molly jest w dobrych rękach. Nie martw się. – powiedziałam, pochodząc do niego z mokrym ręcznikiem. Zaczęłam wycierać krew z jego twarzy i klatki piersiowej. Mężczyzna zamknął oczy i westchnął cicho.
- Mogłem jej zabronić. – szepnął po chwili – Nigdy sobie tego nie wybaczę.
- To była jej decyzja. Tak samo jak to, że tutaj jestem. Nie możesz wszystkich ochronić, Will – szepnęłam, odkładając materiał na bok.
- Ale muszę się chociaż starać. Mam wrażenie, że robię za mało.
- Nigdy tak nie myśl – stwierdziłam stanowczo –dzięki tobie przeżyłam stratę dziecka. To ty sprawiłeś, że mam się o kogo troszczyć jako Luna.
Wilk w odpowiedzi przylgnął twarzą do mojego brzucha, otaczając ramionami moją talię. Gładziłam go po włosach i po chwili zsunęłam się niżej aby mieć usta na poziomie jego twarzy. Nie chciałam poruszać tematu zdrady wuja dlatego milczałam. Poczułam miękkie wargi Willa na swoich dlatego oplotłam ramionami jego szyję. Pogłębił pocałunek a ja wpuściłam go głębiej. Chciałam zatracić się w tym pocałunku i odegnać jego wątpliwości. Pragnęłam dać mu całą siebie aby nigdy nie miał wątpliwości co do tego ile dla mnie znaczy. Mężczyzna podniósł swoją koszulkę i pozbył się jej. Ja zrobiłam to samo, zaraz pozbywając się także spodni. Wilk podniósł mnie i położył na łóżku. Zdjął pozostałe części garderoby i ułożył się na mnie. Z czułością przeniosłam dłonie na jego kark i oplotłam go nogami w pasie. Mężczyzna zbliżył twarz do mojego obojczyka i wszedł we mnie. Całował moją szyję, poruszając się powoli. Oddawałam mu się raz za razem, pieczętując naszą miłość.
###
To chyba najbardziej cukierkowe opowiadanie jakie pojawi się na moim profilu ale cóż.. Każdy ma czasami przebłyski romantyzmu, nawet ja.
Do następnego⭐😊
CZYTASZ
Wilk
WerewolfWendy jest wilczycą, która dużo w swoim życiu przeszła jednak jej optymistyczny charakter i wrodzone poczucie humoru pozwalają jej cieszyć się życiem. W chwili, której zupełnie się tego nie spodziewa odnajduję swojego mate. Czy ich odmienne charakte...