Rozdział 19

4.1K 156 1
                                    

Na początku poczułam przejmujący chłód. Czułam go każdym kawałkiem ciała, wydawało mi się, że wnika głęboko w moje tkanki, rozrywając je od środka. Spróbowałam się poruszyć ale z zimna tak zesztywniałam, że nie mogłam nic zrobić. Z trudem otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że niewiele mi to dało. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam było zalane ciemnością, nic nie mogłam sobie przypomnieć a szczególnie tego w jaki sposób się tu znalazłam. Ogarnęła mnie panika, pod wpływem której zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu najmniejszego źródła hałasu lub światła. Poczułam wpływającą do żył ciepłą krew, która sprawiła, że mogłam poruszyć rękami i nogami. Z grymasem usiadłam na zimnej podłodze i zaczęłam macać podłoże. Poruszałam się na czworaka, dochodząc do ściany. Ręce drżały mi lekko więc roztarłam je szybko. Wyciągnęłam ręce i spostrzegłam, że sufit unosił się tuż nad moją głową. Wspomnienia wracały stopniowo, zalewając moje myśli wyraźnymi obrazami. Powoli mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności a ja zamarłam. Nigdy nie miałam problemów z widzeniem w ciemności. Jako wilk moje zmysły zawsze były wyostrzone a chłód nie dokuczał mi tak bardzo. Zapewne przebywałam tu więcej niż dzień dlatego mój instynkt i umiejętności charakterystyczne dla wilków się stępiły. Tak działa na nas zamknięcie, które stanowi zaprzeczenie naszej natury. Z paniką odgoniłam następną myśl i starałam skupić się na pomieszczeniu. Znajdowało się w niej jedynie wiadro oraz koc. Z tego co widziałam musiałam się z niego sturlać podczas snu. Po przeciwnej stronie majaczyły żelazne drzwi. Podeszłam do nich i przystawiłam ucho. Podskoczyłam gdy usłyszałam wyraźne kroki po drugiej stronie. Rzuciłam się na prowizoryczne posłanie i podciągnęłam kolana pod brodę. Po chwili ciszę wypełnił dźwięk otwieranych drzwi a do pomieszczenia wpadło światło małej jarzeniówki. Światło oślepiło mnie na dłuższą chwilę więc zakryłam oczy dłońmi i co jakiś czas je odsłaniałam aby przyzwyczaić wzrok do jasności. Słyszałam wyraźnie kroki mężczyzny wchodzącego do środka. Nagle poczułam mocną dłoń na swoim ramieniu. Mężczyzna, którego wcześniej nie widziałam podniósł mnie siłą do góry i prawie wypchnął na zewnątrz. Nogi nadal mrowiły dlatego ledwo ustałam od impetu. Okazało się, że facet był nieco wyższy ode mnie i wyglądał na zmęczonego. Podkrążone oczy, cień w źrenicach i wymięte ubranie. Spojrzał na mnie niemrawo i ponownie chwycił za ramię. Dopiero w blasku żarówki zdałam sobie sprawę, że nadal mam na sobie zakrwawione ubranie. Poczułam się brudna, dotarł do mnie zapach własnego potu i strachu. Mój przewodnik zacisnął kurczowo palce na zakrwawionym przegubie jakby bał się, że rzucę się do ucieczki co w ciasnym korytarzu było niemożliwe. Człapałam więc za nim co jakiś czas podtrzymując się ściany. Facet narzucił niezłe tempo dlatego czasami potykałam się o własne nogi. Wkroczyliśmy na schody i wtedy usłyszałam skowyt. Różnego rodzaju warknięcia, skowyczenie i burczenie przecinało powietrze coraz głośniej. Niewątpliwie coś działo się na zewnątrz a mój strażnik miał mnie stąd zabrać jak najszybciej. W pewnym momencie schodów mężczyzna szedł tak szybko że prawie niósł mnie nad ziemią. Nie widziałam co się dzieje ale u szczytu schodów zdołałam rzucić okiem na zewnątrz. Chaos to mało powiedziane. Wszędzie biegały wilki, różnej maści i wielkości. Krew bryzgała jak w tanim horrorze, a obrazku dopełniał wypełniający uszy wrzask. Facet, trzymający mnie za rękę złapał mnie jeszcze mocniej niemalże pozbawiając mnie tchu. Wyszliśmy na zewnątrz z szybkością szybkiego żółwia bo skutecznie utrudniałam mu przejście przez drzwi. Wiedziałam, że musi tu gdzieś być Will dlatego rozpaczliwie rozglądałam się wokoło. Już miałam krzyknąć gdy poczułam na ustach śmierdzącą potem dłoń mężczyzny. Chciałam go ugryźć ale trzymał tak mocno, że nie mogłam otworzyć szczęki nawet na milimetr. Z paniką zauważyłam, że przez panujący ogólny chaos nikt nie zauważył naszego wyjścia. Zaczęłam się szarpać ale wilk okazał się być naprawdę silny. Już miałam zdzielić go stopą w podbicie gdy nagle usłyszałam głośny ryk. Dźwięk był tak donośny i niespodziewany, że wszyscy na chwilę zamarli. Odwróciłam głowę w tamtym kierunku i nie próbowałam ukrywać uśmiechu satysfakcji, cisnącego mi się na usta. Korzystając z nieuwagi, trzymającego mnie mężczyzny oderwałam jego rękę od twarzy i wyrwałam się z uścisku jego rąk. Jak się domyśliłam ryk poprzedził majestatyczne wejście na polanę mojego partnera. Tym razem jednak nie rzuciłam się mu na powitanie jedynie ukłoniłam głowę w geście szacunku. Zerknęłam na wrogie wilki, które w popłochu uciekały w przeciwnym kierunku. Naliczyłam jedynie pięć osobników. Zdziwiło mnie to nieco ale postanowiłam nie zaprzątać sobie tym głowy. Alfa z gracją kroczył w towarzystwie trzech innych samców i pokazywał swoją potęgę. Uśmiechnęłam się ponownie gdy obserwowałam to iście zwierzęce zachowanie. Widząc mnie trzy wilki zamerdały radośnie i podbiegły otaczając mnie w kręgu. Will dołączył po chwili, nie będą jednak tak rozentuzjazmowanym. Bez skrępowania zrzuciłam z siebie zakrwawione ubrania, które raczej już na nic by się nie przydały. Szybko dokonałam przemiany i już jako wilczyca podeszłam do swego partnera. On schylił do mnie łeb i gwałtownie wgryzł się w mój kark, nie przegryzając skóry. Musiał pokazać, że należę do niego a ja nie utrudniałam mu demonstracji przynależności. Po chwili puścił mnie, a ja polizałam go po nosie. Alfa zawył na znak powodzenia a my zawtórowaliśmy mu. Przesłałam wszystkim członkom watahy uczucia miłości i radości. Przeganiając watahę banitów Will powiększył nasz teren o niezły kawałek lasu. Zanim wyruszyliśmy do domu musiałam przeczekać całą procedurę znakowania terenu, która wydawała mi się zupełnie naturalną lecz wiedziałam, że jako Wendy już dawno pokładałabym się ze śmiechu. Po godzinie ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie zdawałam sobie sprawy z odległości jaką musiałam pokonać gdy straciłam przytomność, ale na pewno zajęła nam co najmniej pół dnia. Tyle samo wracaliśmy, nie zatrzymując się na odpoczynek ani razu. Biegłam koło Willa cały czas, wdychając jego upojny zapach. Dotarliśmy na teren naszej watahy po południu. Słońce pomału chyliło się ku linii drzew. Cała wataha zgromadziła się na dziedzińcu, nie licząc oczywiście Molly, która nadal odpoczywała. Wszyscy członkowie sfory zawyli radośnie, a ci którzy powitali nas w ludzkiej skórze klaskali. Nie widziałam zbyt dużo zasługi w moim ocaleniu siebie samej, dlatego wraz z innymi wznosiłam pochwalne wycie. Po całej ceremonii witania przemieniłam się w człowieka. Miałam zamiar wypytać Willa o Davida przetrzymywanego na terenie watahy. Żegnając uśmiechem wszystkich zgromadzonych skierowałam kroki ku głównej siedzibie gdzie zniknął Will wraz ze swym betą. 

WilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz