Rozdział 15

4.6K 189 5
                                    

Na szczęście nikt nie poruszał tematu dziecka. Byłam im za to bardzo wdzięczna zważywszy na to, że sama dopiero co uporałam się z myśleniem o tym. Od dwóch godzin siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy razem na różnorakie tematy. Will pochłaniał trzeciego steka a ja nadal nie mogłam się nim nacieszyć. Miałam ochotę dokładać mu mięsa i sama karmić. Nie wiedziałam skąd wzięła się we mnie ta przemożona potrzeba opieki nad partnerem ale zaczynało mnie to przerażać.

- Skarbie może pomożesz mi przynieść ciasto? – usłyszałam głos mamy gdy z urzeczeniem obserwowałam mojego wilka. Z niechęcią pokiwałam głową i udałam się za nią. Weszłyśmy do dużej kuchni, w której unosił się cudowny aromat kruchego ciasta. – To normalne. – powiedziała mama, podając mi blachę – Gdy z twoim tatą byliśmy młodzi nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Zawsze tak jest po sparowaniu tym bardziej, że cały czas byliście ze sobą – westchnęła smutno – w tym najgorszym okresie.

- Mamo proszę. Zapomnijmy o tym. Ja już się z tym pogodziłam, naprawdę. – zapewniłam ją, wykładając ciasto na pojedyncze talerze.

- Ja wiem córeczko. Cieszę się, że go znalazłaś. Wydaje się być dla ciebie odpowiedni. A co z jego rodzicami?

- To trudny temat. Ojciec nie żyje, a z matką nie ma zbyt dobrych stosunków – odpowiedziałam, słysząc podniesiony głos taty, który jak zwykle przeszedł już na tematy polityczne – ma młodszą siostrę i wuja.

- Biedne dziecko. – powiedziała mama po czym razem wkroczyłyśmy do ogrodu – Nate czy ty zawsze musisz schodzić na tematy polityczne? Tak rzadko się widujemy a ty jak zawsze... - usłyszałam głos mamy, która próbowała zapanować nad wrodzonym nietaktem taty.

- Ale kochanie przecież wszyscy tu jesteśmy dorośli. – odpowiedział, zagarniając mamę na swoje kolana. – Może postaramy się o młodszego członka rodziny?

- Puszczaj mnie, o czym ty mówisz? – zaśmiała się mama – Mężczyźni...

- Will, z tego co wiem masz swoją watahę? – spytał Samuel.

- Tak, w północnym lesie.

- Moja siostra na pewno sprawdzi się w roli Luny. Zawsze lubiła się rządzić. – na te słowa dostał ode mnie kuksańca a on zaśmiał się lecz zaraz spoważniał– Opiekuj się nią.

- Sam, proszę cię nie wygłaszaj stereotypowej gadki starszego brata. Przecież wiesz, że nie jestem taka bezbronna. – zaśmiałam się, chcąc rozładować napięcie.

- Oj tak – usłyszałam krzyk Matta, z przeciwnego brzegu stołu – czasami jak się wkurzy to potrafi dokopać. Chyba nadal mam bliznę – zaczął podnosić koszulkę ale uprzedziła go Nao, która z politowaniem trzepnęła go w rękę a on w odpowiedzi pocałował ją długo. Zawsze tacy byli, musieli siebie nawzajem stawiać do pionu.

Po chwili wymiany zdań udałam się do łazienki. Z westchnieniem ulgi weszłam do cichego domu i skierowałam kroki w stronę drzwi od łazienki. Gdy je otwierałam poczułam za sobą zapach partnera dlatego z lekkim uśmiechem weszłam do środka. Odwróciłam się do niego przodem i patrzyłam jak zamyka za sobą drzwi.

- Nie jesteśmy zbyt dyskretni – powiedziałam, zagryzając wargę.

- Cóż, nie odniosłem wrażenia iż ktokolwiek posiada tu taką cechę – odpowiedział, uśmiechając się.

- Prawda – odparłam z uśmiechem.

- Brakowało mi cię. – powiedział cicho a ja wtuliłam się w jego ramiona. – Masz cudowną rodzinę.

- Teraz to też twoja rodzina – odszepnęłam i spojrzałam mu w oczy – pamiętaj o tym.

Dwie godziny później wróciliśmy do mojego mieszkania. Ja od razu poszłam pod prysznic ale Will chciał jeszcze chwilę zostać na dworze. Nie miałam pojęcia dlaczego ale od kilku dni stał się nerwowy, często wychodził na dwór i patrzył w dal, ku lasowi. Miałam nadzieję, że nic złego się dzieję. Z roztargnieniem zdjęłam z siebie wszystkie ubrania i zmyłam z siebie brud dnia. Po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi dlatego mimowolnie odetchnęłam z ulgą. Po kilku minutach wyszłam i owinęłam się ręcznikiem. W salonie zastałam Willa, który nerwowo zerkał przez okno i co rusz odwracał się w stronę lasu.

- Co się dzieję? – spytałam ostrożnie, wyczuwając jego zdenerwowanie. Mężczyzna przez chwilę nic nie mówił tylko uwzięcie wpatrywał się w okno. Nagle wstał i szybko wyszedł do ogrodu. Oczywiście podążyłam za nim. Z niecierpliwością patrzyłam na partnera ale ten zupełnie mnie ignorował. – Will?

- Coś jest nie tak. – oznajmił wpatrzony w linię drzew. – Muszę do nich jechać.

- Ale co się dzieję? – spytałam chwytając go za rękaw koszuli. Wilk odwrócił się do mnie ze stanowczym wyrazem twarzy.

- Musisz tu zostać. Tutaj będziesz bezpieczna, nie ruszaj się stąd, rozumiesz? – powiedział szybko, pośpiesznie kierując się ku drzwiom. Zanim wyszedł spojrzał na mnie przelotnie i pocałował mnie mocno w usta – Coś się dzieję z watahą. Muszę tam być. – po tych słowach wyszedł.

Oszołomiona stałam przez chwilę w drzwiach, analizując jego słowa. Wataha jest w niebezpieczeństwie.

- Muszę tam jechać. Jestem Luną. – szepnęłam do siebie cicho i pospieszyłam do sypialni. Narzuciłam na siebie pierwsze lepsze dresy. I tak ubrania na długo mi się nie przydadzą bo muszę dotrzeć na teren sfory pod postacią wilka. Rozgorączkowana biegałam po całym mieszkaniu, szukając kluczy. Gdy w końcu je znalazłam wyszłam i zamknęłam drzwi. Zupełnie zignorowałam nakaz partnera ale coś we mnie nakazywało mi być z moją watahą. Coś takiego czułam pierwszy raz w życiu ale postanowiłam się temu poddać. Po kilkunastu minutach biegu dotarłam do lasu. Zrzuciłam pospiesznie ubrania w duchu dziękując, że zdążyło się już ściemnić. Nie uśmiechało mi się świecić gołym tyłkiem przed kilkoma ogrodami domów jednorodzinnych. Weszłam głębiej w las. Po chwili poddałam się pragnieniu mojej drugiej natury i poczułam ból przemiany. Chwilę później gnałam, czując jak ziemia i mech odrywają się od podłoża pod moimi łapami. Nos skierowałam w stronę watahy już teraz wyczuwając subtelną nutę zapachu. Poczułam, że im bliżej jestem tym silniejsze jest we mnie uczucie strachu, które nie pochodziło ode mnie. Kierując się wilczym instynktem podążyłam za tym uczuciem, głośno wyjąc. Nie minęło kilka sekund a ciszę nocy przedarło donośne wycie kilku wilków. Ich głosy wyrażały strach ale też miłość skierowaną do mnie, Luny.

Wbiegłam na teren watahy zastając zupełny chaos. Wszystko było porozrzucane, balustrady ganków odrapane z farby lub postrzępione. Powyrywane strzępy trawy walały się po całym dziedzińcu. Z cichym warczeniem wyczułam obcych samców oraz samców z mojej watahy. Dominował  wśród nich zapach Alfy oraz jego wściekłości. Widząc majaczące w drzwiach domu głównego postaci, przyspieszyłam biegu, zmieniając się w biegu. Zupełnie naga wpadłam do domu gdzie stłoczyły się wilczyce z dziećmi. Wszystkie łkały cicho lub nerwowo przechadzały się po salonie. Dwie z nich w postaci wilków skomlały cicho w rogu pokoju wzajemnie się pocieszając.

- Luno – usłyszałam głos pewnej kobiety mniej więcej w moim wieku – napadła na nas wroga wataha. Wygląda na to, że wuj Alfy założył sforę banitów – słuchałam jej, zakładając pospiesznie podane mi ubranie. W jednej chwili przypomniałam sobie wesołą twarz wuja Willa, Davida. Słyszałam, że to jego wataha przeszła w ręce mojego mate ale nie sądziłam, że on nadal rościł sobie prawo do władzy. – Wszyscy mężczyźni poszli walczyć.

- Rozumiem. Teraz najważniejsze żebyśmy były bezpieczne. – spojrzałam pewnie na wszystkie zgromadzone kobiety – Nie bójcie się, miejcie siłę dla naszych mężczyzn. Musimy im ją przekazywać.

Po tych słowach podeszłam do kilku z nich i przytknęłam czoło do ich w geście wsparcia. Stanęłam na środku i kazałam im stanąć w kole. Kierując się niczym więcej niż intuicją instruowałam je aby złapały się za ręce. Trójka dzieci stanęła w środku, przytulając się do swoich matek ze łzami w oczach. Pewnie spojrzałam każdej z kobiet w oczy przekazując im siłę Luny. Zgodnie trzymałyśmy się za ręce przekazując swoim partnerom ciepło, miłość i siłę.

- Sprowadzimy ich do domu dziewczyny – powiedziałam głośno.

####

Do następnego😊(może?)

WilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz