Rozdział 27

722 45 7
                                    

- Czyli straciłeś rodziców, zabiłeś tego kolesia, zabrałeś mu nóż i zacząłeś się nacinać po każdej ofiarze - podsumowuję i automatycznie kładę swoją dłoń na jego.

On jedynie kiwa mi głową i nasze spojrzenia się spotykają. Przechylam głowę w bok i lekko się uśmiecham.

- Wiesz, że słodko wyglądasz?

- Tak? - zaczynam się chichrać.

- Jak te muffinki.

- Jak stąd wyjdziemy, to ci je upiekę. Obiecuję - nadal się uśmiecham.

Nie jest to szaleńczy uśmiech. To coś innego. Jest on dziwnie normalny. Lekko przygryzam wargę, mój puls przyspiesza i czuję takie dziwne uczucie szczęścia. Tak, jesten szczęśliwa!

Zakochałaś się wariatko!

- Victor, co robimy? Musimy jakoś się stąd wydostać. Nie zamierzam spędzić tu reszty mojego życia.

- A ja robię się głodny - stwierdza i wstaje.

- Nie wstawaj, a jak tu są pułapki?

On patrzy na mnie z rozbawieniem.

- Jakby coś tu było, to już dawno byś to uruchomiła swoim śmiechem.

- Osz ty! - szczypię go w bok i nadal się chichram.

Victor podnosi mnie i przekłada sobie przez ramię.

- Uspokoisz się? - pyta, ale po jego głosie wyczuwam, że też ma tak zwaną głupawkę i po chwili obydwoje lądujemy na ziemi.

- Dobra, ogarnijmy się, bo to nie za wesoła sytuacja - opanowuję się i staję przy drzwiach, do których podchodzi Floyd z Edem.

Odbieram telefon i modlę się w duchu, by Ed się opamiętał.

- Dobra, Mel podejdź do tej skrzynki. Jest za tobą na ścianie.

Odwracam się i znajduję niebieską, metalową skrzynkę.

- Otwórz i znajdź czerwony kabelek.

Robię, co mi każe, ale po chwili przy mnie znajduje się Victor.

- Poradzę sobie - mówię z uśmiechem.

- Nie wątpię, ale nie chcę, żeby ten przygłup coś odwalił.

Odsuwam się od skrzynki i ustawiam tryb głośnomówiący.

- Victor, czerwony kabel - odzywa się głos w słuchawce. - Bierzesz go i przecinasz.

Wstrzymuję oddech, gdy Victor chwyta za nóż i przecina kabelek. Serce mi bardzo przyspiesza, gdy światła gasną, a drzwi otwierają.

- Tak prosto? - pytam nieufnie.

- Masz z tym jakiś problem? - pyta mój towarzysz.

- Oczywiście, że nie - szybko kręcę głową.

Wychodzimy z budynku, ja automatycznie rozglądam się po dworze. Nic nie widać, nic nie słychać.

- Dzięki - mówię w stronę Eda.

- Nie przyzwyczajaj się - odpowiada szorstko.

Nie powiem... ten ton i jego słowa mnie zabolały.

- To gdzie jest nasz uciekinier? - zmienia temat Floyd.

- Dobre pytanie. Był w jakimś pomieszczeniu, jakby labolatorium. Nie wiem, na prawdę nie wiem.

Ed znika w aucie i po chwili wyciąga jakąś mapę, którą rozkłada.

- Labolatorium podziemne. Jedyne, które należy do Luthora, znajduje się około dziesięciu kilometrów od Metropolis.

- Stary, skąd ty takie rzeczy wiesz? - pyta Floyd.

- Zawsze chciałem tam się dostać, szukałem tej lokalizacji parę dobrych miesięcy. Tylko nie było okazji, żeby tam wejść - patrzy złowrogo w moją stronę.

- Czy ty uważasz, że to moja wina? - prycham.

- To wszystko, to twoja wina. To ty wszystko zniszczyłaś w Gotham. Zachwiałaś wszelki porządek, poznałaś tożsamość Batmana, uśpiłaś mój umysł! - już chce się na mnie rzucić, gdy Victor staje między nami przykłada mu pistolet między oczy. - Teraz ty Zsasz? Nie piernicz, że teraz tobie zwróciła w głowie.

Victor jedynie uśmiecha się cwaniacko i odpowiada:

- Ja przynajmniej mam jaja i znam granicę.

Zsasz opuszcza broń i popycha Nygmę do samochodu.

- Będziesz ratował Pingwina? - pytam, gdy stoję z nim sama i kończę papierosa.

- Nie. Nygma go uratuje.

Wsiada do auta, a ja idę w jego ślady i zamyślona opieram głowę o chłodną szybę. Nie jest w sumie tak zimno.

- Victor, który mamy miesiąc? - pytam zdezorientowana.

- Maj - odpowiada krótko i rusza.

Przez te wszystkie sytuacje, zapomniałam o Bożym świecie. Totalny nieogar! Czyli powinny teraz jakoś być moje urodziny. Moje rozważania przerywa widok wielkiego lasu.

- Napewno dobrze nas prowadzisz? - pytam niepewnie.

- Niestety, nie mam wyboru - burczy pod nosem i dodaje. - Uwierz mi Melanie, wolałbym cię widzieć martwą.

Znowu przeszywa mnie ten okropny ból i w tym momencie się zatrzymujemy.

- Wysiadamy, dalej musimy iść sami, bo nie przejedziemy - decyduje Victor.

Posłusznie wykonuję jego polecenie i po chwili do moich nozdrzy uderza zapach iglastego lasu.

- Matko, jak pięknie! - zachwycam się.

- Nie podniecaj się tak - znowu dogryza mi Ed.

- Wiesz co? Denerwujesz mnie już i coś czuję, że ukręcę ci łeb.

- Ty się lepiej zajmij Jokerem. Będziecie mieli sporo do pogadania, jak nie wykonasz zadania.

- Ty się Jokerem już nie martw. Poradzę sobie z nim.

Ty, czy Victor?

No dobra, rozgryzłeś mnie głosie. Chcę, żeby Victor mi pomógł. Ta myśl zrodziła się całkiem niedawno. Nie znam go co prawda bardzo dobrze, ale czuję, że mogę mu zaufać. On mi pomoże uwolnić się od Jokera. Musi, innej opcji nie widzę.

Wiem, że rozdział być tydzień temu, ale niestety nie wypaliło, za co bardzo Was przepraszam 😟 ❤
Jlg122



Don't let me down II JokerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz