Rozdział 16

640 22 4
                                    

- Cześć... - powiedziała Hope stając w otwartych drzwiach pokoju Romana.

Przemyślała wszystko i była gotowa walczyć o rodzinę. Dzięki nim miała przecież wszystko. Ostatnie lata były świetne. Spędzała czas z tatą, chodziła do szkoły uczyła się, miała przyjaciół. Dobrze się bawiła na imprezach, nawet zrobiła sobie tatuaż - znak Mikealsonów na lewym ramieniu. Jak zwykła nastolatka eksperymentowała ze stylem, fryzurami, makijażem, wracała późno do domu, chodziła na wagary. Ale mimo wszystko potrzebowała rodziny.

- Hope... - Roman wstał i podszedł do niej - Co tu robisz ? Coś się stało ?

- Potrzebuję małej przysługi - odpowiedziała Dziewczyna.

- Dla Ciebie wszystko... - uśmiechnął się.

Cały czas czuł coś do niej i nie zapowiadało się by to miało się zmienić. Hope była taka inna niż on, a jednocześnie taka sama. Trudna rodzina, starta bliskich, zagubienie, samotność i radzenie sobie z tym jak typowa młodzież - imprezy, trochę alkoholu i muzyki.

To ona pokazała mu, że nieważne czy jesteś wampirem, wilkołakiem, czarownicą czy nawet hybrydą czy trybrydą. Na świecie jest miejsce dla wszystkich. Trzeba się szanować i wspierać. 

Imponowała mu siłą, pewnością siebie i uporem. Tym,  że nigdy się nie poddawała i zawsze walczyła o rodzinę. Miała cel w  życiu, zawsze i na zawsze.

- Muszę jechać do Nowego Orleanu - wyjaśniła Hope - Jest szansa, że byś nie podrzucił ? Nie mogę marnować magii na przeniesienie, będzie mi potem potrzebna... A naprawdę nie chce jechać autobusem.

- Nigdy nie odmówię wagarów i wycieczki z Hope Mikealson  - odparł Roman.

Nastolatka uśmiechnęła się. Dobrze było mieć osoby na które można liczyć, także z poza rodziny.

Już po kilkunastu minutach wyszli ze szkoły Salvatore i wsiedli do samochodu Romana. Zupełnie jak kiedyś, otwarty dach i wiatr we włosach, promienie słońca, oni sami i podróż przed siebie. 

Roman był typem niegrzecznego chłopca i wiele dziewczyn, także Hope właśnie do takich ciągnęło. Może Mikealsonowi mieli już coś, co zawsze przyciągało ich do kłopotów. Ale dzięki temu to było ekscytujące. Hope dobrze bawiła się z Romanem, była wolna, była sobą i nie musiała się niczym przejmować.

Droga była przyjemna. Słuchali muzyki, a niektóre kawałki nawet śpiewali razem. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Nie obeszło się bez śmiechów, a także ukradkowych spojrzeń, uśmiechów, przypadkowego dotknięcia dłoni. 

Oboje coś czuli do siebie, ale nic się nie działo z tym. Roman wiedział, że Hope jest bardzo wyjątkowa, nie chciał jej zranić. A Hope nigdy nie miała chłopaka, nie miała w tym doświadczenia i nie wiedziała jak to powinno wyglądać. Pamiętała też te słowa... Kochanie kogoś z Mikealsonów to jak wyrok śmierci... A ona nie chciała go skrzywdzić.

Mimo wszystko świetnie się bawili. Gdy zatrzymali się na kawę i frytki i gdy rozmawiali przez kolejne godziny jazdy. O szkole, o rodzinie, o sobie, o swoich marzeniach, obawach, planach, o wszystkim. Zwykła podróż, a tak bardzo można się do siebie zbliżyć.

Dzięki niemu Hope była szczęśliwa. Mimo, że tak niewiele ją dzieliło od zrealizowania bardzo ryzykownego planu, który może się różnie skończyć. Nie powiedziała mu o tym, nie chciała by się o nią martwił...

Always and Forever - The Originals x Legacies ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz