=1=

1.2K 84 13
                                    

Od kilku godzin nieprzerwanie padał deszcz, mocno uderzający olbrzymimi kroplami o wszystko, co stawało mu na drodze. Nawałnica była nie do zniesienia, gałęzie odpadały z drzew, resztki lamp ulicznych wypadały z betonowych podstaw i wisiały na kilku kablach, o mało się nie przewracając i miażdżąc pozostałości po przystankach autobusowych i przejściach dla pieszych.

Puste witryny sklepów były targane przez wiatr, pozostałości dużych parasoli odlatywały, tak samo jak plakaty, które znikały w ciemności. Dzwonki na drzwiach, informujące o ich otwarciu, mocno drgały, wywołując nieznośne brzęczenie drażniące uszy. Kilka z nich się urwało I dzwoniły na ziemi, jednak po chwili milkły, gdy duża ilość wody zalewała je i porywała ze sobą.

Stare kosze na śmieci, których nikt nie używał od lat, przewracały się i powoli turlały się razem z wiatrem, nieznośnie hałasując. Cała ich zawartość, już kilkukrotnie przejrzana przez osoby szukające ratunku, wysypywała się i także latała z wiatrem lub płynęła razem z potokiem utworzonym na ulicy. Głównie były to papiery, wszelkie puszki z których dało się cokolwiek zrobić zostały już dawno temu zabrane, tak samo jak szkła i resztki jedzenia, najczęściej tego szczelnie zapakowanego w plastikowe torby.

Dziury w asfalcie wypełniały się burą wodą, która ciekła po całej ulicy w dół, zalewając całe miasto, mimo jego olbrzymich rozmiarów. Każda ulica zmieniała się w potok porywający wszystko ze sobą i zalewający okoliczne budynki. Stare samochody także były zalewane, woda dostawała się do nich przez wybite szyby albo otwarte dachy, mocząc całe wnętrze i dostając się do najmniejszych zakamarków.

W jednej z kałuż odbijał się olbrzymi księżyc, a jego zarysy co chwilę zmieniały kształt ze względu na krople uderzające o powierzchnię tafli. Nagle cała woda wyprysnęła na boki pod wpływem mocnego uderzenia, które wywołane było ciężkim butem biegnącego mężczyzny.

Chłopak głośno sapał I kasłał, czując paskudną wilgoć w płucach i wodę, która mimowolnie wpadła mu do oczu, nosa i ust. Odgarnął grzywkę z twarzy i mocniej zacisnął dłoń na krwawiącej ranie na boku brzucha, głośno sycząc i wydając z siebie pojedyńczy jęk. Poprawił duży, wypakowany plecak, który pod wpływem biegu zsuwał mu się z ramion, a on nie mógł sobie pozwolić na stratę ekwipunku. Usłyszał za sobą głośne kroki i krzyki, a jego ciało sparaliżował nagły strach, dodający mu adrenaliny. Wsunął dłoń do jednej z sakw w swojej kaburze na udzie i wyjął nóż, po czym skręcił w boczną uliczkę, a kilku zakażonych pobiegło za nim. Uśmiechnął się lekko i mocniej ścisnął swoją ranę bandażem, po czym głośno warknął I jednym ruchem ręki zabił pierwszego oprawcę. Sapnął kilkukrotnie I pozbył się dwóch kolejnych, a gdy nie słyszał już żadnych kroków, uporczywych krzyków lub klikania, ruszył w głąb bardzo dobrze znanej mu uliczki. Gdy już widział jej koniec, gdy już miał wyciągnąć rękę, aby odsunąć kilka pudeł, które nie pozwalały mu przejść, bardzo mocno się zatoczył. Upadł na ziemię i załkał z bólu, a po jego policzkach ciekły strumienie łez. Grymas wstąpił na jego twarz, zwymiotował i starał się ruszyć, ale ból był nie do zniesienia, a cała jego bluzka była pokryta szkarłatną cieczą.

-Więc to tak umrę, hm?-Sapnął sam do siebie, powoli zamykając oczy, a wielkie krople obmywały mu twarz, jednocześnie zmywając z niej brud, a także krew. Ciężko oddychał i jęczał, nie widział żadnej drogi ratunku, jedynie czekał na powolną śmierć.-Zabiłem tylu zakażonych, uciekłem do kolejnego miasta, ocaliłem kilka osób, a zabije mnie drut, na który się nabiłem?-Wyszeptał, zaczynając płakać.

Usłyszał obok siebie kroki i zaczął się modlić w duchu, aby nie był to żaden chory. Wolałby, żeby okoliczny złodziej go zastrzelił i zabrał mu rzeczy, na pewno ta wizja była lepsza od zostania rozerwanym przez maszyny do zabijania. Rabuś przynajmniej miałby większe szanse na przeżycie, a to mimowolnie pocieszało Yoongiego, gdy myślał o tej wizji śmierci. Lekko uchylił oczy, a w blasku księżyca zauważył klęczącego obok niego mężczyznę, który lekko się uśmiechnął, widząc, że nieznajomy żył. Yoon poczuł folię, którą został przykryty, aby nie kapały na niego krople deszczu i głośno sapnął z bólu, gdy nieznajomy wziął go na ręce i przyciągnął do siebie, szybko biegnąc w kierunku jednego z budynków.

Poczuł kolejne zawroty głowy i nieprzytomny oparł głowę o klatkę piersiową mężczyzny, który otworzył drzwi od jednej z najmniej zdemolowanych kamienic. Był to bardzo stary budynek, jednak mimo wszystko trzymał się o wiele lepiej niż nowoczesne budowle. Dzięki dużej ilości cegieł i betonu była to wręcz forteca, jedyną różnicą pomiędzy jej dawnym wyglądem a teraźniejszością był brak okien i plamy krwi na ścianach na zewnątrz. Powoli wszedł po schodach I dorzucił kilka belek do ogniska, które powoli zaczęło gasnąć. Odłożył nieprzytomnego chłopaka na prowizoryczne łóżko, podwinął mu bluzkę i syknął, po czym wyjął podstawową apteczkę i zaczął zszywać jego ranę.

Przez okno było widać księżyc, który bacznie obserwował wszystko, co działo się w mieszkaniu. Czarnowłosy z zapałem zszywał ranę nieznajomego, jednocześnie starając się go ocucić. Wszędzie panowała głucha cisza, jedynie deszcz i strzelające drewno pozwalały poczuć, że nie było się w całkowitej, morderczej pustce, która po chwili zaczęła być przerywana cichym sapaniem mężczyzny, który powoli stawał się przytomny.

Rotten II YoonminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz