Rozdział 18

1.5K 66 7
                                    

*Tony*

Wciąż siedział zamknięty w warsztacie, unikając innych. Camila nadal nie wróciła. Zastanawiał się czy przypadkiem już nie poleciała do Attilanu. 

- Sir, panna Torres przysłała wiadomość. Jutro o 15:00 wylatuje do Attilanu. Będzie czekała na pana i pozostałych, żeby się pożegnać. Przed rodzinnym domem - powiedział Jarvis. 

- To przygotuj samolot dla pozostałych - powiedział oschle.

- A pan? - zapytała sztuczna inteligencja.

- Nigdzie nie lecę - powiedział. 

Nie chciał patrzeć jak ona odchodzi. Wiedział, że nie przekona jej do zmiany zdania. Jest za późno. Gdyby poleciał się z nią pożegnać, to bolałoby jeszcze bardziej. Kochał ją, choć wcześniej nie przyznawał się do tego przed samym sobą. Napił się szkockiej. Zanim się tu zamknął, wziął kilka butelek z barku. Teraz chciał się zwyczajnie upić. Ignorował pukanie i wołanie Rhodeya. Spędził tu całą noc, nie śpiąc, tylko pijąc. Nie wiedział która jest godzina, stracił rachubę czasu i mało go to obchodziło. Nie miał pojęcia ile minęło, gdy znowu usłyszał pukanie. Nie, tym razem to nie było pukanie, ale walenie.

- Tony, otwieraj te cholerne drzwi! Musimy jechać, twój samolot czeka - powiedział Rhodes.

- Nigdzie nie jadę, Rhodey. Jedźcie beze mnie - powiedział. 

- Żartujesz sobie? Camila odchodzi, a ty będziesz tu siedział i chlał? - zapytał poważnie.

- A co innego mam robić? Mam tam z wami polecieć, udawać że wszystko ok i życzyć jej szczęścia w Attilanie? - zapytał.

- Nie, masz przekonać ją, żeby nie odchodziła, przynajmniej nie na zawsze. Zamierzasz tak po prostu pozwolić odejść kobiecie, którą kochasz? I nie próbuj gadać, że nic do niej nie czujesz - powiedział.  

- Dobra, kocham ją, ale co to ma za znaczenie? Ona nie kocha mnie - powiedział rozżalony.

- A skąd możesz to wiedzieć, skoro nawet nie powiedziałeś jej o swoich uczuciach? - zapytał. - Stary, będziesz żałował do końca życia, jeśli teraz się nie ruszysz. 

- Trudno - powiedział, wzruszając ramionami. 

Usłyszał głośne westchnięcie i oddalające się kroki. Wyszedł dopiero po 9 godzinach. Pewnie już dolecieli do Madrytu. Camila wkrótce opuści Ziemię, a jego nawet przy niej nie będzie. Jak mógł być tak głupi? Może jeszcze zdąży dolecieć w zbroi?

*Camila*

Czekała na przyjaciół, na Tony'ego zwłaszcza. Miała nadzieję, że nie przeszkadzał im lot w nocy. To przez różnicę czasową. W Nowym Jorku dochodzi 9:00. Tryton i Lockjaw stali za nią.  Uśmiechnęła się delikatnie, gdy zobaczyła Daisy, Happy'ego, Bruce'a, Steve'a, Clinta, Natashę, Rhodeya, Sama, Wandę, Visiona, T'Challę, Petera i Scotta, a nawet Bucky'ego. Uśmiech jednak spełzł z jej twarzy, gdy zorientowała się, że nie ma wśród nich Starka. 

- Gdzie jest Tony? - zapytała. 

- Nie chciał lecieć z nami. Próbowałem go przekonać, ale on się zamknął w warsztacie i chlał - powiedział Rhodey.

Poczuła wzbierającą wściekłość.

- Więc mnie po prostu olał - powiedziała.

- To nie tak, on nie może się pogodzić z tym, że odchodzisz - powiedział Rhodes. - On cię kocha, Camila.

Inhuman||T.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz