Rozdział 27

18 2 4
                                    

''Wybór''


-Kim jesteś? - Wycedziła przez zęby, wyciągając z paska kolejną broń. 

- Nikim szczególnym. - Odpowiedziałem krótko, próbując znaleźć sposób na szybką ucieczkę, lecz czegokolwiek bym nie zrobił, moje mięśnie były już tak wyczerpane, że nawet nie drgnęły. - To nieporozumienie, nie miałem złych zamiarów względem ciebie... - Powiedziałem mając nadzieję, że odpuści.

 - Co w takim razie robiłeś, kto cię nasłał? - Zapytała, patrząc na mnie wrogo. 

- Kto mnie nasłał? - Powtórzyłem, nie rozumiejąc, o co może jej chodzić, lecz chwilę potem wymyśliłem odpowiedź, która powinna ją usatysfakcjonować. - Jeśli myślisz, że należę do jakiegoś klanu, to jesteś w błędzie. Nikt nie ma nade mną kontroli i nikt mnie tu nie zagonił, bym cię schwytał. Po prostu przechodziłem. Pomyśl, czy serio przyszedłbym tu walczyć, dobrze się do tego nie przygotowując? - Przetarłem zmęczone oczy, lekko je przymrużając, by móc ją lepiej widzieć. 

- Możesz równie dobrze udawać niewiniątko. - Mówiąc to oparła jedną rękę na swoim biodrze, po chwili namysłu dodając. - Wszystko jest możliwe, nikomu nie można ufać, szczególnie, jeśli na uwadze mamy to, że znajdujemy się obecnie w Pandorze. 

- Jesteśmy w najbardziej niebezpiecznym lesie na świecie, ale to wcale nie oznacza, że właśnie dlatego powinniśmy się pozabijać. Jak mam ci udowodnić to, że nie chcę twojej śmierci, ani rozlewu krwi? Tu właśnie mieszkam i podszedłem tylko dlatego, że zaciekawiła mnie twoja osoba... W gruncie rzeczy jestem tu odizolowany od ludzi, bo ciągle ktoś na mnie poluje z powodu bycia hybrydą. Nie mam nawet dostatecznie dużo mocy, by walczyć...

''Po co jej to wszystko mówię?'' - Pomyślałem, lecz było już za późno. Może moja podświadomość sama postanowiła mnie ratować twierdząc, że nic innego nie mogę zrobić. 

 - Sama również nie chcę nosić krwi na rękach. - Odpowiedziała krótko, po dłuższej chwili dodając. - Aczkolwiek postaw się w mojej sytuacji. Co byś zrobił, gdybyś był zajęty swoimi sprawami, a tu ni stąd ni zowąd ktoś wychodzi znienacka? W pierwszej chwili pomyślałam, że jesteś jednym z łowców skór, którzy polują na wszystko, co się rusza. 

Czarnowłosa dużo gestykulowała mówiąc, a na jej twarzy wciąż widoczne było zdezorientowanie całą tą sytuacją.

 - Dlatego zabezpieczyłam teren dużą ilością pułapek. - Rozłożyła ręce, jakby się tym chwaląc. Przynajmniej takie wrażenie odniosłem. - Kto jest na tyle głupi, by wejść tutaj bez żadnych podstawowych zaklęć i samoobrony? - Przewróciła oczyma nie dowierzając.

 - Skoro nie chcesz rozlewu krwi, to sugeruję, byśmy zakończyli na tym dyskusję i rozeszli się każdy w swoją stronę. Nie mam czasu na rozmowy, które do niczego nie prowadzą. Jest coś, co muszę tutaj chronić przed właśnie tymi parszywymi gnidami. - Powiedziałem spokojnie, próbując podnieść się do jej poziomu. Cały przy tym drżałem, a ona patrzyła w milczeniu. Być może spodziewała się jakiegoś ataku znienacka, bo nakierowała ostrze w moją stronę, zachowując pełną ostrożność. Powstałem po przezwyciężeniu własnej słabości, lecz nie trwało to zbyt długo, gdyż chwilę potem znów upadłem. - To nie tak, że przybyłem tu niczego nie potrafiąc, wtedy od dawna bym już nie żył. Po prostu ciągle muszę walczyć, by nie zginąć. Wybrałem to miejsce, bo twierdziłem, że tu będę bezpieczny, ale jak dotąd nic nie idzie po mojej myśli... - Rana na moim przedramieniu znów dała o sobie znać, po raz kolejny uchylając szczelinę, z której pociekło trochę krwi, czy też ropy. Czułem w powietrzu metaliczny, ale i też na swój sposób słodki zapach. Nie było tego bardzo widać na ciemnym materiale mojej koszuli, a mimo to wyglądało to raczej, jakbym się czymś zmoczył.

W Cieniu Księżyca - X Zawieszone/Edytowane W Nowej Historii Na Profilu XOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz