Rozdział II/Chapter II

1.4K 87 18
                                    

— Harry, to już się staje przerażające! —  następnego dnia Hermiona uderzyła blat stołu swoją dłonią, tym samym zwracając na siebie uwagę innych uczniów. Ronald Weasley prawie się zakrztusił jedzeniem, gdy szatynka tak nagle podniosła głos.

Znów trwała uczta, a Harry Potter jak zwykle nic nie jadł. Był blady jak ściana, myślami w ogóle niedostępny. Jego oczy wyrażały jedynie pustkę, a każdy kosmyk jego włosów sterczał w inną stronę. Gryfon wyglądał jak żywa śmierć. Zamartwiał się i to go stopniowo wyniszczało.

— Nie jesz, zaraz się zrobisz przezroczysty, nic do ciebie nie dociera... co się z tobą dzieje?! — Harry wzruszył lekko ramionami, a wzrok miał utkwiony w swój czysty talerz.

— Myślisz, że gdyby Diggory przeżył, świat byłby skończony? — zapytał nagle, a Hermiona otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Nie tego się spodziewała po swoim przyjacielu. Dlaczego wspomina o zamordowanym Puchonie?

— Harry, to było trzy lata temu. Cedric nie jest pierwszą ofiarą Voldemorta i coś czuję, że nie ostatnią. Dlaczego o niego pytasz? Przecież nawet nie byliście ze sobą blisko.

— Byliśmy. Turniej nas do siebie zbliżył.

— Na Merlina, teraz ci się na wspominki wzięło — odezwał się nagle Ron, który opychał się kurczakiem. Rudzielec zawsze wyglądał na beztroskiego. Zresztą on, jak i jego bracia bliźniacy, nie przepadali za Diggorym.

— Dobra, widzę, że rozmowa z wami nie ma najmniejszego sensu — warknął Wybraniec, po czym gwałtownie wstał i szybkim krokiem udał się do wyjścia. Tak jak i wczoraj.

Hermiona spojrzała na Rona, a on na nią. Martwili się o swojego przyjaciela. Zmienił się nie do poznania.

— Chyba nie myślisz, że Harry stał się Śmierciożercą? — zapytał Weasley, na co dziewczyna zareagowała prychnięciem.

— Weź ty lepiej dokończ tego kurczaka, Ron.

~•~

Nastał późny wieczór. Potter chodził tam i z powrotem, bo szukał czegoś bardzo ważnego. Jego dormitorium wyglądało jak po wojnie. Otwierał wszystkie kufry, wyrzucał na podłogę ubrania, ale nigdzie nie mógł znaleźć prezentu od swojego ojca. Nawet nie zauważył, kiedy w drzwiach stanął Ronald, który patrzył na to wszystko z tą swoją typową głupkowatą miną.

— Harry, co ci odbija ostatnio? Czego ty szukasz? — okularnik nawet nie drgnął, gdy niespodziewanie usłyszał głos swego przyjaciela. Nie odwrócił się do niego. Po prostu szukał.

— Gdzie jest moja peleryna-niewidka, Ron? — rudowłosy zaczął podnosić swoje ubrania z podłogi, które rozrzucił Harry, a następnie położył je na swoim łóżku.

— Dlaczego jej szukasz? Wybierasz się gdzieś?

— To nie twoja sprawa. Chcę ją po prostu znaleźć — Ron usiadł na parapecie. Rozejrzał się po pustych łóżkach pozostałych współlokatorów, aż ostatecznie zatrzymał wzrok na swoim przyjacielu. To było dziwne zachowanie ze strony Pottera. Ciągle chodził rozdrażniony, zmęczony i głodny.

— Harry, martwimy się o ciebie. Co się z tobą ostatnio dzieje? — Ron mógł się spodziewać naprawdę wszystkiego, ale nie tego, że Potter z sekundy na sekundę do niego podejdzie i wceluje w niego różdżką. Rudzielec automatycznie podniósł dłonie w górę. W oczach Harry'ego malowała się złość i nienawiść. Ron zaczął się zastanawiać, czy jego przyjaciel rzeczywiście stał się sługą Voldemorta.

— Wo, stary, wyluzuj!

— Peleryna! Gdzie ona jest?! — Ronald pokręcił żwawo głową. Czy Harry byłby zdolny wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę?

— Nie wiem! Nie wiem no! Sam musiałeś gdzieś ją położyć i nie pamiętasz gdzie! Przestań się na wszystkich wyżywać!

— Chłopaki, ej! Co tu się dzieje?! — do dormitorium wszedł Dean Thomas oraz Neville Longbottom. Patrzyli na Harry'ego z niedowierzaniem. Czy ten słynny Harry Potter groził Ronaldowi różdżką?

— Dean, idź po McGonagall, proszę cię — pisnął Weasley, kiedy Wybraniec nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar opuścić różdżkę. Thomas pokiwał lekko głową i już miał wybiec z pomieszczenia, gdy nagle...

— Expelliarmus! — zaklęcie odbiło się od Deana, który ze sporą prędkością uderzył brzuchem oraz głową w ścianę przed sobą. Chłopak wylądował nieprzytomny na schodach, a Neville, jak i Ron, patrzyli na Harry'ego jak na jakiegoś szatana. Potter znów wcelował różdżkę w Weasley'a.

— Nikt stąd nigdzie nie pójdzie — oznajmił wściekle, gdy wtem po dormitorium rozległ się potężny snop żółtego światła.

— Rictusempra! — to był dosłownie moment, kiedy Harry'ego zrzuciło z nóg i zaczął się zwijać ze śmiechu na podłodze. Jego różdżka wypadła mu z rąk i wylądowała pod samymi nogami Weasleya. Ron i Neville równocześnie spojrzeli w stronę drzwi, w których stała, a raczej kucała przy nieprzytomnym Deanie, Hermiona.

Szatynka szlochała cicho i próbowała ocucić Thomasa. W ręce trzymała różdżkę, z której jeszcze przed chwilą wystrzeliło ostatnie rzucone przez nią zaklęcie, aby obezwładnić Wybrańca.

— Tego obawiałam się najbardziej, Ron — Hermiona przetarła oczy rękawem i pociągnęła cicho nosem.

— Jest z nim coraz gorzej i wydaje mi się, że nawet pani Pomfrey nic tu nie zdziała. Musimy go zanieść do gabinetu Dumbledore'a i poprosić o pomoc.

"Stój, wężousty" • tomarry (WSTRZYMANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz