Rozdział XI

896 86 17
                                    

— Chcę wyjaśnień, Potter! Nie sprawdzaj mojej cierpliwości! — Tom podniósł głos, a ten odbijał się o ściany długim echem. Bazyliszek zasyczał przeraźliwie, natomiast Chelsea była zdziwiona. Chciała spojrzeć na Harry'ego, ale wiedziała, że będzie to zbyt ryzykowne. Jednak zastanawiała ją jedna rzecz: dlaczego Riddle zwrócił się do niego "Potter"?

— Nawet jak wszystko ci powiem, ty i tak każesz wężowi nas zabić, więc co to za różnica? — spytał Gryfon, mocniej zaciskając powieki. W tych czasach Dumbledore jeszcze nie posiadał Feniksa, który mógłby mu zrzucić miecz Godryka Gryffindora. Teraz nie ma jak się obronić. Jego jedynym ratunkiem jest Tom Riddle.

— Potter? — tym razem pytanie zadała Krukonka. Po raz pierwszy odważyła się zabrać głos w towarzystwie Dziedzica Slytherina oraz jego pupilka - Bazyliszka.

— Nie powiedział ci? — Riddle zwrócił się do Krukonki, po czym przeniósł wzrok na Gryfona. I choć wiedział, że tamci go nie widzą, pokręcił głową z politowaniem i z drwiącym uśmieszkiem na twarzy. Ach, ten Potter i jego kłamstwa. Jak długo ma zamiar pogrywać z nim w ten sposób? — Oj, Harry, grabisz sobie. Naprawdę sobie grabisz. Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę zobaczyć cię martwego. Ciebie i twoją szlamowatą przyjaciółkę.

Chelsea przełknęła głośno ślinę, a dłonie trzęsły jej się ze strachu. Miała ochotę strzelić Wybrańca z liścia i wygarnąć mu wszystko, ale wiedziała, że chwilowo jest to niemożliwe. I nie wiadomo, czy w ogóle takiego dnia dożyje.

— Nie przeciągaj tego! — Tom podszedł do okularnika i jednym ruchem złapał go za skrawek szaty, zmuszając go tym samym do wstania. Harry robił wszystko, by nie otwierać oczu, choć zaczynało to się robić coraz trudniejsze. — Gadaj, Potter! Słyszysz?! Rozkazuję ci!

— Harry, powiedz mu! — krzyknęła w końcu szatynka, już nie mogąc znieść napięcia tej sytuacji. Jeśli chłopak nie zacznie mówić, długo sobie nie pożyją. Czy on nie zdaje sobie z tego sprawę? A może nie obchodzi go jej los? Nie obchodzi go jego własne życie? Po chwili Chelsea usłyszała ciche westchnięcie ze strony Gryfona, co mogło oznaczać tylko jedno: poddał się.

— Dobrze, powiem wszystko — oznajmił w końcu, lecz Tom nadal go trzymał i nie miał zamiaru puścić.

— Otwórzcie oczy — rozkazał spokojnie Ślizgon, a serca więźniów przyspieszyły. Nie chcieli tego uczynić. Mieli tak po prostu zaufać siedemnastolatkowi, który ich tutaj uwięził? Skąd mieli mieć pewność, że po otwarciu powiek nie padną martwi na posadce przez wzrok Bazyliszka? — Powiedziałem otwórzcie oczy! — Riddle szarpnął Harrym, zmuszając go do uczynienia tego, czego chciał. Jednakże tego nie zrobili i nie mieli nawet takiego zamiaru. Tom wykrzywił lekko usta i puścił, a raczej pchnął Gryfona do tyłu. — Nie będę się powtarzał. Otwórzcie oczy. Teraz!

— Chelsea, zróbmy to — oznajmił Harry, choć czuł niepokój. Nie, czuł wtedy strach. Jego gryfońska odwaga opuściła go całkowicie. Jeszcze nigdy w życiu nie był w takiej sytuacji. Jeśli otworzy oczy, być może przeżyje, ale czy Krukonka również pozostanie przy życiu? Muszą zaryzykować. Nie ma sensu denerwować Riddle'a.

Harry mozolnie otworzył powieki, a w tym samym czasie jego serce prawie wyleciało z klatki piersiowej. Zobaczył go. Zobaczył Bazyliszka, który patrzył w bok. Miał odwróconą od nich głowę. A Tom? Tom stał dwa metry przed nim i wbił wzrok w Krukonkę, która nadal miała zamknięte oczy.

— Bazyliszek na nas nie patrzy, Chelsea — dodał okularnik w stronę szatynki, która dopiero po krótkiej chwili poszła w ślady Harry'ego. Była przerażona, widząc olbrzymie ciało gada, które ich otoczyło. Szmaragdowozielone łuski błyszczały przed odbijające się od nich światło z pochodni, a z gardła zwierzęcia co chwilę wydobywał się zniecierpliwiony syk. — Nie wiem, od czego zacząć — Wybraniec przeniósł wzrok na Ślizgona, który nie skomentował jego słów. Chciał tylko i wyłącznie wyjaśnień, czego zielonooki się domyślił. — Jestem z przyszłości. W swoich czasach użyłem nielegalnie zmieniacza czasu profesora Dumbledore'a w celu uratowania moich przyjaciół i rodziny przed śmiercią. Nie użyłem tego rozsądnie i cofnąłem się o więcej lat wstecz, niż planowałem.

Chelsea i Tom patrzyli na Harry'ego. Żadne z nich nie wyglądało na sceptycznie nastawionych. Wiedzieli, że istnieje coś takiego jak zmieniacz czasu i że jest ich kilka rodzajów. To zdziwiło Pottera. Był przekonany, że zaraz któreś z nich przerwie jego opowieść słowami "przestań kłamać" a tu nic. Grobowe milczenie. Dlatego postanowił kontynuować.

— Jestem wężousty przez ciebie — tu Gryfon spojrzał na zmieszanego Toma. W tym miejscu mogą zacząć się wątpliwości u jego słuchaczy. A przede wszystkim u Dziedzica Slytherina. Nic dziwnego. Harry zrzuca na niego winę, obwinia o śmierć jego najbliższych, a ten nawet nie wie, o co chodzi. — Zanim mi przerwiesz i zaczniesz nazywać psychicznym, to wysłuchaj mnie do końca. Wiem, że to może brzmieć naprawdę absurdalnie, Tom, ale w przyszłości zabijesz moich rodziców zaklęciem Avada Kedavra. A potem zechcesz zabić i mnie. Lecz dziwnym cudem przeżyję i odbiorę całą twoją moc. Całą twoją siłę. Natomiast ty nieświadomie przekażesz mi zdolność rozmowy z wężami i zostawisz na moim czole ten znak — tu Harry zgarnął dłonią do góry swoją czarną grzywkę, ukazując tym samym swoją bliznę w kształcie błyskawicy. Ślizgon bez słowa podszedł do chłopaka i kucnął przed nim, by następnie wlepić wzrok w ranę. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Nadal miał co do tego mieszane uczucia, ale nie zdołał usłyszeć w głosie Harry'ego chociażby jedno kłamstwo. I to martwiło go jeszcze bardziej. — To nie koniec twoich morderstw, Tom. Odbierzesz również życie mojemu przyjacielowi z Hufflepuffu. Cedric Diggory, czy coś ci to mówi?

Choć było to pytanie retoryczne ze strony Harry'ego, Tom dosłownie przez sekundę zobaczył przed sobą przystojnego chłopaka, który celował w niego i w kogoś jeszcze różdżką, aby ochronić w razie potrzeby siebie i Pottera. Wizja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, lecz to sprawiło, że Riddle zaczął odczuwać lekkie zawroty głowy.

— Chociaż nie zginął bezpośrednio z twojej różdżki, to winny jesteś ty. Ponieważ to ty wydałeś rozkaz swojemu słudze Glizdogonowi, aby to uczynił — kolejna wizja ukazała się przed oczami Ślizgona, lecz ta trwała o sekundę dłużej. Ujrzał tego samego chłopaka z Hufflepuffu, którego uderzyło zielone światło. Puchon upadł martwy na trawie z z otwartymi oczami. Riddle dostał lekkich duszności, co Gryfon zauważył. Chelsea spojrzała zdziwiona na Toma. Potter przez chwilę wahał się czy ciągnąć dalej swoją historię. Czy to przypadkiem nie rozwścieczy czarnookiego? Nie, to raczej mało prawdopodobne. Riddle wygląda bardziej na zszokowanego tym, co przed chwilą zobaczył. Zupełnie tak jakby był niedostępny. — Tom? Jesteś z nami? — lecz brunet milczał, patrząc pustym wzrokiem przez cały czas na bliznę Gryfona. Harry spojrzał na Krukonkę, która wzruszyła ramionami. Żadne z nich nie wiedziało, co się dzieje.

— Ja naprawdę go zabiłem — odezwał się nagle i cicho wychowanek Slytherina, wolno przenosząc wzrok z rany Harry'ego na jego oczy. — Tego Puchona. Widziałem to — Potter otworzył szerzej powieki zdumiony słowami Riddle'a. Teraz to on uważał, że brunetowi odbiło. To sprawiło, że nie chciał już wspominać o śmierci Freda czy jego chrzestnego - Syriusza Blacka. Mogłoby to pogorszyć stan Ślizgona.

— Słuchaj... — zaczął zielonooki, lecz gwałtownie przerwał zdanie, gdy dostał do rąk swoją własną różdżkę. Wcisnął mu ją Tom, który znów złapał chłopaka za szatę i zmusił do wstania. Potter miał już mętlik w głowie. Wszystko działo się tak szybko, że jego mózg przestał nadążać w łączeniu ze sobą wszystkich wątków, jakie miały miejsce w Komnacie Tajemnic.

— Nie, to ty słuchaj. Zabij mnie, Potter. Natychmiast — Tom wyprostował się, a na jego twarzy nie malował się chociażby cień strachu. Wyglądał na pewnego swoich własnych słów, które totalnie wryły Harry'ego w ziemię.

— O czym ty mówisz, Tom?

— Jeśli mnie teraz zabijesz, nie dojdzie do żadnego morderstwa w przyszłości. Będą żyli wszyscy. I Puchon, i twoi rodzice. No już, nie ociągaj się. Miejmy to już za sobą. — po tych słowach brunet wcelował w Gryfona swoją różdżką, co jeszcze bardziej zdezorientowało tego drugiego. — Zasada jest prosta, Harry. Ginę albo ja, albo Wy. Wybieraj. Daję ci na decyzję dziesięć sekund. Dziesięć... dziewięć... osiem... — ręce zielonookiego zaczęły się trząść. Kompletnie nie wiedział, co robić. Nie wiedział też, co wstąpiło w Riddle'a. Harry nie jest mordercą, nie może go zabić. Ale nie może też zginąć. Więc co ma zrobić w tej chorej sytuacji? A czas mija. Jeszcze tylko kilka sekund i z którejś różdżki wystrzeli zielone światło, które zabije jednego z nich. Dziedzic Slytherina postawił sprawę jasno: znajdują się na rankingu, gdzie wygrać może tylko jedna osoba.

"Stój, wężousty" • tomarry (WSTRZYMANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz