9. Posłaniec w niebezpieczeństwie

1.5K 88 9
                                    

 - Czyli podsumujmy... - wzięłam głębszy oddech - Tak po prostu sobie zniknęłam, wy stwierdziliście, że trzeba kontynuować misję, przeszliście sto metrów i coś zeżarło Leo?

Patrzyłam na di Angela z niedowierzaniem. 

- Może nie sto, bo wiesz, no... - syn Hadesa podrapał się po karku - Właściwie to może zeszliśmy z tej twojej dróżki i-

- Muszę pomyśleć - przerwałam mu, kręcąc głową

Usiadłam na pobliskiej ławeczce. Właściwie byliśmy prawie, że na miejscu. To niewielkie, ale zatłoczone i malownicze miasteczko to właśnie Highland. Choć nie jestem pewna do czego odnosi się ta nazwa. Oparłam głowę na dłoni, kątem oka rejestrując, jak Nico siada koło mnie. Zaczęłam analizować wszystko co udało mi się od niego wyciągnąć. Okazuje się, że zaraz po tym, jak zapatrzyłam się w krzaki leżąc na synu Podziemi, tak po prostu zniknęłam. Nawoływali mnie przez chwilę, a potem ze złością stwierdzili, że muszą radzić sobie sami i ruszyli dalej ścieżką. Po pewnym czasie usłyszeli groźny pomruk, chcieli sprawdzić co to, a wtedy wyskoczyło na nich jakieś mityczne stworzenie (którego najwyraźniej nie potrafili zidentyfikować) i porwało Valdeza. Wyglądało jak harpia, a jednocześnie nie do końca - mówił Nico - Taki drapieżny ptak z ostrymi pazurami, ale w jej ślepiach było coś... jak pragnienie, pragnienie zadania śmierci. A uwierz, znam się na tym. 

- Kera - mruknęłam i zignorowałam zdziwione spojrzenie chłopaka, ponownie zatapiając się w rozważaniach

Mówił, że co było potem? Piper zaczęła trochę panikować, ale wspólnie uznali, że muszą odzyskać towarzyszy. Dziewczyna wróciła się ścieżką, a on poszedł dalej, prosto do Highland. Zaczął szukać największego zbiegowiska potworów, ale jak na złość żadnego nie było. Później przybyłam ja. I tak się tu znaleźliśmy. Westchnęłam z irytacją. To nieco... problematyczna sytuacja. Dwoje z trzech herosów zaginęło, w tym jeden z nich w szponach potworzycy, która najchętniej wypiłaby jego krew - oczywiście jeżeli jeszcze tego nie zrobiła. Morderstwo byłoby całkiem w stylu kery. I wtedy do głowy wpadło mi rozwiązanie, które... mogło doprowadzić nas do końca tej przygody. 

- Nico - zaczęłam, odwracając się do niego - Wyczuwasz śmierć, prawda?

Chłopak kiwnął głową. Dostrzegłam, jak bardzo podobny jest do samej śmierci. Blada, oliwkowa cera i czarne oczy, czarne jak szata żałobna. 

- Czy w okolicy jest miejsce, w którym ta śmierć jest... wręcz odurzająca? - zapytałam, patrząc jak di Angelo marszczy brwi, by za chwilę potwierdzić

- Kiedy krążyłem po mieście - odezwał się cicho - Przeszedłem obok takiego domu... jakby ciągle tam ktoś umierał. Widzisz, "widmo śmierci" utrzymuje się przez kilka godzin, a później... wietrzeje. Ale tam... 

- Tyle mi wystarczy - powiedziałam po krótkim namyśle - Wydaje mi się, że właśnie tego miejsca szukamy

Wstałam z ławki i zarzuciłam nieodłączny plecak na lewe ramię. Zaraz po mnie podniósł się di Angelo. Nie reagując, gdy przypadkowy przechodzień potrąca mnie - wspominałam, że to ruchliwa mieścina? - oświadczyłam mu, że pora zakończyć tą misję sukcesem. Powoli ruszamy w stronę owego domu. Syn Hadesa prowadzi mnie plątaniną uliczek, w której ciężko było dostrzec jakikolwiek zamysł, oprócz chęci zgubienia ewentualnego pościgu, a i to jedynie wtedy, gdy ktoś nie mieszka tu zbyt długo, albo i wcale. Rozglądałam się uważnie usiłując dostrzec jakieś cechy charakterystyczne mijanych budynków i mój podziw do di Angela rósł. Jak on potrafił się połapać w tych wszystkich zakrętach, będąc tu zaledwie raz? Zmierzyłam herosa wzrokiem. Wyglądał jak Nico, chodził jak Nico, mówił jak Nico, zachowywał się jak Nico, ale jednocześnie, jakby coś było nie tak... Jest... za mało burkliwy, nieprzystępny. Postanowiłam jednak machnąć na to ręką. W końcu zaginęli jego przyjaciele! Albo przynajmniej... koledzy? Przecież każdy by się przejął. Chyba w każdym odezwałaby się łagodniejsza strona, czyż nie? 

- Daleko jeszcze? - zapytałam, kiedy cisza zrobiła się krępująca

- Nie - odpowiedział chłopak przez ramię

Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Przejmująca, wszechobecna cisza, przerywana jedynie odgłosem naszych kroków i oddechu, stała się niepokojąca. Co takiego wypłoszyło z tej części miasta ludzi? Dlaczego nie czułam tu wiecznie pulsującej pod moimi stopami wody? Z jakiego powodu nie potrafiłam odszukać tu żadnego ludzkiego umysłu? I nagle zrozumiałam. Zaczęłam się bać. Dużo czasu minęło odkąd ostatnio tak się bałam. A jednak uczucie to towarzyszyło mi aż do momentu, w którym stanęliśmy przed domem, który niczym nie różnił się od pozostałych. Mimo niedobrych przeczuć wyprzedziłam półboga i cicho podeszłam do zielonych drzwi. Nie było nic zza nich słychać. Powoli nacisnęłam klamkę, zerkając przelotnie na stojącego za mną syna Hadesa. Uchyliłam drzwi na tyle, byśmy mogli spokojnie przez nie przejść, ale nie aż tak, by ktoś mógłby nas swobodnie zaatakować. Jako pierwsza weszłam do pierwszego pomieszczenia, rozglądając się po nim uważnie. Było ciemne. Okna były całkiem zasłonione. Poza mną w pokoju nie było nikogo. Odwróciłam się do towarzysza, akurat w momencie, gdy z trzaskiem zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. 

- Już nie uciekniesz Angel de Gurney - usłyszałam chrapliwy głos z zewnątrz, a później oddalające się ciężkie kroki.

Kilka rzeczy było pewne. Po pierwsze to zdecydowanie nie był Nico. Po drugie, absolutnie nie mam pojęcia co w takim razie stało się z moimi herosami. Po trzecie - wpadłam w pułapkę. I to dość zmyślną. Osunęłam się po drzwiach na podłogę i przeczesałam włosy palcami. Po raz drugi tego dnia nie mam pojęcia co robić. Aaron będzie wściekły, jak się o tym dowie. Pomyślałam o moim kochanym Obozie i błyskawicznie wstałam. Tyle lat szkolenia Nuntius, a ja się nad sobą użalam? Nie ma mowy! Czas pokazać, czego uczą w Obozie Posłańców. Sprawdziłam rękawy koszuli, którą miałam na sobie - sztylety są. Z plecaka wyjęłam swój obozowy naszyjnik i założyłam go. Oprócz tego sprawdziłam swój stan ambrozji i nektaru, który po dłuższych oględzinach uznałam za zadowalający. Powoli ruszyłam więc w stronę drzwi, prowadzących do wnętrza budynku. Otworzyłam je sprawnym ruchem i weszłam do pomieszczenia stając oko w oko z drakonem. Stwór wyglądał jak przerośnięty wąż z dwoma parami łap, a kiedy wyszczerzył zębiska dostrzegłam magicznych wojowników.

- Już po mnie - pomyślałam wpatrując się w jego paszczę. 

Słyszałam, że drakony plują jadem, choć stojąc z nim w jednym pomieszczeniu, stwierdziłam, że jednak niekoniecznie może chodzić o chamskie odzywki. Otrząsnęłam się, kiedy zawieszka naszyjnika zalśniła, a w mojej dłoni zmaterializował się miecz. Rzuciłam się na ziemię, kiedy ogon potwora przeciął powietrze. Zamachnęłam się na niego mieczem, ale ostrze ledwo musnęło jego łuski. Co, zdaje się, jeszcze bardziej rozwścieczyło drakona, niż fakt, że ktoś postanowił go odwiedzić. 

- On się z Kolchidy urwał, czy jak? - wymamrotałam gniewnie, uchylając się przed kolejnym pacnięciem potężnego ogona

Zaczęłam się przymierzać, do ścięcia potworowi głowy. Ale w momencie, gdy udało mi się zbliżyć do jego łba, najwyraźniej przypomniał sobie o swojej broni, zwanej także jadem. Paszcza splunęła czarną cieczą w miejsce, w którym stałam. W ostatnim momencie odskoczyłam w lewo. Cholera! Zaklęłam pod nosem, czując, jak moją kostkę przecina paraliżujący ból, a z prawej dłoni sączy się szkarłatna ciecz. Przewróciłam się na plecy i zaczęłam wzrokiem szukać mojego miecza. Za daleko! A drakon zbliżał się do mnie powoli, jakby wiedział, że przecież mu nie ucieknę. Nie mogąc wstać, z powodu potwornego bólu, przesuwałam się po ścianie, próbując jakoś odwlec moment własnej śmierci. Stwór zapędził mnie w sam róg, gdzie stanął nade mną, rozdziawiając paszczę. Jad, który krążył już w mojej stopie, teraz miał odebrać mi umysł, a potem życie. Kiedy potwór zaczął się nadymać i charczeć, chyba siłą umysłu udało mi się wygrzebać z rękawa srebrny sztylet i wbić go w gardło drakona. Zaczęło szumić mi w uszach, pojawiły się mroczki przed oczami. Moje otępiałe zmysły zarejestrowały potężny huk, a później moja głowa ciężko upadła na coś twardego, po czym w chwilę później krew dość obficie zlewała się z owego "czegoś".

Deputy of Gods 𝓝𝓲𝓬𝓸 𝓭𝓲 𝓐𝓷𝓰𝓮𝓵𝓸Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz