19. To nie jest rozdział

845 61 24
                                    

Życie wśród Nuntius od zawsze miało swoje wady i zalety. Byliśmy naprawdę potężni, potężniejsi od herosów, którzy opierali się na mocach odziedziczonych od boskiego rodzica. Nuntius pod tym względem zawsze będą mieli przewagę - dostajemy także stałe błogosławieństwo naszego poprzedniego boskiego krewnego, "dziadka" czy "babci", co już sprawia, że niewiele ukryje się przed naszymi oczami, a Mgła jest wręcz bezsilna. Oprócz tego, każdy Nuntius ma swojego opiekuna wśród bogów, który pomaga (jeżeli akurat ma na to ochotę), później wysłuchuje raportów z misji, ma pierwszeństwo w przydzielaniu zadań i oczywiście kontroluje życie. Jasne, są z tego profity. Opiekunowie czasem nagradzają. Kiedyś na przykład dostałam wejściówkę do salonu urody. Cóż, nigdy nie mówiłam, że nagrody są duże i oszałamiające.  

Będąc Nuntius jest się bardzo dobrze wyszkolonym. Nasze treningi to nie to samo, co w Obozie Półkrwi i Jupiter. Trwają tyle, ile zechce trener. Piętnaście minut, trzy godziny, cały dzień, pół nocy. I zawsze są mordercze. W pojedynkach nie ma miejsca na litość, wahanie, czy chwilę odpoczynku. Wszystko co robimy ma służyć naszej wytrzymałości, sile, umiejętnościom. Nie ma w tym żadnej zabawy. Wszystko ma nas przygotować do misji w świecie śmiertelników, do walk z najróżniejszymi potworami, herosami, czasem nawet bogami. 

Posłańcem jest się do końca życia, chyba że cię zwolnią, co nie zdarza się często. Żeby zostać zwolnionym z tej służby trzeba by być mocno niedysponowanym i niezdolnym do wykonania misji, albo być zdrajcą, co oznacza, że igram z ogniem. Już raz zdradziłam bogów, podzieliłam się z herosami kilkoma faktami z życia Nuntius, włamałam się do Archiwum i ukradłam dwie teczki. Myślę, że to może wystarczyć do wywalenia mnie z tej elitarnej społeczności. I teraz przechodzimy do wad bycia Posłańcem.

To jest życie bardzo niebezpieczne, ale dla herosów to nie nowość. Życie, jako Nuntius to przede wszystkim rezygnacja z siebie. Trzeba być zawsze gotowym, żeby wyruszyć w drogę i wykonać następne zadanie. Nie wiadomo kiedy pojawi się kolejna misja. Za godzinę? Jutro? Za rok? Nawet w tej chwili! Kiedy tylko jakiś bóg sobie umyśli. A to oznacza, że praktycznie nie ma się życia prywatnego. Przyjaciele? Możesz zapomnieć, nie starczy ci czasu, żeby się z nimi spotykać. Miłość? Ah, tak... to właśnie to, do czego cały czas dążę. Dopóki jestem Posłańcem... w moim życiu po prostu nie ma na nią miejsca. I dlatego nie mogłam zakochać się w synu Hadesa. Niezależnie od tego co czułam. I niezależnie od tego, jak bardzo tego chciałam. 

Do Willi Deus dotarliśmy w niezręcznej ciszy. Nieziemski pocałunek, a potem moja odmowa sprawiła, że z dwójki podkochujących się w sobie przyjaciół pozostały dwa zranione serca, co skutecznie zapobiegło naszym rozmowom. Okolica w której się znaleźliśmy była pusta, nie licząc kilku zabłąkanych krzaków i niskiej trawy. Kamienna budowla obracająca się w ruinę była duża, naprawdę duża i cóż, gdybym była architektem powiedziałabym, że nawet zachwycająca... mimo, że w tej chwili była już ruderą. Piper i Leo już na nas czekali w prowizorycznym obozowisku. 

- Nie ma tam zbyt wiele - powiedziała Mclean - Ale znaleźliśmy kilka książek w starożytnej grece.

Książki były trochę podniszczone, ale dało się odczytać ich zawartość. Wszystkie były napisane pismem odręcznym (co stanowiło torturę dla mojego dyslektycznego mózgu) i zawierały precyzyjne ilustracje namalowane ciemnym atramentem.

- Co właściwie tu jest napisane? - zapytałam, a herosi (oprócz Nica) popatrzyli na mnie zdziwieni - No co? Jestem rzymianką.

- To coś w stylu opisu obrzędów - mruknął di Angelo, nadal na mnie nie patrząc - Tu na przykład jest o wskrzeszaniu zmarłych.

Zmarszczyłam brwi w zamyśleniu. W tej grze nie może chodzić o obrzędy. Czegoś nam brakuje. Jakiegoś jednego ogniwa, które naprowadzi nas na trop Ricardsa i jego planów.

- A jak poszła wasza randka? - zapytał nagle Leo, bawiąc się drobnymi płomykami na swojej dłoni

- To. Nie. Była. Randka. - wycedził Nico, na co Valdez parsknął śmiechem i zaczął się z nim przekomarzać. Sprawiło to oczywiście, że nasz anioł śmierci zaczął się denerwować. Wcięłam się więc w ich kłótnię zanim doszło do rękoczynów.

- Chłopcy, dajcie spokój - powiedziałam, co zaraz po mnie powtórzyła i Piper, używając czaromowy. Dałam im chwilę na uspokojenie się. - Mamy teczkę.

Wyjęłam kartotekę z plecaka i rozłożyłam przed sobą. Wszyscy nachyliliśmy się nad papierami. Nie było w nich nic nadzwyczajnego. Imię i nazwisko - znaliśmy. Data urodzenia - nie była nam do niczego potrzebna, ale tak w razie czego - ósmy grudnia, rok był zamazany. Przynależność - o tym też wiedziałam, Obóz Jupiter, Trzecia Kohorta. Liczba przewinień przeciwko bogom - dziesięć. O, to coś nowego. Kolejne czternaście stron zawierało opisy jego przewinień, ale nie chciało mi się teraz tego czytać. Ważniejsza była dla mnie mniejsza karteczka, na której napisane było tylko NY 51st. Nowy Jork, pięćdziesiąta pierwsza ulica, ale o co w tym chodzi? To miejsce spotkania? Miejsce, w którym ostatnio widziano Ricardsa? Początek jego adresu? 

- O co w tym chodzi? - szepnęłam sama do siebie, przewracając kartki

- Najbardziej pomocna będzie ta 51 ulica - uznała Piper, biorąc do ręki karteczkę, której dopiero co się przyglądałam - Może powinniśmy się tam wybrać?

- To dość długa ulica - zauważyłam cicho, ale zastanawiałam się czy jest przy niej niezwykłego, może jakaś siedziba herosów, czy potworów, czy cokolwiek, co jest związane z bogami. Nie wiedziałam i to mnie irytowało.

- Chyba znalazłem coś ciekawego - powiedział nagle Nico, wskazując na jedną z tamtych ksiąg, które znaleźli Piper i Leo. Przewertował ją, znalazł, czego szukał i pokazał nam. Na pierwszy rzut oka te kilka wskazanych przez niego stron nie różniło się niczym od pozostałych. Były tak samo zabazgrane greckimi słowami, jak cała reszta. Kiedy się jednak dokładniej przyjrzałam, zobaczyłam to, co di Angelo najprawdopodobniej dostrzegł dużo wcześniej. Pierwsza strona była oznaczona numerem 51. Poza tym kartki były nowsze i najwyraźniej niedawno przymocowane do okładki. Nico zaczął czytać, a z każdym jego słowem moje zdumienie rosło. I mimo, że powtarzałam to już tysiące razy, nie potrafię nie powiedzieć tego raz jeszcze. Co tu się do cholery dzieje?! Zaczęłam nawet tęsknić za misjami Nuntius, bo to było zbyt zagmatwane, miało zbyt splątane nici, żeby to wszystko ogarnąć. Pojawiła się już we mnie nawet taka maleńka, irracjonalna nadzieja, że to wszystko jest tylko snem, albo mistyfikacją... może tak naprawdę to się nie dzieje. Nie wiem, czy bardziej chciałabym, żeby ta misja już się skończyła, żeby wywalili mnie z Nuntius, żebym mogła chodzić na randki, może żyć jak zwykły heros, czy żeby okazało się, że tak naprawdę to tylko sen, który wyśniłam w gorączce. Nico skończył czytać tę ponurą lekturę, co sprawiło, że pogrążyliśmy się w ciszy, której nie ośmielił się przerwać nawet Leo.

- To nie jest rozdział. - odezwałam się w końcu, wypowiadając na głos to, o czym wszyscy myśleliśmy - A już na pewno nie rozdział tej książki. I mamy przejebane.

Deputy of Gods 𝓝𝓲𝓬𝓸 𝓭𝓲 𝓐𝓷𝓰𝓮𝓵𝓸Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz