Dzień 7

407 29 13
                                    

21.02.1983 r.
*Michael

Obudziłem się wczesnym rankiem i od razu zacząłem szykować się na spotkanie z Elizabeth. Chwilowo mieszkała w hotelu w mieście El Segundo, na południe od Los Angeles. Wiedziałem, że dotarcie tam zajmie kilka godzin, więc jeśli chciałem być na miejscu o umówionej godzinie, musiałem wyjechać jak najszybciej. Zamierzałem sam prowadzić samochód, więc dojazd zajmie jeszcze więcej czasu. Z moimi umiejętnościami wolałem nie szarżować.
Ubrałem się i poszedłem szybko zjeść śniadanie. Kiedy byłem już gotowy do wyjazdu poinformowałem jednego z ochroniarzy, że wrócę późno i nie zważając na pytania skierowałem się do garażu. Wsiadłem do srebrnego Cadilaka i po chwili wyjechałem przez złotą bramę z nadzieją, że po drodze nie zabłądze. W połowie drogi musiałem zrobić sobie chwilę przerwy i zjechać na stację. Nie przywykłem do prowadzenia samochodu na dystanse dłuższe niż kilka kilometrów, dlatego teraz zrobienie ponad stu było nielada wyzwaniem. Zatrzymałem się na parkingu i uchyliłem drzwi, aby do środka dostało się trochę rześkiego, porannego powietrza. Nie wypiłem rano kawy, bo sądziłem, że jej nie potrzebuję, ale to był błąd. Byłem pewien, że na stacji na pewno zakupię napój, ale nie miałem żadnego przebrania, ani nic co mogłoby chociaż trochę ukryć moją tożsamość. Mimo że miejsce sprawiało wrażenie jakby nie było tutaj żywego ducha to i tak się wahałem. Jedyne co udało mi się wygrzebać w schowku, to jakaś znoszona czapka z daszkiem, którą widziałem na oczy po raz pierwszy. Nie miałem pojęcia do kogo należała ani jak się tam znalazła, ale widząc w jakim jest stanie stwierdziłem, że musiała już tu leżeć długo. Przezornie wolałem jej nie wkładać. Nie zostało mi nic innego jak tylko pójść i jakby nigdy nic poprosić o kawę. Tak też zrobiłem. Za ladą stała młoda kasjerka widocznie znudzona swoją pracą. Gdy podszedłem spojrzała na mnie swoimi smętnymi oczami i przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz zacznie wrzeszczeć. Już wyobrażałem sobie najgorsze scenariusze, kiedy odezwała się obojętnym głosem.
-Coś panu podać czy będzie pan tak tutaj stał cały dzień?
-Ja...poproszę kawę-nacisnęła kilka przycisków na kasie
-Coś jeszcze?
-To wszystko
-2$-wyjąłem pieniądze i zapłaciłem po czym usiadłem przy stoliku, a kobieta zabrała się za robienie kawy. Po kilku minutach już stał przede mną papierowy kubek z parującą cieczą.
-Dziekuję-powiedziałem, kiedy postawiła go przed moim nosem.
-Wygląda pan jak Michael Jackson-wypaliła przyglądając mi się uważnie, a ja słysząc to o mały włos nie zakrztusiłem się kawą. Ale postanowiłem się opanować i udawać.
-Dużo osób mi to mówi-odpowiedziałem jakby nigdy nic.
-Gdyby nie to, że on raczej nie prowadzi samochodu i nie pojawia się na stacjach naprawdę bym pomyślała, że pan to on-usiadła spowrotem za ladą bez chęci kontynuowania rozmowy. Zatrzymałem na niej jeszcze przez chwilę swój zdziwiony wzrok. Spodziewałem się wielu rzeczy, ale tego, że ktoś pomyśli, że jestem tylko do siebie podobny, nigdy. Być może dlatego, że ludziom wydawało się nierealne, że ktoś sławny może robić takie zwykłe, przyziemne rzeczy jak prowadzenie auta i kupowanie kawy na stacji. Zacząłem się zastanawiać, czy gdybym wyszedł na zakupy jako...ja, też by to podziałało. Może kiedyś warto byłoby spróbować. Może ludzie też by pomyśleli, że to tylko ktoś podobny do mnie.

Gdy wyjechałem ze stacji, pozostała część drogi minęła już bezproblemowo. No może z małym wyjątkiem, kiedy pomyliłem zjazdy i mało brakowało, a wylądowałbym w zatłoczonym centrum Miasta Aniołów. Jednak udało mi się zawrócić na odpowiednią drogę. Kolejny problem pojawił się już na miejscu, a mianowicie, chodzi o znalezienie odpowiedniego hotelu. Na szczęście nie było ich tutaj wiele, a w pobliżu wybrzeża znajdowały się zaledwie dwa. Już za pierwszym razem udało mi się dojechać pod odpowiedni adres. Zaparkowałem samochód oczywiście nie trafiając między wyznaczone linie, ale postanowiłem nie tracić czasu na ustawienie go w odpowiednim miejscu. Wszedłem do hotelu, którego hol świecił pustką. Na zewnątrz była piękna pogoda więc większość osób spędzała czas na plaży. Chociaż na kąpiel było jeszcze stanowczo za wcześnie, to ludzie spacerowali brzegiem oceanu czy korzystali z innych atrakcji tego miejsca. Jedyną osobą będąca w środku, był młody chłopak, który musiał być pracownikiem. Jednak siedział za biurkiem do tego stopnia pogrążony w lekturze jakiejś książki, że nie zauważył mojej obecności, do póki nie zwróciłem mu uwagi.
-Przepraszam pana-odezwałem się niepewnie. Nie lubiłem przeszkadzać ludziom, gdy byli czymś zajęci, nawet jeśli odpowiadanie na moje pytania było częścią ich pracy. Ten jakby się ocknął i poprawiając uniform pospiesznie wstał na równe nogi. Zmierzył mnie wzrokiem, jednak nie wyglądał na zaskoczonego.
-Dzień dobry Panie Jackson, pani Taylor uprzedziła, że pan przyjdzie
-W którym pokoju ją znajdę?
-Pokój 405, czwarte piętro, może pan podjechać windą
-Dziękuję-od razu ruszyłem w kierunku windy wskazanej przez pracownika. Winda była oszklona od środka i chcąc nie chcąc, przez całą drogę na górę musiałem patrzeć na swoje odbicie. Nigdy nie lubiłem swojego wyglądu, mimo że wiek dojrzewania zakończyłem już dawno, to w lustrze ciągle widziałem pryszczatego nastolatka ze zbyt wielkim nosem. To był chyba najgorszy okres w moim życiu, niestety ojciec nie pomagał mi w walce z kompleksami, tylko jeszcze je pogłębiał. Braciom też zdarzało się żartować, chociaż wiem, że nie mówili tego na poważnie i nie chcieli mnie zranić. Jednak ich słowa też mnie bolały chociaż starałem się ze wszystkich sił pokazywać, że mnie to nie rusza. Nie rozumiałem jak Vanessa mogła mnie pokochać, akurat wtedy, kiedy wyglądałem niczym Quasimodo.

Ostatnia Szansa | MJ | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz