1. Clarke Gryffin

520 24 2
                                    

Patrzyła w dal, myślami sięgając równie daleko. Tyle zrobiła dla swoich ludzi, próbowała ich ocalić. Mało tego, zrobiła to. Ocaliła ich, podejmując decyzję, która o mało jej nie zabiła. Nie było łatwo jej przystać na to, co jej zaoferowano, ale życie już dawno nauczyło ją, że trzeba wybierać to, co przyniesie większą korzyść. Kto bowiem wie, co stanie się potem? Mądry duch, który przechodzi z Komandora na Komandora, podpowiedział jej, że postąpiła słusznie. Serce nie sługa, ale nie powinno wybierać sojuszy i sposobów na ich utrzymanie. Jej usta same układały się do słów, które trzy miesiące temu powiedziała Clarke Gryffin, gdy opłakiwała swojego ukochanego. "Miłość jest słabością.". Dziś również nią była i będzie już zawsze. Przymknęła oczy, tkwiąc na szczycie wieży, wyczuwając każdy, najlżejszy podmuch powietrza. Jeśli chciała zrealizować swoje plany, musiała na chwilę zapomnieć o Clarke Gryffin. Jednak jak to zrobić, jeśli musi ją tu sprowadzić? Starała się nie wybiegać myślą dalej, niż to konieczne, ale dzisiejszego wieczoru wędrowała razem z duchami innych Komandorów, starając się dojrzeć przyszłości. Nie postępowała mądrze, ale od jej decyzji zależało życie tysięcy bezbronnych ludzi. Clarke Gryffin musiała się tu zjawić, a Wanheda uklęknąć. Ludzie lodu na czas obecny byli największym zagrożeniem, ale byli też kluczem. Takim samym kluczem jak Niebiańska Dziewczyna. Różnica polegała na tym, że aby użyć tego drugiego, musiała zdobyć pierwszy. "Świat bez wojen" - szeptał w jej umyśle cichy głos Costii. - "Właśnie tego pragniemy, ukochana. Kiedyś to się stanie." Zamknęła oczy, czując bezsilność wobec uczuć, które ją opanowały. "Heda. Ty jesteś Przymierzem." - kolejny szept, wśród tysiąca, wypełnił jej myśli. Jedna łza powoli spłynęła po jej policzku. Rzadko kiedy pozwalała im uciec, ale dziś już na to nie baczyła. Podczas gdy słona ścieżka schła pod wpływem wiatru, Heda podjęła decyzję. Odwróciła się napięcie, wracając z powrotem do pomieszczenia.

- Titus! - zawołała donośnym głosem.

Do środka wkroczył jej najwierniejszy wykonawca i siła sprawcza jej decyzji i słów. Stanął w stosownej odległości i skłonił się. Jego szaty jak zwykle opadały na niego w jak największym porządku i nic nie świadczyło o tym, aby był zaniepokojony. Jednak jego sylwetka zdradzała więcej, niż by chciał.

- Heda. - wbił wzrok w podłogę, czekając aż pozwoli mu się wyprostować.

To nie było zwyczajne wezwanie i doskonale o tym wiedział. Jeśli zazwyczaj mógł sobie pozwolić na chwilę poufałości, to nie był to ten czas. Teraz stał przed Komandor i Hedą. Przed swoją panią.

- Titus - powtórzyła już nieco ciszej. - Armia Ludzi Lodu ciągle zmierza w naszym kierunku, a Wanhedy ciągle nie widać. Chcę byś zrobił wszystko, co w twojej mocy, aby ją znaleźć i przyprowadzić do mnie. Żywą.

Wyprostował się i ostrożnie zajrzał w jej oczy. Ta ostrożność już nie raz ocaliła mu życie. Nie pozwoli na podobny błąd.

- Heda - szepnął i zaraz odwrócił wzrok. - Pragniesz... abym... przyprowadził Wanhedę?

A więc odważył się.

- Słyszałeś co powiedziałam, Titusie. Oczekuję, że sumiennie wywiążesz się z rozkazu, który ci wydałam.

- Ale... - uniósł dłonie, jakby chciał ją powstrzymać. - Pani, nie lepiej ją zabić? Czy to nie rozwiąże problemu z Ludźmi Lodu? Ich armia maszeruje na nas tysiącami!

Odwróciła się do niego plecami, z powrotem kierując twarz na zachodzące słońce.

- Nie bądź nierozważny. - w jej głosie pobrzmiewała cicha, ostrzegawcza nuta. - Wydałam rozkaz. Wykonaj go.

Na moment zapadła śmiertelna cisza, aż dobiegł jej głos Titusa.

- Tak jest, Heda. Przyprowadzę ją do ciebie żywą.

Spojrzała na niego przez ramię.

- Możesz odejść.

Skłonił się i wycofując się tyłem, opuścił pomieszczenie. "A więc idziesz tu, Wanheda." - pomyślała, skupiając spojrzenie na domach, umieszczonych w dole. - "W samą porę. Moi, nasi ludzie cię potrzebują." Na moment zawahała się, ale w końcu usiadła na tronie. Dwunasty klan. Ludzie Nieba. Clarke Gryffin. Czy aby na pewno to wszystko wystarczy, aby rzucić wyzwanie największemu złu, które czai się po drugiej stronie półkuli? Prawdziwemu zagrożeniu? Podczas gdy oni marnowali siły na wzajemne zwalczanie się, tam gdzieś, po drugiej stronie swe armie zbierał inny, przerażający przeciwnik. Pragnie dominować nad całą ziemią, nawet kosztem niewinnych osób. Ktoś podpowiedział jej jak może go pokonać, ale bez pomocy wszystkich dostępnych środków nie da rady. Nie da rady bez Clarke Gryffin. Potrzebowała jej jak nikogo innego. Jej siły, miłosierdzia, emocjonalnych decyzji, miłości, wiary w to, że jest coś lepszego w każdym człowieku, którego spotka. A jednak Ludzie z Góry nie zasłużyli na to, aby dostrzec w nich pierwiastek dobra. Zginęli wszyscy za sprawą jednej decyzji Niebiańskiej Dziewczyny. Wanheda. Jeśli ktoś miałby pokonać zagrożenie po drugiej stronie globu, to tym kimś byłby właśnie Komandor Śmierci, nawet jeśli odebranie następnych ludzkich istnień byłoby konieczne. Musieli spróbować wszystkiego. To jest wojna, a w wojnie giną ludzie i nie ma czasu zastanawiać się nad tym, jak ich uratować. Ta bolesna prawda była z nią od najmłodszego, gdy szkoliła się na Komandora. Nauczyła się z nią żyć i dostosowała się do brutalnych zasad, aby przeżyć. Jednak świat również potrzebował równowagi. Clarke Gryffin.

Te dwa słowa powracały do niej, niczym echo. Trzy miesiące sprawiły, że wszystko uległo zmianie. Ona też, w jakimś mały, ledwie dostrzegalnym stopniu. Mogłaby się wypierać aż do końca swojego życia, ale nigdy nie ukryłaby sama przed sobą, że Clarke Gryffin znaczy dla niej więcej niż ona sama. Zamierzała ją ochronić.

Dwunasty klan - The 100 (Bez korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz