2. Leśna głusz

341 21 0
                                    

Dom Handlowy. Uciekła z niego prawie w popłochu, próbując zgubić Ziemianina, który się za nią plątał już od dłuższego czasu. Jedynej rzeczy, której pragnęła bardziej, niż świętego spokoju, to życia. Nienawidziła siebie samej za to, co musiała zrobić i kogo musiała poświęcić, aby ratować przyjaciół i rodzinę, ale prawdopodobnie żywa przyda się komukolwiek bardziej, niż martwa. Uciekała więc ile sił w nogach, pośród drzew, usiłując zgubić pościg. Trzask gałęzi informował ją o położeniu wroga i szybkości przemieszczania się. Zaklęła gdy potknęła się o wystający korzeń, ale z trudem odzyskała równowagę i popędziła dalej.

- Skaikru! - wrzasnął tamten, doganiając ją.

Clarke czuła, że traci siły. Płuca paliły ją żywym ogniem, mimo tego nie zwalniała, czując gałązki haratające jej skórę. Niech go szlak! Jeśli już ją złapie, to nie pozwoli się tak łatwo uprowadzić. Prędzej zginie. Po za tym... czy Skaikru i Ziemianie nie mieli cholernego Przymierza? No tak, zapomniała. Była Wanhedą, a na Wanhedę polowali wszyscy. Jej ludzie też.

Krzyknęła, gdy po raz drugi potknęła się o korzeń. Przeleciała w powietrzu i wylądowała na brzuchu, jadąc twarzą po ziemi.

- Skaikru! Lot et! - wrzasnął jeszcze raz.

Zatrzymaj się. Niby dlaczego miałaby to robić? Nie ufała mu ani na jotę. Jeśli ją ścigał, to musiał wiedzieć kim była, skoro wytropił ją w Domu Handlowym. Miała chęć wstać i walczyć, ale nie mogła. Musiała wstać i uciekać dalej, co też zrobiła. Dotknęła twarzy i spojrzała na palce, widząc na nich krew, gdy nagle do głowy wpadł jej szalony pomysł. Barwy wojenne! Szybko zaczęła rozdrapywać paznokciami ranę na twarzy i malować linie. Ziemianin zbliżał się coraz bardziej... jeszcze tylko kilka linii... coraz bardziej się zbliżał... Odwróciła się przodem w kierunku dobiegającego hałasu, rysując dalej. Jeszcze trochę...

- Skaikru! - ryknął i wypadł naprzeciwko niej.

Wszystko zamarło. Las zdawał się być umarły. Na moment jego spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy i dłoni, która przy niej była. Obślizgnęło się po jej sylwetce, wróciło do czerwonych włosów i skupiło na wzorach wymalowanych krwią. Jego twarz była zasłonięta przez kaptur, ale doskonale wiedziała, gdzie wędrują jego oczy.

- Zabij mnie, lub choćby tknij, a wypatroszę cię jak rybę z potoku! - wycedziła w języku Ziemian i drugą dłonią ostrożnie sięgnęła po ostrze, ukryte na jej plecach.

- Skaikru! - szepnął i podniósł obie dłonie. - Nie zrobię ci krzywdy. Nie sięgaj po ten nóż.

Zmarszczyła brwi. Skąd wiedział?!

- Kim jesteś? - zapytała groźnie, cofając się do tyłu.

- Znalazłem cię... - mruknął.

- Nie ty jeden! - warknęła. - Mów albo sięgnę po ten nóż!

O dziwo, był bezbronny. Zaskakujące jak na Ziemianina. Jego dłonie powoli uniosły się, kierując się w stronę kaptura. Wyjęła nóż i cofnęła się jeszcze bardziej. Myślała, że ta chwila potrwa całe wieki, aż w końcu mężczyzna odrzucił kaptur, a jej oczom pokazała się twarz, którą znała doskonale.

- Lincoln? - ledwo zaczerpnęła tchu. - Co ty tu robisz?

Rozejrzał się dookoła i doskoczył do niej, chwytając ją za łokieć.

- Nie ma czasu - rzucił cichym, zdesperowanym głosem. - Wszyscy cię szukają, Clarke. Musimy uciekać. Teraz!

Szarpnął ją za sobą, nie zwalniając uścisku, ale ona też nie ruszyła stóp ani o milimetr. Obejrzał się na nią, zdziwiony.

- Clarke! - syknął. - Nie mamy czasu!

- Poczekaj. - wyszarpnęła się. - Powiedz mi, jak mnie znalazłeś, dlaczego nie mamy czasu i przed kim musimy uciekać?

Mruknął coś w swoim języku, czego nie dosłyszała i westchnął zniecierpliwiony.

- A mało osób cię szuka? Ludzie Lodu, Ludzie Nieba, wszystkie inne Klany. Mało ci? Potrzebujesz więcej? - oddychał szybko, niespokojnie. - Sama Heda cię szuka, Clarke. Niedawno była u nas Indra z wiadomością, że jej zaufany sługa wyruszył, aby cię znaleźć i sprowadzić żywą!

- Och - poczuła nagły przypływ emocji, na wspomnienie Lexy. Gorąca nienawiść wypaliła następne słowa, które miały opuścić jej gardło, jednak w końcu zdołała wydobyć nowe. - A więc mówisz, że szuka mnie Heda, tak?

Spojrzał na nią, niepewny, co planuje, ale Clarke w głowie świtał nowy pomysł, który mogła zrealizować za pomocą Lincolna. Z dali dobiegły ich krzyki. Obejrzeli się niespokojnie.

- Musimy iść! - syknął. - Proszę cię, Clarke!

- Nie zaprowadzisz mnie do Ludzi Nieba - oświadczyła chłodno. - Zabierz mnie pod bramy Polis!

- Oszalałaś?! - ledwo powstrzymywał się od wybuchu. - Nie wiemy jakie plany ma Heda...

- Zabierz... mnie... tam... - wycedziła. - Wiem, Lincoln, że nie możesz się zbliżyć do ich terytorium, ale jedyne, o co cię proszę, to o to, abyś mnie tam bezpiecznie doprowadził. Sama nie dam rady.

Patrzyli na siebie w milczeniu, a Clarke widziała, jak mężczyzna waha się i zastanawia co robić. Nowy pomysł obijał się w jej głowie, niczym natrętna mucha i nie chciał odejść. Jeśli w jakikolwiek sposób, mogła dać znać Hedzie, że żyje i ma się dobrze... oraz, że jest powodem przynajmniej tylu cierpień, co trosk, to Lincoln był do tego kluczem. Nie wiedziała, czy bardziej podejmuje tą decyzję, ponieważ kierowała się emocjami, chęcią zemsty, czy faktyczną potrzebą, jednak przestała się tym przejmować. Ostrożnie ścisnęła ramię Lincolna.

- Proszę - szepnęła i wzdrygnęli się, gdy krzyki zbliżyły się raptownie. - Są coraz bliżej. Musimy uciekać.

Pokręcił głową, zaciskając szczęki, aż w końcu spojrzał na nią.

- Chodź. - chwycił ją za nadgarstek i pociągnął. Tym razem się mu nie opierała. - Znam miejsce, gdzie możemy się ukryć. Tylko za mną chodź.

Tak też zrobiła. Póki co nie miała nic innego na myśli... zupełnie nic...

Dwunasty klan - The 100 (Bez korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz