9. Umowa pokoju

280 16 2
                                    

Kilka godzin później, gdy słońce już schowało się za horyzontem, a armia Jedenastu Klanów robiła porządek z armią Dwunastego, Clarke i Lexa odpoczywały po intensywnych wydarzeniach, w milczeniu rozmyślając o tym, co się wydarzyło. Clarke cały czas nie mogła wyjść z podziwu nad tym, co uczyniła Lexa, aby chronić jej ludzi. Nie była w stanie znaleźć słów, aby jej o tym powiedzieć. Siedziały więc w ciszy, Griffin z głową wspartą na ręce, a Komandor oparta o podłokietnik sofy, wbijając spojrzenie gdzieś daleko. Jakiekolwiek zmartwienia zaprzątały głowę Hedy, to trudno było dojrzeć, co dokładnie, ponieważ nadal tkwiła z kamienną maską na twarzy. Clarke westchnęła cicho i zbliżyła się do niej, kładąc dłoń na jej kolanie.

- Lexa - powiedziała cicho. - Jeśli zamierzasz być poważna jak sama śmierć, to nie wiem czy nie warto przyśpieszyć egzekucji Nii.

Spojrzała na nią i w tym momencie wymieniły delikatne uśmiechy.

- Przyśpieszenie egzekucji nic nie da, Clarke. Stanie się to, co musi się stać, nie później ani nie wcześniej.

- Jesteś pewna?

Przez chwilę w milczeniu patrzyły sobie w oczy, aż Lexa skinęła głową.

- Jestem pewna.

Westchnęła ponownie i wróciła na swoje miejsce.

- Martwię się o Arkadię - wyraziła na głos swoje wątpliwości. - Boję się, że moi ludzie mogą zacząć strzelać, że...

- Lider nie przejmuje się tym, na co nie ma wpływu - przypomniała jej Lexa, mierząc ją uważnym spojrzeniem. - Jedyne, co teraz możemy zrobić, to odpocząć i to zrobimy. Nie nakazałam swoim ludziom zabić Skaikru lecz otoczyć. Ciągle mi nie ufasz, tak jak powinnaś. Cały czas trzymasz nóż, jakbym miała cię zdradzić, a jednak do tej pory tego nie zrobiłam.

Clarke otworzyła i zamknęła usta, próbując coś powiedzieć, ale nie miała żadnego argumentu. Pozwoliła więc, aby zielone oczy Hedy zagłębiały się w jej i badały jej duszę.

- Ufam ci - powiedziała w końcu. - Ale dobrze wiesz, że ja jedna nie wystarczę, aby moi ludzie nie strzelali.

Lexa przechyliła głowę.

- Bellamy - powiedziała. - Nie, ty jedna nie wystarczysz. Potrzebujemy Bellamy'iego.

Jak na zawołanie, drzwi otworzyły się, bez ostrzeżenia i do środka wpadł Bellamy we własnej osobie, mierząc groźnym spojrzeniem Lexę, a za nim weszła Abigail.

- Ona wysłała swoich ludzi na Arkadię - przerzucił oskarżycielskie spojrzenie na Clarke. - Powiedz mi, że jej na to nie pozwoliłaś!

Wstała i westchnęła ciężko.

- Pike popełnił błąd, za który musimy ponieść konsekwencje...

- Idę tam - oznajmił bez mrugnięcia. - Idę za armią Lexy i ostrzegę naszych ludzi, zanim zaczną strzelać.

- Bellamy, poczekaj - zaprotestowała Abby. - Ledwo trzymasz się na nogach...

- To przez moją siostrę! - przerwał szorstko, a potem zwrócił się do Clarke. - Ciężko mi to przyznać, ale miałyście rację.

Pokiwała głową, przygryzając wargę.

- Wiem - szepnęła. - Idź i powiedz naszym, aby nie strzelali, cokolwiek będzie się działo. Titus ruszył razem z armią, aby im wytłumaczyć, ale nie posłuchają Ziemianina...

Bellamy przytaknął jej.

- Ale posłuchają mnie.

- Świetnie - Lexa jednym ruchem podniosła się i zmierzyła wzrokiem chłopaka. - Przydzielę ci dwoje ludzi, aby z tobą poszli. Mam nadzieję, że nie potraktujesz ich jako zagrożenia i nie rozstrzelasz po drodze.

Clarke odwróciła się w jej stronę, chwytając za dłoń i ścisnęła.

- Zaufaj mu - powiedziała ściszonym głosem. - Proszę.

Nie odrywając od niego wzroku, przemówiła do Clarke, a ona poczuła dreszcze, przebiegające przez jej ciało, gdy Lexa przesunęła kciukiem po wnętrzu jej dłoni.

- Raz mu zaufałam i nie zawiódł. Gdy zrobiłam to drugi raz, zginęło trzystu moich ludzi. Krew została przelana. Teraz za każdą moją przelaną krew, jest odpowiedzialny Bellamy. Lepiej aby się strzegł.

Widziała w jego oczach przerażenie, ale i zaufanie w to, że Clarke wie co robi. Wiedziała. Wiedziała, ponieważ ufała Lexie i jej słowu, które jej dała. Za Abigail i Bellamy'm pojawił się Kane, który zmierzył zbiorowisko spojrzeniem i skinął głową.

- Potrzebujemy na miejscu Kanclerza. - odwrócił się do Abigail. - Abby, czy mogłabyś...

- Jeszcze o to pytasz? - odparła, unosząc brew i odpinając Broszę Kanclerza. Podała ją Kane'owi. - Teraz to twoi ludzie i twój obowiązek. Zaprowadź tam ład, Kanclerzu Kane.

Zmarszczył brwi.

- Nie miałem na myśli siebie.

- A kogo? - zapytali równocześnie Abigail, Bellamy oraz Clarke.

Mężczyzna uśmiechnął się i spojrzał w oczy tej ostatniej. Dziewczyna poczuła skurcz żołądka, gdy odpiął Broszę i przypiął ją do jej bluzki.

- Miałem na myśli Clarke.

- Ale... Kane... - szepnęła, wbijając w niego zdumione spojrzenie.

Uśmiechnął się i uścisnął ją.

- To dobry pomysł, Clarke. Już dawno powinniśmy to zrobić. Gdy tylko przybyliśmy na ziemię. Być może wtedy wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej.

Cofnął się i wrócił do małego szeregu. Poczuła oszołomienie, gdy zobaczyła jak mama, Bellamy oraz Kane patrzą na nią zupełnie inaczej niż dotychczas. Z szacunkiem. Z oczekiwaniem na to, co powie i jakie wyda rozkazy. Wreszcie stała się oficjalnym Kanclerzem swoich ludzi, ale czy będzie w stanie temu podołać?

- Kanclerzu Clarke - odparł Kane, skłaniając się lekko. - Czekamy na twoje rozkazy.

Jeszcze przez moment stała, zbierając się na odwagę i próbując przepchnąć przez gardło następne słowa, aż w końcu się jej udało. Lexa spoglądała na nią z tym samym oczekiwaniem.

- Bellamy - zwróciła się do chłopaka. - Zabierz z sobą Kane i moją matkę. Ruszycie z poselstwem od nowego Kanclerza do naszych ludzi. Wiecie co macie robić. Wykonać rozkaz.

- Tak jest, pani Kanclerz - odparł Bellamy i razem z pozostałą dwójką odwrócił się w kierunku drzwi.

Mama zanim wyszła, zatrzymała się jeszcze, oglądając się na córkę i długo patrzyła jej w oczy.

- Jestem z ciebie dumna, kochanie.

Clarke z trudem powstrzymała łzy i skinęła głową.

- Też cię kocham, mamo.

Gdy drzwi zamknęły się za nią, zostały znowu same. Lexa nie odezwała się ani słowem, kładąc dłoń na jej ramieniu. Rozumiała ją i Clarke to czuła. Była jej za to wdzięczna.

- Lexa - powiedziała, ocierając samotną łzę. - Czy teraz nie jest dobry czas, aby pokazać pozostałym Klanom, że przywódcy obydwóch nacji łączą się w jedną?

Kobieta obeszła ją i stanęła naprzeciwko, zaglądając jej w oczy, jak wielokrotnie wcześniej tego dnia. Nie musiały nic mówić, ponieważ ich oczy mówiły same za siebie. Lexa mogła bardzo się starać, aby nie okazywać uczuć, ale nie mogła ukryć ognia, który płonął w jej spojrzeniu, gdy mierzyła Clark wzrokiem.

- Owszem - przytaknęła z powagą. - To jest dobry czas.

Dwunasty klan - The 100 (Bez korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz