4. Lecznicza Wanheda

289 17 0
                                    

Ból odbierał jej logiczny osąd, ale musiała zachować przytomność na tak długo, jak tylko było to możliwe. Assasyna pochwycono niemalże natychmiast, gdy wbił nóż Lexie prosto w brzuch. Wykrwawiała się, a jej medycy nie byli sobie w stanie poradzić z tą raną. Kazała Titusowi posłać do Abigail Gryffin, z nadzieją, że jej pomoże. Czarna krew plamiła opatrunek i przykrycie, pod którym leżała. Wbijała wzrok w sufit, myśląc o Clarke i o jej leczniczych dłoniach, które mogły ją uratować, ale minęły prawie trzy tygodnie, a Titus nadal jej nie znalazł. W końcu zwolniła go z rozkazu, czekając na rozwój wypadków i każąc ludziom za granicą Polis, patrolować teren oraz obserwować armię Ludzi Lodu. Przeszły ją dreszcze zimna i jęknęła cicho z bólu. Nie mogła teraz umrzeć, nie teraz. Wróg na drugiej stronie półkuli był coraz potężniejszy, a ona nie zrobiła nic w tym kierunku, aby go powstrzymać. Nagle zapragnęła aby ktoś przy niej był i pocieszył ją. Titus zawsze stał za drzwiami, razem z strażnikami od dnia zamachu i nigdy nie wpuszczali żadnych delegacji, pytających o jej zdrowie. Uczucia były słabością, więc odganiała od siebie te chwile, cierpiąc w samotności.

Dzisiejszego dnia, jej żywot miał się skończyć i była tego niemalże pewna na sto procent. Była taka słaba... straciła tyle krwi. Jednak świat żywych ponownie ją przywołał do siebie, zamieszaniem za jej drzwiami i okrzykami. Do jej sypialni wpadł Titus, z pomiętymi szatami i dzikim spojrzeniem.

- Heda... - zaczął, ale za jego pleców dobiegło ich wściekłe prychnięcie i głos, który tak dobrze znała.

- Chcecie, aby Heda się wykrwawiła? Więc mnie tam, do cholery, wpuście!

Titus odwrócił się gwałtownie, spoglądając na Clarke Gryffin.

- Chcemy żeby się nie wykrwawiła! Tym bardziej, nie mamy powodu, aby wpuszczać do środka Wanhedę!

Dopiero teraz jej oczom ukazała się w całej swej okazałości Niebiańska Dziewczyna, w której oczach płonęły ognie wściekłości i tak potężnej nienawiści, że przez moment Lexa obawiała się, że stopią Titusa.

- Wystarczy. - szepnęła, a krzyki i szarpanina ustała.

Wszyscy spojrzeli na nią. Titus z niedowierzaniem, strażnicy z przerażeniem, a Clarke... Odczytała z jej oczu więcej, niż by chciała i już doskonale wiedziała, dlaczego kierowała się z Lincolnem do Polis.

- Wpuście ją i pozwólcie działać - oznajmiła i skrzywiła się, gdy próbowała się trochę dźwignąć. - Czekajcie na zewnątrz.

- Tak, Heda. - skłonili się i niechętnie opuścili pomieszczenie, zostawiając ją sam na sam z Clarke Gryffin.


Okazało się, że rana nie była skomplikowana, ale utrata krwi była poważnym problemem. Clarke więc oczyściła ranę, wypaliła, posmarowała maścią i zmieniła opatrunek. Wywaliła również przykrycie i znalazła nowe. Przez ten cały czas ani razu nie spojrzała na nią i nie odezwała się. Lexa westchnęła ciężko, mając powoli dość tych uników.

- Clarke, posłuchaj mnie. Musimy porozmawiać.

- Nie musimy - odparła. - Nie mamy o czym.

Zaczęła zbierać swoje rzeczy, pakując je do materiałowego worka. Ze zdumieniem przyglądała się temu wszystkiemu, a w szczególności jej czerwonym włosom. Od kiedy tak bardzo upodobniła się do nich? Może zmusiła ją do tego siła przetrwania.

- Nie mam o czym rozmawiać z Komandor, która zdradziła mnie i Przymierze. - po raz pierwszy spojrzała na nią, a Lexę zaskoczył ogrom emocji w jej oczach. Mogła się tego spodziewać. - Wyzdrowiejesz, ale potrzebujesz czasu. Wiesz co robić i myślę, że już mnie nie potrzebujesz.

- Clarke, poczekaj. - usiłowała się podnieść, ale ból zaatakował ją z zdwojoną siłą. - Potrzebuję cię. Armia Ludzi Lodu...

- To twój problem, nie mój! - podniosła głos, odwracając się do niej z powrotem z złością wymalowaną na twarzy. - Dlaczego miałabym się przejąc teraz twoimi ludźmi, skoro ty pod Mount Weather nie przejęłaś się moimi?! Zdradziłaś!

Tak, zrobiła to, ale nie miała wyboru. Przykro mi, Clarke, na prawdę. Nawet nie wiesz ile mnie to kosztowało...

- Zrobiłam to, co najlepsze dla mojego ludu. - odparła zmęczonym głosem. - Już ci powiedziałam, że to był wybór kierowany głową, a nie sercem...

- Ani moje serce, ani moja głowa nie mówią o tym, aby ci pomóc! - syknęła.

Czy na prawdę Clarke Gryffin nie pozostawiała jej innego wyboru? Pragnęła go mieć, ale Wanheda postawiła sprawę jasno.

- Straże! - zawołała.

Obejrzała się na nią dziko.

- Co robisz, Lexa?

Dwóch mężczyzn wkroczyło do środka, stając po obu stronach drzwi.

- Zabierzcie Wanhedę do jej apartamentów i nie pozwólcie jej ich opuszczać.

- Tak, Heda. - skłonili się i ruszyli w kierunku Clarke.

Patrzyła na nią z nienawiścią, wściekłością i bólem.

- Możesz mnie tu trzymać nawet sto lat - szarpnęła się wściekle, gdy ją chwycili, ale nie miała szans się uwolnić. - ale nigdy, nigdy nie zmusisz się abym ci pomogła! Zabiję cię!

Wrzasnęła te ostatnie słowa, gdy wynosili ją z sypialni, a drzwi zasłoniły Lexie dalszy widok. Titus wszedł po chwili, chcąc najwyraźniej powiedzieć coś w stylu: "Moja pani, moje podejrzenia się sprawdziły.", jednak zanim do tego doszło, wyprosiła go z pomieszczenia. Musiała zostać sama.

Dwunasty klan - The 100 (Bez korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz