17. Niepokoje Hedy

221 11 11
                                    

Octavia Blake narobiła więcej zamieszania, niż miała to w planach, ale nie było przecież jej winą, że strażnicy nie chcieli jej wpuścić. Przez całe półtorej dnia, pędziła na złamanie karku, w kierunku Polis, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Hedy. Była wycieńczona, wściekła i zdeterminowana. Nie powinni byli wchodzić jej w drogę. Gdy tylko zbliżyła się do sali tronowej Lexy, strażnicy niemalże natychmiast dobyli broni, krzykiem informując ją, że ma się zatrzymać.

Zmierzyła ich wściekłym spojrzeniem.

- Wpuście mnie do Hedy! To ważne.

Nieco niższy, poruszył włócznią, którą trzymał w dłoni i odpowiedział w języku Ziemian.

- To Heda decyduje, czy to, co masz jej do przekazania, jest ważne, czy nie. Wynocha!

Splotła dłonie na piersi, i rzuciła okiem za siebie, mając pod kontrolą cały korytarz.

- Mogę tu stać cały dzień - oznajmiła butnie. - Mogłabym, gdyby nie fakt, że kończy mi się czas.

Jednym ruchem dobyła miecza i z krzykiem ruszyła na strażników. Być może mieliby szansę, gdyby byli tak dobrzy, jak ona, ale w tym przypadku przegrali już na starcie. Octavia Blake schyliła się przed ciosem pierwszego i uderzyła w jego kolano. Z krzykiem upadł na posadzkę. Drugi zdołał uniknąć podobnego losu, ale za to nadział się na jej miecz, który młynkiem zawirował w powietrzu. Krztusząc się krwią, osunął się na ziemię, dociskając dłonie do brzucha. Pierwszy skorzystał z chwili nieuwagi Blake i chciał pchnąć włócznią, ale Octavia wiedziała, że musiała choć jednego zostawić przy życiu. Bez problemu rozbroiła go i z całej siły pchnęła na drzwi, które pod wpływem jego ciężaru, otwarły się z hukiem. Titus już chciał się na nią rzucić, ale został powalony celnym ciosem w skroń podobnie jak dwaj strażnicy. Octavia Blake nie była arogancka, ani na tyle głupia, aby sądzić, że ma jakiekolwiek szanse w starciu z Lexą. Zanim Heda dobyła swych ostrzy, odłożyła broń na posadzkę i opadła na kolana, unosząc dłonie w pokojowym geście.

- Heda, wybacz za tak brutalne wtargnięcie i zabicie jednego z twoich strażników, ale nie miałam czasu, aby ich przekonywać, że pilnie potrzebuję się z tobą spotkać.

Lexa zmrużyła oczy, dobywając miecza i czubkiem dotknęła jej gardła.

- Octavio kom Skaikru, obyś miała poważny argument, który sprawi, że nie będę musiała cię zabijać.

- Nie, Heda. - nawet nie drgnęła, starając się zachować spokój. Jeśli kogokolwiek powinna się bać i szanować, to była to właśnie Lexa. - Nasza Kanclerz, moja przyjaciółka i Wanheda została otruta. Potrzebujemy twojej pomocy.

Po raz pierwszy zobaczyła jak na kamienną maskę Hedy, wkradają się emocje. Jej oczy rozszerzyły się i zapłonęła w nich wściekłość, z taką siłą, z jaką rakiety startują w powietrze. Zbladła odrobinę i mocniej zacisnęła dłoń na trzonie miecza, automatycznie wciskając głębiej jego czubek w gardło Octavii. "A więc to jest między nimi" - pomyślała. - "Mogłam już dawno się domyślić."

- Kto?! - warknęła tylko jedno słowo.

- Nie wiemy, Heda - ogarnęła ją nagła pewność. - Szukamy również Lincolna, który mógłby pomóc nam w usunięciu trucizny, ale pierwsze chcieliśmy poinformować ciebie, ponieważ to twoja Wanheda.

- Owszem - odparła cicho. - To moja Komandor Śmierci. Atak wymierzony w nią, jest atakiem wymierzonym we mnie.

Cofnęła ostrze i schowała je do pochwy. Splotła dłonie za sobą i odwróciła się do niej plecami. Zaskakujące, jak wiele zaufania miała do Octavii Blake. Albo zaskakujące, że uważała się za tak dobrą, iż sądziła, że byłaby w stanie wybronić atak zza pleców. Jednak nie była wrogiem i nie miała powodu, aby atakować Hedy. Już nie.

- Wstań, Octavio Blake. Twój atak nie jest ci darowany, ale tą sprawą zajmiemy się kiedy indziej. Przygotuj nam konie.

Wykonała polecenie, zbierając broń i przypinając ją do pasa.

- Tak jest, Heda. - odparła posłusznie.

Zanim wyszła, zawahała się, ale na krótko.

- Czy masz dobrego medyka, Hedo?

Odwróciła się w jej stronę, a jej spojrzenie przypominało świdrujące ostrze, które zatapia się w ciele i zabija niemalże natychmiastowo. Heda była wściekła i zamierzała wymierzyć karę. Teraz jakiekolwiek zadawanie pytań, było nierozsądne.

- To już moje zmartwienie. Wykonaj rozkaz.


Pół godziny później, Lexa wyparowała z Wieży, w bojowym ekwipunku i z takim samym nastawieniem. Podążał za nią siwowłosy mężczyzna, ubrany w zielone szaty. Łupnął nieufnie na Octavię swym jedynym okiem, najwyraźniej sprawdzając, czy nie zabije go zaraz po wyruszeniu w drogę. Obnażyła nieco zęby, chcąc pokazać mu, kto tu rządzi, ale zarobiła lodowate spojrzenie od Lexy.

- Przyprowadź nam  konie! - rozkazała stajennemu, który już czekał na polecenia. - Octavii kom Skaikru dajcie wypoczętego rumaka. - odwróciła się w kierunku Titusa. - Do czasu mojego powrotu, wszelkie posiedzenia są zabronione. Jesteś odpowiedzialny za Wieżę.

- Tak jest, Heda. - odparł, kłaniając się.

- Jeśli trzeba, użyj siły i egzekwuj nasze prawo. - odebrała wodze młodej, białej klaczy, która szturchnęła ją nosem. Pogładziła delikatnie jej chrapy. - Dbaj o tron i nie pozwól aby wpadł w niepowołane ręce.

"Roan" - pomyślała Octavia. To było główne zagrożenie i zmartwienie Hedy. Dużo ryzykowała, opuszczając Polis. A robiła to w imię... czego? Co tak na prawdę było między nią, a Clarke Griffin, co aż zmusiło Hedę do osobistego pojawienia się przy jej boku? Również przejęła opiekę nad swoim nowym koniem i natychmiast dosiadła go. Na placu zbierała się mała grupka gapiów, w tym i kilku wojowników. Jeden z nich, nagle zastąpił drogę Lexie, wpatrując się prosto w jej oczy.

- Heda - powiedział chrapliwym tonem. - Pozwól mi iść z tobą.

Lexa zacisnęła mocniej dłonie na uprzęży.

- Moje rozkazy są wyraźne, Rufusie. Nikt inny się ze mną nie wybiera.

- Pragnę cię chronić - upadł na kolana. - Proszę, Heda.

Wśród ludzi zgromadzonych na placu, powstał szmer. Octavia poprawiła swój miecz, przewieszony przez plecy i zwróciła wzrok na Lexę, która patrzyła na starego wojownika z kamienną maską. Poczuła coś na rodzaj podziwu, jednak nie pozwoliła, aby to zagłuszyło ciągłe oskarżenia o to, że opuściła ich pod Mount Weather. To wciąż była rzecz, której nie była jej w stanie wybaczyć, nawet jeśli Clarke to potrafiła. Ona była Octavią Blake i nigdy nie zapominała raz wyrządzonych krzywd.

- Dajcie mu konia! - zarządziła Heda. - Dołącz do nas, gdy będziesz gotowy.

Oczy starego rozbłysły z wdzięczności, ale nic więcej nie zdążył powiedzieć, ponieważ Lexa pogoniła konia i ruszyły galopem, a zaraz za nimi Jednooki Medyk. Dobrze było czuć słodkie powietrze, wdzierające się do płuc, wiatr we włosach i mięśnie konia, poruszające się pod jej udami. Była w nich swego rodzaju uspokajająca siła. W pewnym sensie zrozumiała, dlaczego Ziemianie nie dbali o rozwój technologi. Czegóż chcieć więcej?

Dwunasty klan - The 100 (Bez korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz