10. Próba porozumienia

283 14 1
                                    

Bellamy pędził na złamanie karku, mając nadzieję, że nie jest jeszcze za późno. Za nim, na siedzeniu opancerzonego samochodu siedział Kane wraz z Abigail, którzy po cichu omawiali cały plan działania, po dotarciu na miejsce. Ludzie byli już rozjuszeni, a co dopiero, gdy dowiedzą się, że Kanclerz Pike nie żyje, a nowym Kanclerzem została Clarke. "Nasi jej posłuchają." - przekonywał się w duchu Bellamy. - "Przekonają pozostałych. Kane i Abigail też to zrobią." Doskonale pamiętał, gdy towarzysze Lincolna, próbowali powstrzymać grupę Pike'a, gdy po raz pierwszy szli wybić armię Indry. Powiedział im, aby się wycofali. Posłuchali go, przepraszając Lincolna, który patrzył na Pike'a z wściekłością. Potem wszystko zakłócili Kane i Abigail. Teraz, gdy to wszystko wspominał, nie miał o to pretensji. Clarke słusznie zauważyła, że jedną decyzją mogli położyć na szali zaprzepaszczenia wszystko, o co walczyli krwią Finna i wszystkich innych z Setki. Chciał być lepszym człowiekiem i nie musieć chodzić po trupach. Teraz była na to nadzieja.

Samochód w teorii był szybszy od koni, ale wojownicy wyruszyli kilka godzin temu i na pewno nie zatrzymywali się na odpoczynek, chcąc dotrzeć jak najszybciej na miejsce. Znali te lasy lepiej niż oni i mogli się tam dostać o wiele krótszą drogą. Bellamy martwił się, że jak dotrze do celu podróży, to zastanie tylko stos ciał i spaloną Arkadię, ale Lexa zaskoczyła go nie po raz pierwszy swym wizjonerskim podejściem do świata. Gdy byli w połowie drogi, w światłach samochodu zamajaczyły cztery sylwetki na koniach, które rozstawione były na całą szerokość jezdni, uniemożliwiając przejazd.

- Bellamy - nad jego ramieniem, pojawił się zaniepokojony Kane. - Hamuj.

Dwójka wojowników, których wysłała Lexa, wymienili spojrzenia, gdy chłopak zaczął hamować. Jeden z nich nachylił się do Abigail i powiedział niskim tonem.

- Tylne straże. Pójdziemy z nimi porozmawiać. Zostańcie w aucie.

Nie dyskutowali. Opuścili zwinnie i w ciszy samochód, krzycząc coś w języku Ziemian.

- Co oni mówią? - zapytał Kane'a.

- Witają się - mruknął, bacznie obserwując wojowników. - Nie słyszę dalej...

- Cicho! - syknęła Abigail.

Zamilkli posłusznie, nie odzywając się już więcej. Przez pięć następnych minut wojownicy wymieniali się pomiędzy sobą wodą i zapasami, rozmawiając, aż w końcu ich dwójka odwróciła się i wsiadła do samochodu.

- Ruszaj za nimi - polecił ciemnoskóry, wyraźnie starszy Ziemianin, z poszarpaną blizną na twarzy.

Bellamy odpalił auto i wcisnął pedał gazu ostrożnie, aby nie spłoszyć koni. Tylna straż rzuciła na nich okiem i zawróciła konie w kierunku Arkadii. Jak blisko już byli?

- O co chodzi? - zapytał Kane. - Czy jesteśmy już na miejscu? Doszło do masakry?

Ziemianie wymieniali spojrzenia przez jakiś czas, aż odezwał się młodszy.

- Półtorej godziny temu dotarł do nich goniec z wiadomością, że mają się zatrzymać i czekać na Ambasadora Ludzi z Nieba. Poprowadzi on ich na rozmowy pokojowe do osady Ludzi z Nieba. Indra uszanowała rozkaz Hedy i wysłała tylne straże, aby nas wypatrywały.

- Lexa - szepnęła Abigail, potrząsając głową. - Ona na prawdę daleko sięga myślami...

- Słyszeliście co powiedział Lincoln, gdy ostrzegał nas przed plądrowaniem Mount Weather - powiedział Bellamy. - Gdyby tego nie robiła, już dawno byłaby martwa.

Wojownicy spojrzeli na niego dziwnie, aż w końcu wrócili do swojej rozmowy w ich języku. Czwórka konnych, prowadziła ich przez jakiś czas drogą, aż wreszcie zatrzymali się na zakręcie. Zamachali rękami, a starszy Ziemianin poruszył się.

- Wychodzimy z auta - chwycił za rękojeść miecza i pchnął drzwi, otwierając je.

- Poczekaj! - Kane zerwał się na nogi.

Przez moment zapanowała napięta cisza, gdy obie strony mierzyły się spojrzeniami, zastanawiając się, co ta druga pragnie zrobić. Mężczyzna podniósł ręce w pokojowym geście.

- Chciałem zapytać jak masz na imię - przemówił w ich języku, z szacunkiem.

Tamten nawet nie mrugnął, nie zdradziwszy ani grama emocji.

- Nohan. Teraz musimy iść.

Wysiadł, miękko opadając na ziemię, a za nim jego kumpel. Abby wypuściła powietrze, kręcąc głową i spoglądając na Kane'a.

- Nie rób tego więcej.

Uśmiechnął się tylko i też opuścił auto. Bellamy uznał, że również nie ma na co czekać i poszedł za przykładem pozostałych. Gdy wszyscy zabrali swoje rzeczy i zgromadzili się na zakręcie, w krzewów wyszła Indra, w towarzystwie Gwardii, składającej się z dziesięciu ludzi, którzy szczelnie ją otoczyli.

- Kane - powiedziała, wpatrując się w niego. - W nieodpowiednie ręce zwykliście składać władzę, a nie widzę ani na twojej, ani na Abigail piersi Broszy Kanclerza. Na czyjej więc jest i kogo mamy wysłuchać w rokowaniach pokojowych?

- Jest na piersi mojej córki - odparła Abby, prostując się. - Przekazaliśmy jej urząd przed wyjazdem.

- Dostaliśmy rozkaz, aby zaprowadzić porządek wśród naszych ludzi - dorzucił Bellamy. - Nasz nowy Kanclerz nie chce rozlewu krwi swoich ludzi, jak i Ziemian. Zgodnie z jej słowami, za niedługo mamy stać się Trzynastym Klanem i uznała, że potrzebujemy zrozumienia, a nie walki.

- Ty - odparła wojowniczka, mierząc w niego włócznią. - Byłeś tam z zdrajcą i mordowałeś razem z nim. Zmieniasz strony jak słońce półkule Ziemi. Dlaczego mamy ci ufać?

- Nie możecie, to prawda - odparł Kane. - Dlatego jesteśmy z nim. Wiesz, że gdybyśmy mogli, to powstrzymalibyśmy masakrę, zanim się zaczęła.

- Raz to zrobiliśmy - powiedziała cicho Abby. - Gdy jeszcze byłam Kanclerzem. Potem zrobiliśmy głosowanie i wypadło na Pike'a.

Wpatrywali się w siebie w milczeniu, wiedząc, że są zdani na łaskę Ziemian. Nic nie mogłoby ich powstrzymać przed zabiciem Skaikru. Bellamy z całej siły pragnął, aby tak się nie stało. Nie zapomniał krzywd, które dokonały się z ich ręki, ale oni też nie zapomnieli swoich własnych, które im wyrządzono. Przeszłość bywa ciężka, ale Clarke miała rację. Nie można osądzać wszystkich za błędy jednego. Właśnie dlatego zginął tylko Pike.

Indra długo wbijała wzrok w ich twarze, aż w końcu poruszyła się.

- Dobrze - odparła. - Ludzie z Nieba otrzymują jeszcze jedną i ostatnią szansę. Wasz nowy Kanclerz do nas przemawia i ufamy jej. Tylko dlatego. Lecz jeśli tym razem, coś pójdzie nie tak, nawet przez wzgląd na Wanhedę, zabijemy was, a potem podrzucimy jej wasze głowy.

Odwróciła się na pięcie, wydając komendę do reszty Ziemian i ruszyli między drzewa. Nohan wskazał dłonią miejsce, gdzie znikli.

- Idziemy za nimi - oznajmił.

Nie zadając więcej pytań, ruszyli za Indrą. Bellamy odetchnął z ulgą, rozumiejąc, że właśnie przebrnęli przez jedną z trudniejszych części zadania. Najgorsze jednak wciąż pozostawało przed nimi.

Dwunasty klan - The 100 (Bez korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz