16. Trucizna dla Wanhedy

204 13 10
                                    

Powiedziałaby za dużo, jeśli chciałaby przyznać, że wyspała się spokojnie zeszłej nocy. Dręczyły ją dziwne koszmary o ludziach z drugiej strony półkuli, którzy uciekali w popłochu przed wielkim zagrożeniem, które w jej snach jawiło się pod postacią prezydenta Cage'a Wallace. Ktoś, w całym tym zamieszaniu, wołał o pomoc, ale głos jak i zarówno właściciel ginął w porannych promieniach światła, które padały na twarz Clarke. Teraz zajmowała miejsce u szczytu stołu z Głównej Izbie i czekała, aż zbierze się wszystkich czternastu przedstawicieli. O siedem więcej niż za czasów Jahy, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Zamierzała dać wgląd wszystkim w swoje decyzje, dotyczące Arki. Koniec z przemilczanymi sprawami. Ludzie powinni wiedzieć. Z trudem starała się dojść do siebie, po ledwo co przespanej nocy. Głowa bolała ją niemiłosiernie, a ona musiała się skupić. Abby najwyraźniej wyczuła, że coś jest nie tak z jej córką, ponieważ przyniosła kubek herbaty, tuż przed spotkaniem i zaraz po, kazała wracać do łóżka. Tak, oczywiście. Zrobi to, podczas gdy wszędzie czekało mnóstwo pracy i problemów, czających się za każdym zakrętem. Jednak pod tym względem nie było sensu z nią dyskutować.

Gdy ostatni przedstawiciel usiadł przy stole, a drzwi zostały za nim zamknięte, Clarke wstała, mierząc każdego z nich uważnym spojrzeniem. Odpowiedzieli tym samym, w milczeniu czekając na to, co powie.

- Nie lubię zaczynać od gróźb - rzuciła. - Ale chcę aby każdy brał na poważnie to, co będę mówić, ponieważ będę to egzekwowała. Pamiętajcie, że stoję przed wami jako Kanclerz Arki. Przybyłam tu wcześniej niż wy i chociaż możecie mnie jeszcze uważać za dziecko, to zasady panujące na Ziemi znam lepiej niż wy. Ich znajomość i trudne decyzje, a nieraz zabicie niewinnych ludzi, pozwoliło mi tutaj przetrwać. Wy też przetrwacie, a razem z wami nasi ludzie, jeśli uważnie będziecie słuchać tego, co mam do powiedzenia i nie ignorować tego. Pamiętajcie, że odpowiadam przed Hedą, a wy przede mną. Heda to prawo i Heda je stanowi. Jeśli ona wyda wyrok śmierci, będzie on musiał wejść w życie o świcie następnego dnia. Takie jest prawo. Moi ludzie są jej ludźmi. - spojrzała po nich kolejno. - Czy to jasne?

- Jasne - odpowiedzieli chórem.

- Świetnie - opadła na krzesło. - Przejdźmy zatem do najistotniejszych kwestii.


Po dwóch godzinach było już po wszystkim, a Clarke pomyślała, że było to najgorsze spotkanie, na jakim kiedykolwiek była. Nie, bynajmniej z powodu ludzi i celu narady. Miała wrażenie, że z każdą minutą i każdym słowem, które wypowiadała, jest coraz gorzej. Po zakończeniu zebrania, ledwo trzymała się na nogach i mieniło się jej w oczach. Ktoś kilka razy pytał się ją, czy wszystko w porządku, za każdym razem odpierała, że owszem. Przecież to zwykły ból głowy. Łupiący. Nie dający myśleć. Obezwładniający. W drodze do swojego pokoju, zachwiała się i wsparła o ścianę. Coś było nie tak. Zanim zdążyła cokolwiek zarejestrować, zsunęła się na ziemię. Była tak przyjemnie chłodna... mogła tu zostać na zawsze. Minęło ileś czasu, gdy ktoś pojawił się na horyzoncie.

- Clarke... - potrząśnięto nią lekko raz, a potem mocniej. - Clarke!

Nie odpowiedziała, bo cóż miała powiedzieć? "Wszystko w porządku, nic mi nie jest."? Mimo tego, że miała uchylone powieki, to nic nie widziała, jedynie przebłyski. Ilość głosów zwiększyła się, a ich głośność nasiliła. Byli blisko niej. Poczuła zmianę temperatury i położono ją na czymś miękkim. Ból głowy powoli odchodził, stając się nieprzyjemnym echem, gdy zapadała w błogą nieświadomość. A może... umierała?

- Clarke... - czyjś głos próbował ją ocucić. Nie, nie da się tak łatwo.

- Zawołajcie... potrzebujemy... Abby...

Co drugie słowo dochodziło do niej w zwolnionym tempie. Miała wrażenie, jakby grała w filmie, w którym ktoś bawi się klatkami i je spowalnia.

- Trucizna... - przebiło się następne słowo.

- Lincoln...

- Las Skaikru...

- Przekazać... Lexa...

Ostatnie słowa pobudziły ją i przechwyciła imię ukochanej, z trudem formując usta, do jego wypowiedzenia. Lexa... kocham cię. Być może już się nie spotkamy, ale pokazałaś mi wiele rzeczy, sprawiłaś, że dorosłam pod wieloma względami. Kocham cię i pragnę, a jedyne czego chcę, to żebyś była bezpieczna i w pokoju jednoczyła Klany.


Tymczasem po drugiej stronie mgły, spowijającej umysł Clarke, toczyła się zażarta dyskusja pomiędzy Abby, a Octavią, które próbowały dojść do tego, kto może pomóc dziewczynie powrócić do zdrowia.

- Do cholery, Abby! - wybuchnęła Octavia. - Dobrze wiesz, że nie znajdziemy Lincolna! Nawet ja nie mam pojęcia gdzie jest, nie widziałam go od kilku tygodni!

- Nie sprowadzimy tu Lexy! - warknęła doktor Gryffin. - Nie jest medykiem, a jej obecność niczego nie zmieni!

- Czy ty nie rozumiesz, że ona jedyna, zaraz po Lincolnie może ją uratować?! - siostra Bellamy'ego z trudem trzymała nerwy na wodzy. - Na jej rozkaz przybędą tu wszyscy medycy z Dwunastu Klanów, a to, co dzieje się z Clarke to robota jednego z Ziemian.

- Świetnie. - do rozmowy wtrącił się Bellamy - W takim razie powinniśmy powiedzieć o tym chociaż by Radzie...

- Nie! - warknęły obie kobiety.

Chłopak zerknął na Kane'a, który robił za wartę w drzwiach i pilnował wejścia. Marcus pokręcił głową, dając mu znak, aby zrezygnował z przekonania o tym kobiet. Nie było sensu się kłócić, tym bardziej w takim momencie. Octavia w milczeniu mierzyła się z Abby spojrzeniem, aż w końcu porwała miecz, który wcześniej ułożyła, tuż koło łóżka Clarke.

- Idę po Lexę - oznajmiła i odwróciła się w stronę drzwi.

- Kane, nie pozwól jej wyjść. - powiedziała z podejrzanym spokojem Abby.

Dziewczyna rzuciła byłemu Kanclerzowi wyzwanie, kładąc dłoń na ostrzu i jakby prosząc go, by ją powstrzymał. Jednak on rzucił doktor Griffin przepraszające spojrzenie i odsunął się. Octavia uśmiechnęła się ironicznie i opuściła pokój. W sali zapanowała śmiertelna cisza, przerywana pomrukami niespokojnej Clarke, która wierciła się na łóżku.

- Lexa... - szepnęła.

Wymienili między sobą pełne wątpliwości spojrzenia.

- Cóż - Bellamy poprawił pas z bronią. - Ja pójdę odszukać Lincolna. Jestem pewien, że też się nam przyda.

Abby przez dłuższy moment spoglądała w spoconą twarz swojej córki, z bólem w oczach.

- Idź i znajdź tych cholernych Ziemian. Nie pozostało jej wiele czasu.

Dwunasty klan - The 100 (Bez korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz