11. Za albo przeciw

268 11 1
                                    

Następnego ranka armia Indry, licząca tysiąc pięćset wojowników, zebranych poprzedniego dnia, w zaledwie dwie godziny, dotarła pod mury Arkadii. Bellamy wraz z Abigail i Kane'm, wyszli przed delegację Ziemian, unosząc ręce w pokojowym geście.

- Nie strzelać! - zawołał ostro Kane. - Wpuście nas!

Po drugiej stronie zapanowało małe zamieszanie, aż w końcu wyłonił się jeden krzyk ponad wszystkie.

- Otwierać bramę!

Mechanizmy zadziałały i po chwili wkroczyli ostrożnie do środka. Napięcie było niemalże namacalne, a wszystkie twarze wrogo wpatrywały się w Indrę, Titusa i trójkę pozostałych Ziemian, którzy zostali wydzieleni jako straż. Za mało. Cały czas za mało, jeśli Indra i główny doradca Lexy chcieli być bezpieczni. Nie mogli przewidzieć co zrobią ludzie, a teraz byli wściekli.

- Przychodzimy z rozkazami od Kanclerza! - zawołała Abigail. - Niech Rada zbierze się w przeciągu maksymalnie piętnastu minut w Głównej Izbie Arki. Straż ma nie strzelać do armii, która znajduje się po drugiej stronie muru, a ludzie mają nie atakować delegacji pokojowej!

- Delegacji pokojowej?! - jedna z kobiet wybiła się przez tłum. - To wrogowie!

- Tak! - poparła ją reszta gromkimi okrzykami.

- Nie wy o tym decydujecie! - odparł ostro Bellamy.

- Kanclerz Pike nigdy by się na to nie zgodził! - ryknął ten sam mężczyzna, który zaatakował Lincolna podczas wspominania ofiar wybuchu w Mount Weather.

- Dajcie nam Kanclerza Pike! Udowodnijcie nam! - wrzasnął ktoś jeszcze, a tłum pochwycił zawołanie.

Indra z napięciem wpatrywała się w tłum, trzymając dłoń na trzonie miecza. Bellamy spotkał jej spojrzenie, podejrzliwe i groźne. Pokręcił głową. Gdzieś w tłumie mignęła mu postać Monty'ego. W końcu udało mu się nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Chłopak przebił się przez tłum i strażników.

- Monty! - Bellamy chwycił go za ramię, starając się przekrzyczeć hałas. - Zbierz naszych. Teraz Kanclerzem jest Clarke i to ona dowodzi. Pike nie żyje, osądzony za zdradę i masakrę trzystu Ziemian, zgodnie z ich prawem. Niech będą w pogotowiu do ewakuowania delegacji i powstrzymywania jakichkolwiek ataków na nich!

- Tak jest! - kiwał gorliwie głową, ale zawahał się na moment, rzucając mu niepewne spojrzenie. - To jej rozkazy, tak?

Bellamy przewrócił oczami.

- Oczywiście, że tak! Ruszaj!

Nie zadawał już więcej pytań i rzucił się do zbierania i zbrojenia Setki. Czterdzieści ludzi. Tylu im musiało wystarczyć. Przynajmniej na razie, dopóki nie przekonają pozostałej reszty. Kane dał znak strażnikom, aby trzymali ludzi z daleka i zaczęli podążać w kierunku Arki. Gdy wreszcie drzwi się za nimi zamknęły, odetchnęli z ulgą.

- Do Głównej Izby. - rzucił Kane. - Szybko. Obawiam się, że nie mamy wiele czasu, zanim rozpocznie się bunt.

- Jeśli tak... - wycedziła Indra - to jedno brzmienie rogu i dojdzie do wojny.

- Spokojnie - odparła Abigail. - Nie pozwolimy na to.

- Na co? - zapytał Titus, patrząc na nią ze złością. - Na bunt, czy na wojnę?

Abigail już szykowała się do odpowiedzi, ale uprzedził ją Kane. Dyskusja trwała by zapewne dalej, ale Bellamy miał już dość. Zirytował się i zatrzymał, blokując przejście.

- Czy możemy, do cholery, przestać rzucać się sobie do gardeł, chociaż na pięć minut?! - uderzył pięścią w ścianę, a wszyscy, zaskoczeni zamilkli. - Nawet tego nie jesteśmy w stanie zrobić, to jakim cudem mamy zawrzeć stały pokój?!

Dwunasty klan - The 100 (Bez korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz