t w o

332 26 6
                                    

Od nocy, w której NamJoon nocował w pokoju SeokJin'a minęły zaledwie dwa dni, a sytuacja miała się już powtórzyć. 

Jin siedział w tym samym miejscu, co dwa dni temu. Pił tą samą kawę, w tym samym kubku, co dwa dni temu. Dokładnie takie same myśli krążyły mu po głowie, co dwa dni temu. Miał zamiar przemówić do rozsądku liderowi, jak dwa dni temu. Na jego twarzy, gościł ten sam grymas zmęczenia, złości, smutku i troski, jak dwa dni temu. Miał te same ubrania, jak dwa dni temu.

RM siedział właśnie w taksówce, układał scenariusz, według którego miała minąć jego rozmowa z starszym. Wiedział doskonale, że chłopak będzie czekać na niego, aby wygłosić to samo kazanie, co zawsze, gdy zdarza mu się wrócić po dwudziestej trzeciej czasu lokalnego. Brunet wiedział, że jego przyjaciel robi to wszystko przez troskę, przez dobro zespołu, które przez niego mogło lekko się zachwiać, ale nie pojmował jednak dlaczego. Według siebie samego, uważał, że nie ma nic złego w tym, że czasem wróci nocą do dormu, położy się spać o dwie godziny później niż zwykle. Lecz czy na pewno były to zaledwie dwie godziny? 

Może i wyczuł nutkę zmęczenia, ale nie zmienia to faktu, że był wstanie funkcjonować normalnie, a traktowanie go z umiarem jest nie na miejscu - oczywiście tak sądził on sam. 

Nie przyjmował do wiadomości opinii jego przyjaciół, współlokatorów, popleczników, jakkolwiek by ich nazwał i tak minął by się z prawdą. Cenił sobie ich zdanie, bardzo je cenił, ale nie znaczy to bezpośrednio, że musi je kłaść wyżej swoim. Banda tamtych dzikusów, jak czasem sam ich nazywał, znaczyła dla niego wiele. Po kilku latach spędzonych razem, zdążyli się do siebie przywiązać, znają się doskonale, rozumieć... Niby również się rozumieją, ale czasem ktoś palnie taką głupotę, że nawet jego autor nie do końca wie co powiedział. Żyją w wielkiej rodzinie, gdzie każdy pilnuje swojej roli, nikt raczej na to nie narzeka, ewentualnie ich najmłodszy. Złote maknae - Jeongguk. Trochę przeszkadza mu, gdy reszta członków traktuje go jak dziecko, ale nie narzeka jakoś przesadnie. Głową tego wszystkiego, jest właśnie Kim, pomimo, że nie jest najstarszy, ani nie znajduje się wśród tych najstarszych. Jest raczej na środku. Z początku wizja ogarnięcia ich wszystkich, przypominała jakiś film grozy i komedię, ale po miesiącach doświadczenia, pomocy najstarszego członka, zaczął dawać sobie radę. W niektórych sytuacjach, kiedy w grę wchodzi walka o najczęściej pilota, jedzenie czy inne bzdury, nawet on nie wytrzymuje i zwyczajnie potrzebuje odpoczynku. Jest przecież człowiekiem i to, że czasem zdarzy mu się zdenerwować, jest traktowane łagodnie przez resztę. 

Taksówkarz zatrzymał się po doskonale znanym mu adresem, popatrzył nagląco w lusterko. Kim podał mu odpowiednią kwotę won i zwinął swoją torbę, oraz siebie z środka auta. Wyszedł trzaskając drzwiami, wziął głęboki wdech. Nadal nie wiedział, jak chce złagodzić złość Jin'a, każda opcja, która zawitała w jego głowie wydawała się nieodpowiednia. Przełknął ślinę i ruszył przed siebie, wszedł do windy, nacisnął odpowiedni guzik i zebrał strzępki myśli, które jeszcze pozostały w jego głowie. Doszło do niego, że ma ostatnie minuty na wymyślenie czegokolwiek, jednak nic takiego nie miało zamiaru wpaść do jego głowy. Zrozumiał, iż żadna rzecz nie złagodzi sytuacji, mógł odwołać się do swoich emocji, celu, chęci bycia najlepszym, ale to nic nie zmieni. Powinien obiecać, że to ostatni raz? Nie, nie mógł, zwłaszcza, że kończył pracę nad jedną z ostatnich piosenek, które miały znaleźć się na jego płycie. Wyciągnął klucz z kieszeni, a wraz z nim także telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie jego i całej grupy, no i godzina. Dwudziesta trzecia, dwadzieścia jeden. 

Włożył klucz do zamka, wziął ostatni wdech i przekręcił go. Pchnął drzwi, wszedł do środka i posłał niewielki uśmiech w stronę siedzącej w kuchni postaci. Zrzucił z stóp białe adidasy, obok nich wylądowała torba, a on sam ruszył powoli w stronę sąsiedniego pomieszczenia.

- Przepraszam, Jin - powiedział. Chociaż nawet to, nie wydawało się odpowiednim słowem.

- Nie mnie przeproś - mruknął. - A resztę zespołu i siebie. 

- Zrobię to jutro, zaraz po śniadaniu - rzekł pewnie, podszedł do szuflady i wyciągnął z jej środka nóż i widelec. Z zamachem zamknął ją, jej zewnętrza część szybko ugodziła jego dwa palce. Chłopak syknął i natychmiastowo wyrwał dłoń z uścisku, sztućce trzymane w drugiej dłoni wypadły, uderzając z głuchym piskiem o podłogę. 

- Nam - warknął drugi Kim. Podszedł szybko do młodszego, rozejrzał się czy hałas aby na pewno nikogo nie obudził i chwycił jego rękę, przybliżając ją do swoich oczu. - Możesz ruszyć? - spytał. RM spróbował, ale jego nieudolna próba skończyła się jedynie ogromnym bólem i kolejnym syknięciem, które wydobyło się z jego ust. Starszy pokiwał głową zażenowany, podszedł do szafki i otworzył ją szybko, wyjął z niej apteczkę. Zaczął usztywniać i bandażować oba palce, mrucząc coś do siebie pod nosem. 

- Idziesz z tym jutro do lekarza, nie ma wymówek - odparł twardo. - A teraz siadaj i jedz, potem szoruj do pokoju i nie waż się tknąć czegokolwiek, co nie jest na łóżku - zagroził kładąc przed nim talerz z jedzeniem. 

- Długo tu czekasz? - spytał, gdy jakaś niewielka cześć pokarmu zniknęła z talerza. 

- Wystarczająco długo, aby opanować wkurzenie. 

- Czyli długo - skinął śmiejąc się lekko. - Mogę Ci to jakoś wynagrodzić? 

- Możesz - Jin skinął mu głową, nie miał chyba jednak zamiaru opowiedzieć o tym dokładniej. 

- Mogę wiedzieć w jaki sposób? - uniósł brwi.

- No - rzucił. NamJoon spojrzał na niego wymownie, starzy zachichotał. - Odpocznij i nie zamęczaj się, a przede wszystkim... Daj sobie pomóc.

- Dobrze wiesz, że...

- Nie dyskutuj ze mną - przerwał mu stanowczym tonem. - Za pół godziny widzę cię w pokoju - nie musiał mówić, że chodzi mu o ten należący do niego.

epiphanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz