ROZDZIAŁ DRUGI

909 92 74
                                    



podążył tuż za nią niezwłocznie, jak wół, co idzie na rzeź (...) nieświadom, że idzie o życie

Prz 7, 22-23







Pomarańczowa poświata popołudniowego słońca wpadała do pokoju gościnnego poprzez zasłony, ogrzewając mu skroń. Louis siedział przy biurku; obracał ścierpniętym nadgarstkiem, podczas gdy jego wzrok przeglądał słowa, jakie przed chwilą znalazły się na kartce.

Ma usta są niczym żywe płatki róż, oczy – niczym mieniące się gwiazdy. Jego skóra jest miękka i nieskazitelna niczym mąka, policzki zdobi rumieniec pełnej energii młodości. Choć pije głównie napoje gazowane, najbliżej mu do żywiołu wody, wartkiej niczym rwący strumień, a jednocześnie jakby spokojnej, jako rzeczka czy potoczek.

Śpi słodko; jest pewna naiwność w sposobie, w jaki unosi się i opada jego klatka piersiowa, w cichych sapnięciach, jakie wydostają się z jego gardła, w tym, jak jego kostki zsuwają się z materaca w środku nocy. Wiecznie pakuje się w kłopoty, a matka strofuje go przynajmniej dziesięciokrotnie każdego dnia, za zjedzenie borówek, których miała użyć do muffinek, albo za kradzież jej lakierów celem pomalowania paznokci u stóp na werandzie z tyłu domu.

Nigdy nie ścieli łóżka; z lubością skacze po splątanych kocach i pościeli w ogłuszający rytm ulubionej muzyki. Jest niczym ulotne wspomnienie , cichnące echo starych, dobrych czasów. Jest lekkomyślny i beztroski, niezastąpiony, niepokonany. Jest miłością mego życia, przekleństwem mej egzystencji:

Harry Edward Styles

Nakreślił imię chłopca swym najpiękniejszym pismem, po czym przewrócił kartkę, by kontynuować ów ponury monolog.

Harry Styles: pragnienie mego serca, ogień mych lędźwi, grzech mój, dusza moja. Nigdy bym nie pomyślał, że oto będę tu, w tym miejscu, pożądał niedojrzałego chłopca. Jest w idealnym wieku, by kusić mą zrozpaczoną duszę; niemal niemożliwym jest odróżnić jego urok od zalotów. O, jakże pragnę trzymać w ramionach jego drobne ciało, jakże tęsknię do jego bliskości, do jego ust, gorących niczym wosk, do chwili, w której pochłoną mnie płomienie owej bezbożnej fascynacji. Nie rozumiem, jak to możliwe, że on aż tak mnie opętał. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zdołam wyrwać się z jego szponów...

– Lou, kochanie? – z korytarza zabrzmiał głos Anne, palce zastukały nieśmiało do jego drzwi.

Louis skończył się rozpakowywać wczoraj tuż po kolacji, a większość dzisiejszego dnia spędził u siebie na przestawianiu mebli, tworzeniu bardziej komfortowych warunków do życia oraz zapisywaniu swoich myśli na przyszłość.

Anne nie przeszkodziła mu ani razu w ciągu dnia. Wcześniej słyszał także, że o to samo prosiła syna. Louis nie był pewien, jak powinien się z tym czuć. Obecność Harry'ego ani trochę go nie irytowała, w przeciwieństwie do matki chłopca. Uważał osobowość Harry'ego – jego beztroskę, jego krótkowzroczne motywacje, jego ślepotę na konsekwencje – za piękną. Chciał się dowiedzieć o nim czegoś więcej, zbadać jego umysłowość, zrozumieć jego eteryczność, ponieważ gdzieś tam musiał być jakiś rodzaj wytłumaczenia. Istoty tak piękne jak Harry nie istniały sobie ot tak.

A propos Harry'ego – chłopiec większość dnia spędził na zewnątrz w towarzystwie blondwłosego kolegi-sąsiada. Jeździli na rowerach, grali w piłkę, po kolei polewali się wodą z węża ogrodowego, dopóki Anne nie nawrzeszczała na nich pod osłoną swego kapelusza przeciwsłonecznego.

Nie licząc posiłków, Louis cały czas spędzał na górze. Zaglądał przez szybę i dotykał się przez spodnie; patrzył, jak Harry razem z kolegą tłuką się po trawie, jak biała, mokra koszulka chłopca obscenicznie klei mu się do klatki piersiowej. Wciąż nie był pewien, skąd się to wzięło, dlaczego jego żołądek kurczył się na samo wspomnienie imienia Harry'ego, ani dlaczego sam widok chłopca sprawiał, że czuł falę gorąca w podbrzuszu.

Lolita » l.s [TŁUMACZENIE PL]Where stories live. Discover now