Chapter 5.

5.5K 366 18
                                    

Boston, styczeń 2007 r.,
Massachusetts. 

              Po nowym roku odbył się pogrzeb Kristel. Ochłonąłem, ale nie miałem zamiaru dać za wygraną. Szukałem i zbierałem informacje. Moi informatorzy mieli rozdzielone zadania, a ja czekałem na nowe wiadomości. W środowy wieczór siedziałem w domu, czytając raporty, które przyniósł mi Marcus. Miałem dostęp do wszystkiego. Dokumenty z sekcji zwłok, materiały dowodowe leżały na moim stole. Nie spodziewałem się żadnego telefonu, o tej godzinie. Spojrzałem na ekran. 

- Co on chce...- wymamrotałem pod nosem- Halo.

- Troy, jutro o dziewiątej masz się stawić na komisariat- powiedział oficjalnie Gallo, mój szef.

- Mam urlop.

- To oficjalne wezwanie. Jutro o dziewiątej- zakończył Frank. Nie wiedziałem po co mnie tam wzywają, ale byłem pewien, że to będzie nieprzyjemna rozmowa.

            Kolejnego dnia rano wstałem bardzo wcześnie. Chciałem być pewien, że dotrę na komisariat nie spóźniony. Zjadłem śniadanie, ubrałem się i wyjechałem z domu. Jazda na miejsce zajęła mi dwadzieścia minut. Pięć minut przed dziewiątą wszedłem do środka. Szybko wbiegłem po schodach, machając Yanickowi. Stanąłem przed gabinetem Franka i nacisnąłem za klamkę. Kiedy zobaczyłem kto siedział w środku, przełknąłem ciężko ślinę.

- Siadaj Troy- odezwał się Frank. Usiadłem na przeciwko Todda i Wildera, komendanta policji w Bostonie. Obok nich siedział Spike Pens, rzecznik dyscyplinarny- To co robisz jest przekroczeniem regulaminu.

- Mimo, to, że zabroniłem Panu działania, robi to dalej. Lekceważenie moich rozkazów jest czymś niedopuszczalnym- powiedział Todd.

- Zdecydowaliśmy, że zostajesz zawieszony jako policjant. Oddaj odznakę i broń- dodał Pens.

- Wydaliście wyrok za moimi plecami. Nie mogłem się broić- warknąłem do nich.

- Tutaj nie ma nic do obrony. Załamałeś wielokrotnie zakaz, a teraz musisz na to odpowiedzieć- włączył się Gallo.

- Jak długo będę zawieszony?

- Do odwołania. Jeżeli będziesz zachowywał się tak jak należy pomyśle nad zniesieniem- dodał Pens.

- Jesteście skończonymi fiutami. Mógłbym pomóc, a moje zaangażowanie doprowadziłoby do szybkiego ujęcia mordercy. Walcie się!- zakończyłem swoją wypowiedź. Wstałem z krzesła, rzucając na stół odznakę i broń, wychodząc bez słów pożegnania.

           Zaraz po wyjściu z komisariatu skierowałem się do samochodu. Od razu pojechałem do domu. Miałem zamiar wyjechać na jakiś czas z miasta. Chciałem odsapnąć od tego syfu. Zupełnie nie wiedziałem gdzie chcę jechać. Zdecydowałem, że postanowię na lotnisku. Wsiądę do samolotu, który będzie odlatywał najszybciej. Kiedy wszedłem do domu, zacząłem się pakować. Wrzuciłem kilka rzeczy do walizki, kosmetyki i buty. Po kilku minutach byłem gotowy do drogi.

           Zaparkowałem samochód na placu koło lotniska. Nie miałem daleko do wejścia, dlatego szybko znalazłem się w środku. Poszedłem w stronę tablicy odlotów, szukając połączenia.

- Orlando... - pomyślałem. Zawsze chciałem zobaczyć Florydę. 

         Kupiłem bilet na lot i oddałem bagaż. Pół godziny później siedziałem na pokładzie samolotu, czekając na start. Lot miał trwać trzy godziny. Postanowiłem kupić w samolocie alkohol, żeby się zrelaksować. Odbyłem cholernie nie miłą rozmowę, która doprowadziła mnie do furii. Miałem ochotę pozabijać tych skurwieli, za to co zrobili. 

The Pain Riders  MC # 2- Chopper.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz