Rozdział 24

740 20 5
                                    

Wracając rano do domu, jechaliśmy wozem Jungkooka, pełni nieskazitelnego szczęścia.
Jeszcze nigdy nie czułam się taką kochaną jak w tym momencie.

Rozpakowywując samochód z domu wyszedł Jin.

-Hej, zakochańce. Ładnie to nie mówić starszym że się gdzieś jedzie?! - powiedziała wkurzona matula.

-Przepraszamy...

Westchnął podając list w moje ręce.

-No dobrze, a propo Yoona list jakiś przyszedł.

Było to mega podejrzane, z jednej strony, skąd ktokolwiek wie gdzie mieszkam, a z drugiej kto mógł to napisać?!

Otwarłam list czytając go dokładnie.

,, Z przykrością zawiadamiamy że pani matka nie żyje. Pogrzeb odbędzie się (Randomowa data)."

Nie mogłam nie jechać, jednak była to moja matka więc wypadałoby jechać. To znaczy że dzisiaj muszę zdążyć na samolot.

-Co przyszło?

-Moja matka zmarła. Muszę jechać...

-Jak to?

- Nie wiem, dostałam list więc muszę lecieć.

-To nie jest dobry pomysł.

-Jungkook? Gdyby twoja mama umarła pojechał byś?

-No tak, ale nie wiadomo czy jesteś w ciąży? A jak ci się coś stanie?

-Nie, nic mi się nie stanie...

-Jadę z tobą...

-Przecież to zaledwie 300 kilometrów... Pojadę i wrócę. Daj spokój...

Wzięłam torby z bagażnika przy czym go zamykając po czym zostawiłam stojącego bruneta na podjeździe.

Szybko wyciągłam torbę by spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Obczaiłam samolot po czym zeszłam na dół.

-Podwiezie mnie ktoś na lotnisko...?- powiedziałam akurat zakładając buty...

-A gdzie jedziesz?

-Na pogrzeb mojej mamy... - wszyscy zwątpili. Aby J-hope wiedział dlaczego nie przeżywam. Ale no jednak matka.

-Ja ciebie zawiozę. - Obróciłam się a w drzwiach stał ubrany w czarną skórzaną ramoneskę i czarną dżokejkę Jungkook.

Pożegnałam się z wszystkimi i ruszyłam w stronę czarnego busa.
Jechaliśmy w ciszy. Miałam wrażenie że zaraz będzie wypadek bo brunet tak bardzo przyśpiszył.

-Jungkook zwolnij, zaraz zrobisz wypadek.

-Czuje że jest coś nie tak...

-słucham? To jest zwykły wyjazd...nie przesadzaj.

Po godzinie byliśmy już na lotnisku.
Złapał moją dłoń przy czym położył mi na niej czip.

-Będziesz bezpieczna dzięki temu. Włóż sobie to w majtki. Uwierz mi.

Co on odpierdala? Jak kazał tak zrobiłam. Po czym usłyszeliśmy kobietę mówiącą o moim samolocie.

-Uważaj na siebie. - pocałowałam jego usta.

-Nie nawidzę się z tobą rozdzielać!

Z łzami w oczach odeszłam widząc go po raz ostatni.
Lot zajął mi Maks dwie godziny.
Wysiadłam zamawiając taksówkę.
Dojechałam pod kościół idąc wąską ciemniejszą uliczką na cmentarz.
Czułam się dziwnie, czyjąś obecność?
Zrobiłam mój ostatni krok po czym zostałam skrempowana liną i wrzucona mimo moich wierceń do samochodu.

Próbowałam się uwolnić, oprawca jechał szybko skręcając w każde możliwe uliczki czy zakręty. Poczułam metaliczny posmak krwi, strasznie się bałam, dlaczego wtedy nie posluchalam Jungkooka. Boże ratuj.

true friends or fucking love || j.jkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz