Osiemnaście

201 11 0
                                    

 Wczesne wstawanie, podczas tegorocznych wakacji było dla mnie normą. W Nowym Jorku o godzinie piątej, ludzie już pojawiali się na ulicach, spiesząc się do pracy. Spałam tylko trzy godziny, wstałam i wyszłam z hotelu. W dresach, bez specjalnego makijażu i ładnej fryzury. Myślałam, że za dużo osób mnie nie zobaczy, jednak widziały mnie tysiące. Maciek nie wiedział nawet, że mnie nie ma.

Sączyłam kawę w Central Parku i przyglądałam się ludziom, którzy biegali. Jedni cali zdyszani, zgrzani, wykorzystywali swoje ostatki sił. Inne osoby tylko mnie mijały. Były w idealnej formie, biegły naprawdę szybko.

Ludzie tutaj byli zupełnie inni niż w Polsce. Różnią się ubiorem, a przede wszystkim charakterem. Mimo, że są zabiegani, wydają się bardzo uprzejmi. Często z uśmiechem na twarzy.

Pogoda była cudowna. Ciepło, ale nie za gorąco. Wróciłam do apartamentu, kiedy Maciek już wstał. Był zdziwiony, że wyszłam i pytał się gdzie byłam.

- Na spacer się przeszłam. - odpowiedziałam

Do czasu, kiedy mieliśmy spotkać się z ojcem chłopaka było jeszcze trochę czasu. Nie dało się, jednak zobaczyć za wiele, a było to spowodowane korkami i ogromnym ruchem ulicznym. Miasto wiadomo, że jest ogromne, więc nawet nie myśleliśmy o spacerze pieszo, na drugi koniec Manhattanu. Do Statuy Wolności trzeba było dopłynąć promem. Tam moglibyśmy zostać już na zawsze, bo widoki, które tam podziwialiśmy były przecudowne.

Kiedy wyszłam z łazienki, która znajdywała się w naszym apartamencie, jak już wspominałam na 10. piętrze hotelu, Maciek siedział w wygodnym hotelu i wpatrywał się w okno.

- Gotowa? - nagle zapytał, zrywając się z miejsca

- Ja tak. - nie odzywał się – Spokojnie. Będzie okay.

- Tak wiem. Chyba. Tak. Będzie dobrze.

To jak bardzo był zdenerwowany wyczułam od razu. Widać to było po zachowaniu, mowie i makabrycznym rozkojarzeniu. Limuzyna przyjechała punktualnie, my można powiedzieć... spóźniliśmy się.

Dojechaliśmy do domu Ryszarda, który wyglądał tak, jak te wszystkie ogromne domy, Kardashian – ów. Dwupiętrowy, z pięknym wejściem, ogrodem przed i garażem, w którym znajdowało się kilka samochodów. Mieszkanie mojego wujka, którym byłam tak zachwycona, nie przebije tego, co tutaj zobaczyłam.

Drzwi otworzyła nam jakaś kobieta. Była ubrana bardzo elegancko, ale nie wyglądała na jego partnerkę. Maciek wziął głęboki oddech i mówiąc do niej po angielsku, przywitał się i razem weszliśmy do środka. Jego tata siedział w jednym z salonów. Czytał książkę, ale wiedział, że przybyliśmy, Kiedy weszliśmy do pokoju, od razu ją odłożył i wstał. Wszyscy byliśmy zestresowani i bardzo sztywni.

- Miło Was widzieć. Bardzo się cieszę. - powiedział, podając mi rękę

- Dzień dobry. - odpowiedziałam odwzajemniając gest, jednak w moim głosie dało się wyczuć wielką niepewność. Kiedy mężczyzna puścił moją dłoń, spojrzał się na Maćka, który również przyglądał się jemu, z powagą.

- Tyle lat, synu. Tęskniłem.

Maciek nie podszedł do ojca, nie podał mu ręki, nawet się nie uśmiechnął. Zauważyłam, że do oczu napłynęły mu łzy, oczy miał czerwone. Mimo to nie zaszlochał ani razu. Przez cały ten czas miał kamienną minę. Nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak. W końcu odezwał się do ojca, w sposób nie zbyt miły.

- Nie mów tak. Nie tęskniłeś, więc nie kłam.

- Maciek... - szturchnęłam go delikatnie w ramie

InaczejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz