VII.

462 35 0
                                    

**

- Biegnij ile sił w nogach. Samochód trzymają przy głównej drodze, u kresu lasu. Znajdziesz go. Później jak najszybciej dojedź do domu, zamknij się w nim szczelnie. Wszystkie drzwi, okna, kominek. Wszystko. I powiedz chłopakom o tym co się wydarzyło. - mówił cicho Calum zaciskając mocno ręce na moich ramionch i patrząc głęboko w moje oczy. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, jedynie kiwałam głową na znak, że rozumiem. W końcu westchnął zaciskając usta w cienką linijkę. - Pora się pożegnać. - powiedział cicho, a ja czując wzbierające się w kącikach oczu łzy wcisnęłam się w jego ramiona łkając. Ucałował moje czoło obejmując mnie ciasno i przytulając do siebie z całych sił. Nie chciałam by moje odczucia były prawdziwe, jednak chłopak dawał mi znaki jak gdyby to było definitywne pożegnanie, a my już nigdy więcej nie mielibyśmy się spotkać. Odrzuciłam od siebie te myśli i zacisnęłam powieki. 
- Bądź silny. Wrócimy po Ciebie. - szepnęłam na tyle cicho, że mężczyzna stojący zaledwie pięć metrów od nas nie miał prawa tego dosłyszeć. Cal westchnął jakby wątpił w to, że zdążymy na czas po raz kolejny całując czubek mojej głowy.
- No już gołąbeczki, koniec tego dobrego. - prychnął facet o imieniu tak śmiesznym, że chyba zapamiętam je do końca życia, po czym szarpnął mój nadgarstek odciągając mnie siłą od mulata. Spojrzał na mnie po raz ostatni, a już po chwili nasz kontakt wzrokowy przerwały zamykające się stalowe drzwi. Do moich uszu dotarł rozdzierający krzyk przyjaciela przez co jedynie załkałam głośniej. Mężczyzna ciągnął mnie w nieznane miejsce, a ja nie byłam w stanie nic zrobić. Nawet się zatrzymać. Po prostu szłam za nim jak potulny baranek, aż w końcu zatrzymał się i wypchnął mnie przed siebie w czego skutek upadłam na kolana obijając je sobie. Posłał mi ostatni cyniczny uśmiech i odszedł.
Nadal nie byłam świadoma tego, że pozwolili mi faktycznie odejść. Coś mi się zdecydowanie w tym nie podobało, więc zamiast uciekać, korzystać z okazji wciąż tkwiłam w tym samym miejscu. Moja rana na brzuchu została opatrzona, jednak nic więcej. Wciąż wyglądałam jak siedem nieszczęść. Podarte, zakrwawione i ubłocone ciuchy. Skóra niewiele więcej się różniła, była posiniaczona i obolała, zaś moja twarz... z rozciętej wargi już nie sączyłą się krew, powstał bolący strup. Podbite oko nabierające przeróżnych odcieni fioletu oraz podrapany policzek wraz z rozciętym łukiem brwiowym sprawiały, że wyglądałam jak po porządnej bójce, a jednak ja nie zdołałam się odwdzięczyć nawet jednym uderzeniem w policzek. Zupełnie nic! To nie było sprawiedliwe. 
Rozejrzałam się i spostrzegłam, że znajduję się w środku lasu. Przełknęłam głośno ślinę zdając sobie również sprawę z tego, że zupełnie nie weim w którą stronę iść. Próbowałam przypomnieć sobie słowa Caluma, lecz nagle usłyszałam szelest w pobliskich krzakach, który wywołał u mnie natychmiastową reakcję. Zaczęłam biec nie patrząc pod nogi i próbując nie przejmować się gałęziami uderzającymi o moje odkryte ciało i raniącymi je. Biegłam ile sił w nogach, mimo że wciąż odczuwałam silne bóle w każdej części ciała. Nie liczyło się aktualnie to w jakim kierunku podążam, a jedynie to, by znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Wciąż słyszałam szelest oraz kroki odbijających się od nierównej powierzchni butów za plecami nie do końca będąc pewną czy to moja wyobraźnia czy rzeczywistość.
Niespodziewanie wpadłam prosto w czyjeś ramiona. Nieznajomy przycisnął rękę do moich ust mocno przyciskając mnie do swojego torsu. Próbowałam krzyczeć, jednak postać skutecznie mi to uniemożliwiała. Ugryzłam go więc w wewnętrzną część dłoni na co syknął przeraźliwie kląc pod nosem. Poznałam ten głos.
- Luke? - szepnęłam ciężko dysząc i próbując złapać oddech co naprawdę nie było takie proste. Byłam przerażona, wycieńczona, a moja kondycja nie była najlepsza. Lubiłam sport, ale nigdy nie lubiłam typowego biegania, a teraz widać tego skutki. Zrobiłam klika niewielkich kroków w tył chwiejąc się na nogach. Zgarbiłam się lekko opierając dłonie na swoich kolanach i usilnie próbując przypomnieć sobie na czym polega tak prosta czynność jaką jest oddychanie. Zaszalałam nawet kilkakrotnie zdając sobie sprawę z suchości w ustach i gardle, która wystąpiła u mnie tak nagle.
- Minnie! Wszystko w porządku? - zareagował szybko ponownie zbliżając się do mnie, nachylając nieco i kładac pocieszająco rękę na moich plecach. Wykonywał nią okrężne ruchy wysyłając tym samym ciepło do moich mięśni, które bolały mnie niemiłosiernie. Kiedy dotarło do mnie o co zapytał blondyn zacisnęłam dłonie w piąstki i pokręciłam przecząco głową prostując się automatycznie.
- Nic nie jest w porządku Luke! - oburzyłam się unosząc na niego dwie, ciemne jak węgiel, tęczówki. Nie byłam świadoma tego jak drastycznie zmienił się ich kolor, jednak czułam, że coś się we mnie pojawiło. Opętała mnie złość jaka jeszcze nigdy nie zawładnęła moim ciałem. Poczułam się silna, jakby nikt nie mógł ze mną zwyciężyć, a z drugiej strony bezsilność, która wałęsała się w pobliżu nie dawała mi spokoju. - Jakiś popieprzeniec zamknął nas w pieprzonej piwnicy, a teraz trzyma tam Caluma, który zaoferował swoje życie za moją cholerną wolność! - wykrzyczałam mu prosto w twarz. Miałam ochotę złapać go za ramiona, wbić w nie paznokcie i porządnie nim potrząsnąć, bo dotarło do niego jak ta sytuacja jest poważna i pokręcona. Moje oczy wypełniły się łzami, a policzki nabrały rumieńców. Wbiłam palec wskazujący prawej ręki w środek jego klatki piersiowej. - Jeśli go nie uratujecie.. do końca życia wam tego nie wybacze. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby, po czym już całkowicie pewna swoich sił, pchnięta przez adrenalinę, ruszyłam dumnie przed siebie, jednak przeceniłam swoje możliwości. Nie zdążyłam przejść nawet metra, a już po chwili straciłam przytomność tracąc grunt pod nogami.

**

Battle Wound ll 5sos & 1dOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz