Szli jeszcze przez jakiś czas, lecz zbliżające się ku zachodowi słońce (a raczej: zbliżający ku wschodowi księżyc) zmusiło ich do całkowitego skupienia na znalezieniu jak najodpowiedniejszej jaskini. Rozdzielili się więc, żeby sprawdzić ich jak najwięcej. Pilipix robił to w najszybszym tempie, latając od jednej skalnej wyrwy do drugiej.
– Za mała. Za jasna. O, ta jeee... Szlag, kotoperze. – Wyleciał ze środka którejś jeszcze szybciej niż tam wleciał, dostrzegając gromadę zawieszonych u sufitu stworzonek, którym wolał nie przeszkadzać.– Ej, a ta?! – wykrzyknął Vito, odwracając się od wyrwy w ziemi, do której zaglądał.
– Mówiliście, że im niżej, tym lepiej, nie? – zwrócił się do Idris, która była najbliżej i pierwsza do niego podbiegła.
– No, taka mogłaby być idealna, ale trzeba by najpierw sprawdzić, jak jest na dol...
– Da się zrobić. – Chłopak bez dłuższego zastanowienia zsunął się w dół po dość stromym spadku.
– Ej, Vi, bez takich! – Szybko podbiegł do nich Ketra z Monkiem na grzbiecie, obawiając się, by ich porywczy kolega nie trafił tam na coś niebezpiecznego.
Usłyszeli z dołu jednak tylko odgłos potknięcia i uderzenia.
– Strasznie ciemno tutaj!Kozioł pokręcił głową na jego głupotę i sięgnął za plecy po Monka, który podniósł ręce, dając się złapać.
– Uwaga, latarenka leci!
– Dawaj go tu! – Od razu rozumiejący o co chodzi Vito wyciągnął dłonie do trzymanego za pachy w górze syrena, który zaraz został spuszczony w dół, zsuwając się po skarpie z cichym "łiii" i wpadając mu prosto w ramiona. Z racji śliskiego podwyższenia aczkolwiek – obaj się przewrócili.– Cześć Lio.
– Ugh... Cześć Monk – wydyszał do leżącego na nim i uśmiechającego się z twarzą przy jego twarzy bruneta, który w przeciwieństwie do niego miał miękkie lądowanie.Nagle usłyszeli jakiś rumor na górze, kolejno rozlegające się krzyki – kobiecy i dwa męskie – a potem wraz z jednym z tych męskich na dół spadł, a raczej przekoziołkował, Arti, ostatecznie zatrzymując się na nich. Uderzył piersią o plecy uniesionego trochę na łokciach Monka, dociskając go do Vitalia, a jego peleryna zadarła się przy tym i opadła na ich głowy.
Jako jednak, że razem z nimi zamknęła też pod materiałem monkowe światełko, doskonale oświetliło ono ich zszokowane twarze, a zwłaszcza szeroko otwarte szare oczy oraz to, co tę reakcję wywołało – ich złączone usta, które, choć lekko tylko uchylone, doskonale się do siebie dopasowały.Po sekundzie szoku – gdy tylko przepraszający i gramolący się z jego pleców Arti mu na to pozwolił – tryton uniósł się powoli na rękach, rozłączając je z cichym cmoknięciem i ciągnąc za sobą cienką strużkę śliny, która szybko się urwała. Tak jak ta chwila, gdy na dół zleciał Pilipix.
– Hm, całkiem duża, zamknięta... – mówił, podlatując na iskrzących się w półmroku skrzydłach do tylnej ściany, dającej bezpieczeństwo, że nic ich nie zajdzie od tyłu, ale na tyle oddalonej od mimo wszystko wpuszczającego trochę światła wejścia, że było gdzie się przed nim skryć – niezamieszkana i odpowiednio ciemna... Nada się! – Poleciał po resztę, zostawiając za sobą podnoszących się z ziemi chłopaków, z których dwójka rumieniła się jak piwonie i usilnie na siebie nie patrzyła. Zwłaszcza kiedy fioletowy podawał rękę rannemu, pomagając mu wstać, jednocześnie szybko ocierając usta nadgarstkiem.
Czerwień na jego policzkach pogłębiła się, kiedy niechcący popchnięty przez Artiego Monk się potknął i wpadł mu w ramiona; odruchowo jednak objął przyjaciela i przytrzymał ręką, aby ten nie upadł.
Wciśnięty również gorącą ze wstydu twarzą w bok punkowej koszulki tryton spróbował jak najszybciej stanąć na własnych nogach, w czym nie pomagała jedna nie do końca jeszcze sprawna. Gdy w końcu udało mu się od Vita odkleić i stanąć obok, ciężar ciała opierając na tej drugiej, obaj wyglądali już jak te cegiełki.
CZYTASZ
Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|
AventuraPrzedwczoraj leżałem na piasku Właściwie tak samo, jak dzisiaj, Tylko wtedy leżałem z tobą, A teraz w pustce i ciszy. Wczoraj trzymałem świat w dłoniach, Drżąc, że mogę go stracić, Noc temu uciekłem z domu Po to, żeby cię zobaczyć. Piliśmy przy cz...