32. Jak umierać

682 72 186
                                    

      Ted przeżywał właśnie najbardziej przerażającą chwilę w swoim dotychczasowym życiu. Pod wielkimi pokładami strachu kryło się jednak też inne uczucie i była to, o dziwo, radość. Z tego że Lloydowi udało się uciec.
      Starał się skupić na tym uczuciu, mocno zaciskając oczy, żeby nie zrobiło mu się niedobrze od tego, jak był obracany nad ziemią przez odnóża wiszącego u sufitu pająka, a także by nie patrzeć, jak z jego szeroko rozwartej paszczy wysuwały się nici, którymi był owijany, a widok był iście przerażający.
      Już niedługo nawet po otwarciu oczu miał widzieć tylko grubą warstwę pajęczyny, powoli się dusząc.

      Nim jednak zdążyło do tego dojść, nagle odnóża go puściły i upadł plecami na ziemię, zaraz przez coś do niej przygnieciony. Otworzył oczy, a przed swoją twarzą zobaczył... zastygłą w szoku twarz potwora, którego jedno z oczu było przestrzelone, a krew z dziury skapnęła na jego policzek.

      Wrzasnął, zrywając się i spychając z siebie pierwsze zwłoki, jakie w życiu zobaczył, odsuwając szybko od nich w tył i rozrywając jeszcze nieszczelnie go pokrywającą pajęczynę.
      Zakrył dłonią usta, czując, że chce się przez nie wydostać treść żołądka.

      – Nie patrz tam!  dopadł do niego Lloyd, zakrywając mu oczy. – Spokojnie, oddychaj, wiem że wygląda trochę jak człowiek ale nim nie jest, tylko mi tu nie wymiotuj.
      Ted odetchnął głęboko kilka razy przez nos, ale wyczuł przy tym okropny, mdły zapach krwi, więc czując, że podchodząca mu do gardła żółć zdążyła bezpiecznie się wycofać, odsłonił usta, teraz to nimi oddychając.

      – Lloyd...  westchnął z ulgą i jakby nutką zdziwienia, wtulając się we wciąż zakrywającego mu widok chłopaka, a ten prychnął z lekkim rozbawieniem.
      – No ja, ja. A kogo się spodziewałeś?  Zabrał dłoń z błękitnych zwierciadeł, gdyż te chowały się teraz w jego bluzce, a ich posiadacz zauważył, że w drugim ręku trzyma pistolet z tłumikiem.

      Wolną teraz dłonią młodszy odchylił koszulę starszego, ale na obojczyku wciąż widniała jedynie ta pojedyncza krwawa kreska, więc z cichym odetchnięciem poprawił kołnierz z powrotem, przygładzając jakby od niechcenia dwoma głaśnięciami.

      – Chodź, musimy to obejść. Tylko nie patrz. – Na powrót zakrył mu oczy, wierzchem drugiej dłoni napierając na wnętrze ramienia, dając tym znak, aby się podniósł.
      Gdy Teddy posłusznie wstał, podprowadził go trochę w kierunku wyjścia, którym wcześniej uciekł, musząc iść na palcach, by wciąż dosięgać do powiek zgarbionego, wyższego chłopaka.

      To, co go wcześniej w nim zirytowało, a więc ta cała dobroć i naiwność, teraz z nieznanego nawet sobie powodu chciał chronić przed widokiem, którego nie powinien oglądać ktoś tak niewinny.

      – Dobra, możesz patrzeć, ale nie oglądaj się za siebie. I chodź, wyprowadzę cię stąd.  Chciał go pociągnąć w stronę wyjścia, ale Ted się zatrzymał.
      – A co z Canem? I Artim, też tu jest, tak?
      – Wrócę po nich, ale najpierw cho...
      – O nie, nie zostawię cię tu samego. Cokolwiek chcesz zrobić, pomogę.  Wyrwał próbującemu go znowu ruszyć chłopakowi rękę, zaplatając obie na piersi z nieznoszącą sprzeciwu miną.
      – Przecież ty boisz się widoku krwi i tak dalej!  Odwrócił się do niego ze złością.
      – Taaak, ale ty się boisz pająków!  odbił piłeczkę.

      Brunet przyglądał się przez moment szatynowi z niezadowoleniem.

      – No dobra... a będziesz umiał tego użyć? – Wyciągnął zza paska drugi pistolet i wcisnął mu w dłoń, na którą niebieskie oczęta spojrzały z zaskoczeniem i lekkim przestrachem.
      – Ponieważ zaraz zamierzam z całej siły dmuchnąć w to.  Wyjął z kieszeni małą rurkę z dziurkami.
      – To gwizdek na psy.  Na straganie w mieście, do którego pobiegł głównie po broń, szukał jeszcze jakiegokolwiek źródła ognia, jednak bezskutecznie, a że czas gonił, ruszył z powrotem tutaj zaraz po zobaczeniu i ukradnięciu tego gwizdka.
      – Obawiam się, że po tym, czym dostał w twarz Canagan, węch nie pomoże mu w wydostaniu się z podziemi, do których nie wiadomo jak głęboko wtrącili go z też niezbyt użytecznym Iluzjonistą z krainy Oz, ale TO te jego psie uszy usłyszą na pewno, tak jak my na pewno tego nie usłyszymy. Problem w tym, że nie wiem na jakiej częstotliwości nadają pająki. Jeśli jakieś są w pobliżu, usłyszą nas i dotrą tu wcześniej... to będziemy musieli sobie z nimi poradzić sami. Przestrzelić im te TYLKO WYGLĄDAJĄCE na ludzkie główki, piersi czy w co tam trafisz. Zabić, zanim zabiją nas. Naprawdę jesteś na to gotowy?

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz