Komary bzyczały przeraźliwie. Na mokradłach zawsze było ich dużo, ale tego dnia były wyjątkowo zajadłe. Zanosiło się na deszcz i to właśnie spotęgowało ich aktywność. To i zapach świeżej krwi, tak słodko wabiący je nad powierzchnię jednej z licznych kałuż. Powietrze zdawało się wibrować od ich bzyczenia, gdy całą chmarą osiadły na ramionach dziewczyny leżącej wśród kęp na poły zgniłej a na poły wyschniętej trawy. Owady nie musiały się zastanawiać, co ona tam robiła. Nie interesowało ich to, czy była żywa czy umierająca. Dla nich była źródłem pożywienia, z którego obficie korzystały.
*
Było duszno, gorąco i wilgotno. Kolejny letni dzień zamieniał się w wieczór, ale nic nie zapowiadało, żeby pogoda miała ulec poprawie. Nie było nawet cienia wiatru, który ochłodziłby rozgrzane do granic powietrze. Powietrze, którym ciężko było oddychać. Owszem, mógł sam coś na to poradzić, ale z sobie tylko znanych przyczyn - nie zrobił tego. Może dlatego, że w domu wilgoć nie doskwierała mu tak mocno? A może polubił ciepło, które wsączało się w kamienne mury i nie pozwalało, by marznął nocami? Dzięki temu ból wydawał się łatwiejszy do zniesienia. Odgrodził się od bezlitosnych promieni grubymi zasłonami i nie czuł potrzeby opuszczania przytulnego salonu, w którym spędzał większość czasu.
Zresztą, po co miałby wychodzić? Wszystko, czego potrzebował miał pod ręką, a jeśli już musiał uzupełnić swoje zapasy, to robił to jednorazowo, żeby zbyt często nie pokazywać się ludziom na oczy. Nie cierpiał tłumu i ścisku. Nienawidził gwaru beztroskich głosów. Wszędobylskie, nieuważne dzieci doprowadzały go do szału, a przesadnie uśmiechnięci sprzedawcy wywoływali w nim mdłości. Dlatego rzadko opuszczał swoją samotnię, zakupy zwykle robił w wielkich magazynach, w ilościach hurtowych. Chociaż gdy zaglądał czasami do swojej spiżarni, odnosił wrażenie, że zapasów wystarczy mu na kilka najbliższych lat. Mógłby nie wychodzić wcale, bo nie groziła mu śmierć głodowa. Zabić go mogła, co najwyżej, monotonia przygotowywanych posiłków.
Poza tym, każda taka wyprawa była dla niego bardzo wyczerpująca. Okaleczone ramię nie odzyskało pełnej sprawności, a rany na karku bolały niemiłosiernie przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Jad węża wciąż go zatruwał od środka, a antidotum, które zażywał w coraz to większych dawkach, osłabiało jego i tak już zmaltretowane ciało. Jednak żył. Można by powiedzieć, że egzystował, ale on tak tego nie odbierał. Tutaj, w górskiej kotlince osłoniętej ze wszystkich stron od wiatru, miał wreszcie wymarzoną ciszę i spokój. I prywatność, którą cenił sobie ponad wszystko. Nie czuł się samotny ani pokrzywdzony przez los. To on wybrał taki sposób na życie. I tylko położone niedaleko jego domu mokradła wdzierały się bzyczącym dysonansem w jego samotną ciszę.
*
Powietrze drżało od upału, komary bzyczały coraz głośniej, samce wodniczek zanosiły się śpiewem, aż nagle wszystko to ucichło, zamarło w oczekiwaniu. Cisza była tak niespodziewana, że pogrążony w lekturze mężczyzna poderwał głowę, odłożył książkę i podszedł do okna. Odsłonił ciężkie zasłony i w napięciu czekał na to, co miało nastąpić.
- Trzy, dwa, jeden - odliczał.
Sinofioletowe niebo jakby tylko na to czekało - błyskawica rozdarła duszną przestrzeń kotliny, a napęczniałe chmury wypluły z siebie potoki deszczu. Wicher, który do tej pory skutecznie omijał tę okolicę, załomotał o ściany domku, napierając na drzwi i okna, próbując wedrzeć się do środka.
Snape nie wrócił na swoje miejsce, tylko zafascynowany obserwował zmieniający się krajobraz. Ostrzejsze niż zwykle szczyty gór, chwiejące się korony odległych drzew, fontanny błota unoszące się nad mokradłami. W nawałnicy, która przetaczała się nad nim, była pewna gwałtowność i groza, ale też niewypowiedziane piękno. Przyglądał się temu dość długo, do momentu, gdy wiatr ucichł, a monotonny szum deszczu zaczął go usypiać.
CZYTASZ
Severus Snape - Zaginiona
FanfictionUpalne lato dobiegało końca. Samotny, schorowany mężczyzna rzadko opuszczał stojący na mokradłach dom, ale pewnego dnia wyszedł z niego tylko po to, by odetchnąć świeżym powietrzem i rozprostować zesztywniałe, obolałe ciało. I szybko tego pożałował...