Bucky chodził nerwowo po dywanie w swoim pokoju. Krok za krokiem, w kółko. Myśli szamotały się chaotycznie w jego głowie, nie pozwalając na chwilę spokoju. Stanął gwałtownie i wziął głęboki wdech, próbując uspokoić skołatane serce, uderzające w zabójczym rytmie o żebra. Po chwili ponownie wyruszył w nieskończoną podróż dookoła niskiego stolika.
Usłyszał stanowcze kroki odzianych w wysokie szpilki stóp, jeszcze zanim rudowłosa kobieta wparowała do pokoju. Oczywiście bez pukania, bo po co. Przecież coś takiego jak prywatność jest rzeczą zbędną w tym jakże wesołym świecie!
Natasha widząc jego ściągnięte w wąską linię wargi, wywróciła oczami. - Nie marudź. - otaksowała go kontrolnym spojrzeniem i wydęła pomalowane na czerwono usta. - Chyba nie zamierzasz w tym iść? - spytała, z wyraźną kpiną w głosie, wskazując na niego. Brunet spojrzał w dół, najpierw na ciemnobordowy sweter, zakrywający w parze z czarną rękawiczką metalową rękę, a później na ciemne jeansy. - Tak mi wygodnie. - wzruszył ramionami. Romanoff pokręciła głową. - Idziesz na randkę, nie na podwieczorek do ciotki. Takiej z kotami i mnóstwem koronek. Weź się przebierz, a nie drepczesz w kółko. - stwierdziła, rzucając się na sofę. Przełożyła nogi w przylegających czarnych legginsach nad oparciem i podłożyła sobie pod plecy dużą poduszkę. - No ruchy ruchy! - machnęła na niego ponaglająco ręką. Bucky westchnął ciężko, ale ściągnął sweter przez głowę. Znaczy - próbował. Bo wredny, włóczkowaty materiał zaczepił się o jedną z metalowych łusek, tworząc coś podobnego do kokonu wokół głowy mężczyzny. Zdezorientowany Bucky szarpał się ze swetrem, który niczym kosmita swoimi mackami, rękawami oplótł jego włosy, całą resztą ciała starając się dostać do mózgu.
Po krótkiej walce (dość nierównej, jak zauważył potem), którą technicznym nokautem wygrał Pan Wredny Sweter, zrezygnowany Barnes obrócił się do chichoczącej rudowłosej. - Może byś pomogła?! - ze środka kokonu wydobyło się zamiast pełnego pretensji głosu, stłumione burknięcie. Natasha już chciała powiedzieć coś o małym dziecku, którym niewątpliwie był, ale nagle ktoś zapukał do drzwi. No tak. Jak drzwi są zamknięte, to przecież po co pukać. Ale jak są otwarte na oścież, to nagle sobie wszystkim się przypomina. Marudził w myślach brunet. Przekręcił głowę tak, że jego brązowe oko wyjrzało przez dziurę powstałą między fałdami materiału. Serce na chwilę zapomniało no swojej funkcji i Bucky przeszedł zawał. O framugę oparty był ósmy cud świata, idealny, wspaniały, zupełnie jak spod sługa Michała Anioł, wojowniczy.... ekhem, Bucky miał na myśli Steve Rogers. O framugę oparty był Steve Rogers. Steve Rogers w zajebiście dobrze dopasowanych jeansach i lekko opiętej na mięśniach koszuli.Może to i lepiej, że sweter zasłaniał mu twarz, bo w chwili spostrzeżenia kapitana zrobił się czerwony jak piwonia.
- Buck? Wszystko okej? - spytał z troską blondyn.
- Tak tak... - wymamrotał Zimowy Żołnierz, szamocząc się z włóczką. Zrezygnowany w końcu opuścił ramiona, poddając się. Steve wygiął wargi w szerokim uśmiechu i w paru krokach znalazł się przed nim. Szarpnął materiał w dół, odsłaniając jego, już na szczęście nie zaczerwienioną, twarz. - Możemy już iść? - spytał delikatnie, nadal się uśmiechając.
- Jasne. - odparł nonszalancko Bucky, starając się zachować resztki godności. - A gdzie dokładnie? - spytał, tonem obeznanego we wszystkim Angielskiego lorda, rozglądając się dookoła. Steve zaśmiał się cicho. - Do mojej ulubionej kawiarni. - zbliżył się do niego jeszcze trochę. - Mam nadzieje, że ci się spodoba.
Bucky był już absolutnie pewien, że jest cały czerwony. Czuł ciepły oddech Steve'a na swoich wargach. Uniósł lekko głowę - ten idiota był wyższy od niego! Jakże śmiał! - i spojrzał w niebieskie oczy. Romantyczną ciszę przerwał głośny szelest foli. Oboje jak na komendę spojrzeli w bok, na rozłożoną na fotelu Rosjankę, bezwstydnie wyjadającą z paczki chipsy. - U... M... mniam... nie przeszkadzajcie sobie... mmm... - machnęła na nich z pełnymi ustami ruda. Bucky zaśmiał się, jednak przypomniał sobie, że stoi na przeciwko obiektu swoich uczuć i powinien być co najmniej w trybie Pomocy-Potrzebuje-Inhalatora-Ratunku-Panika-Panika-Ucieczka. Automatycznie spiął wszystkie mięśnie, zestresowany. Potarł nerwowo kark metalową dłonią, próbując się uspokoić i wydobyć z odmętów swojego chwilowo zaćmionego umysłu jakieś sensowne zdanie. - To ten... idziemy? - zabrzmiało to raczej jak pytanie niż stwierdzenie, ale blondyn pokiwał energicznie głową i uśmiechnął się niczym... niczym jakiś sławny olśniewająco uśmiechający się aktor. No co? Był kilkadziesiąt lat zamrożony! Miał prawo nie znać olśniewająco uśmiechających się aktorów!- Idziemy. - powiedział Rogers z wesołym błyskiem w oku, powodując chwilowe zatrzymanie akcji serca u bruneta. Nie zważając na nieudolną próbę samoreinkarnacji, Steve po prostu chwycił go za rękę i wyciągnął najpierw z pokoju, a później z Avnegers Tower.
To będzie ciekawy wieczór...
Heh... spóźniłam się. I to jak XD. W każdym razie jestem, a to przedprzedostani rozdział tej książki. Jakoś się to potoczy 😉
Dziękuję wszystkim, którzy to jeszcze czytają 🖤
Dobranoc Naleśniki
Czekoladowy_Jez
Fanart tygodnia:
Zdjęcie tygodnia:
CZYTASZ
Przyjeżdża do nas księżniczka Wsi. || Sheter
FanfictionShuri - dostaje powoli świra T'challa - chce spokojnie zajmować się swoimi laczkami Peter - próbuje nie ześwirować ze szczęścia Tony - próbuje udawać, że ma Petera gdzieś (co mu kompletnie nie wychodzi) Ciocia Nat - stara się nie dopuścić do zniszcz...