but I have never been able to resist

121 18 3
                                    


Nie wiem dlaczego, ale nigdy nie potrafiłem oprzeć się widokowi nocnego nieba rozświetlonego przez gwiazdy i uliczne latarnie.
W sierocińcu nie dane było mi go oglądać. Żyliśmy w ciągłym zamknięciu, nie mogąc opuścić domu choćby na minutę, a patrząc z sypialnianych okien musiałem się nieźle natrudzić by dostrzec choćby skrawek uwielbionego przez siebie obrazu.


Jednak w moje 10 urodziny zakochałem się w niebie na nowo.
Będąc młodszym, w nocy często wymykałem się ze wspólnej sypialni do izolatki mojego hyunga. Uwielbiałem z nim przebywać, jego osoba uspokajała mnie i dziwnie relaksowała. Koszmary przez które zwykłem nie przesypiać nocy, nawiedzały mnie rzadziej jeśli moją talie obejmowało opiekuńcze ramię hyunga.
Jednak ja wciąż nie potrafiłem zmusić się do snu.
Był on dla mnie od zawsze czymś tak przerażającym i potwornym, iż z czasem przyzwyczaiłem swe ciało do jego znikomej ilości.

Wydaje mi się, że hyung w którymś momencie zauważył z jak wielką trudnością przychodzi mi sen i jak wiele niechęci i dyskomfortu przynosi mi poczucie, iż kilkanaście par oczu zerka na mnie bez słowa pod osłoną nocy we wspólnym dormitorium, że ich ciężkie oddechy mieszają się ze sobą powodując ciarki na mych plecach, a ciche szepty trafiają wprost do mojej głowy podpowiadając mej wyobraźni przerażające wizje. Dlatego za każdym razem, gdy zlękniony przekraczałem próg jego prywatnego azylu, witał mnie ciepłym uśmiechem i szeroko rozpostartymi ramionami.

To właśnie dzięki niemu, nocne niebo zostało na nowo okrzyknięte moją nieuchwytną kochanką, a zazdrosne gwiazdy niedostępnymi mi oblubienicami.
Moja miłość stała się przeklęta i nieosiągalna, jak w wielu rzewnych opowieściach spod pióra niezwykłych pisarzy.
Odżyła na nowo, niczym feniks wypruty z popiołów i zapaliła w mym sercu nieopisany żar.
Żar, którego jeszcze nie potrafiłem określić.

A wszystko dzięki hyungowi, który specjalnie dla mnie zrobił mały przytulny kąt w swoim pokoju, umieszczając w nim wszystkie koce i poduszki jakie haniebnie zdołał ukraść sprzątaczkom z kosza na pranie.
Gdy otulił mnie jednym z kocy i upewnił się, że moje ciało ułożone jest nad wyraz wygodnie, podniósł się i sięgnął do wielkich drewnianych bali z których z tej strony domu zbudowany był dach sierocińca. Bez słowa i większego wysiłku zerwał dwie luźno odstające bele, opierając je luźno o ściany pokoju i przyglądając mi się z nikłym uśmiechem na ustach.
Wtedy po raz pierwszy mogłem oglądać niebo w całej swej okazałości. Tuż nade mną.
Niczym nieprzysłonione niebo, nieskrępowane, tak ogromne i potężne, a na nim gwiazdy, niczym maleńkie ogniki, niczym delikatna, jasna plamka na tle ciemnego pejzażu.
I to potężne uczucie bycia tak małym wobec nieskończoności wszechświata, które zalało moje myśli potężną falą.

Teraz gwiazdy zdawały się być jeszcze dalej niż tamtego dnia. Zdawały się świecić lżej niż dotychczas, a ich poświata zdawała się niemal niedostrzegalna.
Może to z powodu iż nie było tu ze mną mego hyunga.
A może dlatego że ostatni raz widzę niebo w takiej odsłonie.
Nie byłem pewny jaki jest powód, jednak czułem nieopisany smutek omiatając swój pokój, a raczej pokój swego hyunga, który po nim przejąłem, przelotnym spojrzeniem.
Nie siłowałem się z belkami, by na nowo przytwierdzić je u sufitu. Byłem drobniejszy i wątlejszy od mojego hyunga, więc wraz z jego odejściem, by nie martwić się utratą czucia w dłoniach i plecach, zrezygnowałem z ciągłego zrywania i mocowania drewnianych bel, zastępując je grubą płachtą, która mimo wszystko sprawdzała się tylko w bezdeszczowe i ciepłe dni.

Usłyszałem nawołującego mnie kierowcę, więc czem prędzej chwyciłem swój mały dobytek i opuściłem jedyny ciepły kąt, który znalazłem w swym życiu.
Nie zwracałem uwagi na słowa do mnie wypowiadane, a ludzie nie przywiązywali uwagi czy aby rzeczywiście skupiam uwagę na tym co mają mi do powiedzenia.
Dziś nie mogli mnie ukarać.
Dzisiaj odchodziłem, by zaznać pozornego szczęścia u boku jakiejś bezdzietnej, majętnej pary.
Nie miałem pojęcia kim są moi przyszli rodzice. Powiedziano mi iż przychodzili często do sierocińca, po prostu się przyglądając, aż pewnego dnia dostrzegli wątłą posturę siedzącą w kącie sali z ciemną książką w dłoni. Spodobał im się wiecznie cichy chłopiec o nieobecnych, dużych oczach i smutnym, ciemnym spojrzeniu. Powiedziano mi iż przyciągnęła ich moja aura, czymkolwiek ona była i jakkolwiek wyglądała.

W zamyśleniu przyglądałem się nocnemu niebu zza szyby samochodu, otulony spranym żółtym kocem podarowanym mi lata temu przez mojego hyunga.
Moje powieki były ciężkie, od kilku dni zmuszałem się by pozostać przez cały czas świadomym. Moje sny stały się ostatnio dla mnie nie do zniesienia, więc siłą zmuszałem się by nie zasnąć, jednak nużące odgłosy samochodu poruszającego się w środku nocy, nie ułatwiały mi zadania, tylko potęgując uczucie zmęczenia.

Wyciągnąłem zza rękawa mały kawałek zielonego szkła, znalezionego dawno gdzieś przy bramie sierocińca i zacząłem przyciskać je sobie do skóry w różnych miejscach na ciele. Nie chodziło o to abym ujrzał własną krew, bądź bym delektował się zadawanym przez siebie bólem.
Po prostu ból, jego nieodłączne i silne uczucie, pozwalało mi dostatecznie skupić umysł.
A tego właśnie potrzebowałem.

Jednak to nie szkło było tym co ostatecznie zbudziło mnie tego dnia i przyprawiło o szybsze bicie serca, zapominając zarazem o śnie i zmęczeniu.
Był to pisk hamulca i drących o drogę opon, huk otwieranych drzwi, a następny ból spowodowany dachowaniem pojazdu.
Przez chwilę nie miałem pojęcia co się dzieje.
Leżałem sparaliżowany, nie czując zupełnie nic, do momentu aż wszystkie bodźce zaatakowały mnie w tym samym czasie pozbawiając tchu.
Bezsilnie wyciągnąłem przed siebie obolałe dłonie i nieumiejętnie zmusiłem swe ciało do czegoś na wzór czołgania.
Gdy jedna z moich dłoni w końcu sięgnęła zza otwartego okna spotykając się z chłodnym dotykiem wieczornej rosy na gładkiej ciemnej trawie, zmusiłem swe ciało do dalszego wysiłku i po chwili już połowa mojego ciała otulona została przez kojący dotyk trawy i kwiatów.
Dyszałem ciężko, a moje myśli szalały.
Nie mogłem pojąć co stało się zaledwie przed chwilą i tym bardziej nie mogąc skupić się na tym co otacza mnie teraz.

Zapewne to właśnie dlatego nie zauważyłem 6 chłopców, którzy otoczyli moje wyczerpane ciało, przyglądając mi się z góry. Ich słowa nie docierały do mnie, a o ich obecności zdałem sobie sprawę dopiero po chwili, gdy uchyliłem znużone oczy na zaledwie krótki moment nim sen zawładnął moim ciałem.
O dziwo tym razem zasypiałem spokojnie i bez strachu.
Może to z powodu dziwnego poczucia iż jedne z tych oczu wydały mi się dziwnie znajome. Dziwnie przyjazne, tęskne i serdeczne.
Może dlatego, że tylko jedna osoba potrafiła sprawić by moje sny nabierały choć odrobiny kolorów.


Cóż.... To teraz czekamy aż Jeongguk się obudzi, a jak wiemy chłop nie lubi spać, więc powinno to nadejść szybciej niż później.
Tak myślę XD

νύχτα  | Taekook |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz