I could see the sky

60 17 16
                                    


*Tae*


Odkąd zabrali od nas małego nie potrafiłem skupić się dosłownie na niczym. Wciąż chodziłem po naszej prowizorycznej celi i rezygnując z wcześniejszych bezskutecznych wrzasków i bicia w kraty, starałem się wymyślić jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji.

Wszystko prezentowało się tak beznadziejnie, że niemal bez wyjścia.
Nie wiedziałem jak mamy sobie z tym poradzić, zwłaszcza będąc w takim stanie.

Seokjin zapadł w dziwny sen, jakby na wzór śpiączki, a Namjoon wciąż go doglądał tłumacząc, że tak chłopak odzyska siły i się uzdrowi, by następnie zająć się nami i naszymi ranami.
Rzeczywiście, Seokjin wyglądał teraz dużo lepiej niż przed tą całą "drzemką dla urody" czy jak oni to sobie miedzy sobą nazywają. Z początku słaniał się na nogach i ledwo zachowywał przytomność, a teraz jego twarz powoli odzyskiwała kolory, a liczne zranienia zabliźniały się w niewiarygodnym tempie.

Hoseok i Jimin byli zupełnie innym tematem, oboje wciąż przerażeni do szpiku kości ściskali się zapamiętale, jakby puszczanie się w tym momencie było najgorszym co może im się stać. Sam nie wiedziałem czy bardziej przeraziła ich cała ta sytuacja i złowroga atmosfera, czy raczej myśl że oni sami w każdej chwili mogą pożegnać się z życiem. Bądź co bądź, przeraziło ich to do tego stopnia, że poza drżeniem ich ciała, nie można by ich rozróżnić z jakimś rzewnym posągiem.


Wiedziałem, że byłem jedynym przy zdrowych zmysłach, ale powoli i mnie odejmowało rozumu.
Nie potrafiłem poradzić sobie z tym wszystkim. To było zdecydowanie o wiele za dużo, niż mógłbym udźwignąć.
Mojego przyjaciela zabrały jakieś uzbrojone, napalone wariatki, a chłopaka przy którym moje serce przyspiesza swego biegu, wywlekły stąd jak jakieś zwierzę grożąc licznymi torturami, które rzekomo miały "rozwiązać jego język".
Byliśmy dla nich tylko zabawkami.
Rzeczami, którymi szybko się znudzą i odrzucą na bok.

Chciałem krzyczeć, walczyć, a zarazem rzucić się na kolana i błagać o litość dla mnie i moich towarzyszy. Wszystko bylebyśmy wyszli z tego cało.
Jednak powoli przestawałem w to wierzyć.
Frustracja rozrywała mnie od środka, a łzy bezsilności cisnęły mi się do oczu.
Nie pozwoliłem sobie jednak na to. Musiałem pokazać innym, że mają we mnie oparcie. Że jestem silny, stabilny, że mogą na mnie liczyć nie ważne co się stanie.


Pod moimi nogami zaczynały już się żłobić wgłębienia w miejscach drogi, którą kolejny raz tak niespokojnie przemierzałem naszą cele, gdy z oddali doszły mnie radosne kobiece głosy.
Cały szwadron szedł zbitym szykiem, popychając między sobą młodego mężczyznę o ciasno związanych nadgarstkach i przepasce na oczach.
Był zagubiony, lecz o dziwo wyglądał także na znudzonego, jakby cała tak szopka i zabawa przestała już mu odpowiadać, a stała się po prostu nużąca.

Kobiety z szyderczym śmiechem wepchnęły go do klatki sąsiadującej z naszą i rzuciły jeszcze jakimś obraźliwym komentarzem. Widziałem jak zbierały się by odejść, lecz nie mogłem na to pozwolić.
Nie bez odpowiedzi.

-Hej! Hej ty, z twarzą jakbym ci Hermes w nią po pijaku wleciał! -zawołałem w ich stronę, czekając na reakcje.

-A może ty? Nie wiem tylko jak larwa i żmija mogły się skrzyżować, ale zdecydowanie jesteś ich dzieckiem. -zwróciłem się w stronę innej.

-Nie, nie nie. Znalazłem moją ulubioną! Hej ty! Kim Dzong Un po przejściach! -tym razem moje słowa skierowały się w stronę stojącej najbliżej mnie, krępej Azjatki z morderczym wyrazem twarzy. -Tak ty brzydulo! Czy na twoją cześć powstał Dzwonnik z Notre Dame? Gdy- nie zdążyłem dokończyć gdyż wokół mojej szyi zacisnęła się żelazna pięść, a obcy, srogi, nieświeży oddech czułem wprost na mojej twarzy. Mimo dotkliwego bólu, nie mogłem powstrzymać lekceważącego uśmieszku na widok jej przeraźliwie rozgniewanego wyrazu twarzy.

-Grzeczna dziewczynka. A teraz siad. -starałem się brzmieć jak najbardziej naturalnie i pewnie, ale pięść na mojej szyi zaciskała się coraz to mocniej. Nie mogłem wkurzyć jej już bardziej, bo sam bałem się tego do czego to doprowadzi. One były zdolne dosłownie do wszystkiego. Nawet do tego by właśnie w tej chwili zmiażdżyć moje gardło gołą pięścią na oczach przyjaciół.

-C-co z chłopcem kt-którego stąd wyw.. wywlekłyście?? -wysyczałem z trudem, a na jej twarzy zagościł zwycięski, kpiący uśmieszek, nie zwiastujący niczego dobrego. -Zabije was jeśli go skrzywdziłyście.

-Mówisz o swoim kochasiu? -roześmiała się dziewczyna, którą wcześniej porównałem do larwy.

-Tym przerażonym nic niewartym plugawym niemowie? -dodał głos za nią.

-Zrobiłyśmy sobie z niego żywą tarczę, a teraz jego głowa ozdobi wschodnią stronę naszych granic, ku przestrodze dla takich jak wy. -odparła w końcu kobieta ściskająca moje gardło.

-To wy zaatakowałyście nas bez żadnego większego powo- uścisk zwiększył się do takiego stopnia, że ledwo potrafiłem zaczerpnąć powietrza.

-Milczeć! -wrzasnęła -To wy ukradliście naszego konia, to wy najpewniej posililiście się jego mięsem, a następnie czuwaliście wokół naszego terytorium w zamiarze napadnięcia nas, bądź przynajmniej w celu kradzieży kolejnego konia. My, trzymamy się razem i tępimy tak perfidne istoty jak wy. Mężczyźni..... -prychnęła z pogardą -Ciągle wam mało, co? Ciągle wam mało, nawet jeśli wszystkiego macie pod dostatkiem. Chora żądza władzy i przewodnictwa. Mężczyźni są jak zaraza... Trzeba ich tępić, jeśli tylko ma się ku temu okazję. -wysyczała patrząc wprost w moje oczy, a następnie lekceważąco puściła moje ciało, pozwalając upaść mu bezwładnie na ziemię, jakby to właśnie tam było jego miejsce. Sama oddaliła się bez słowa, prychając coś tylko cicho pod nosem z jawną irytacją.


Nie myślałem wiele.
Od razu dopadłem do ściany dzielącej naszą cele z nowym więźniem.

-Hej ty, mów co tam się wydarzyło, czy ona kłamała? -mój głos załamywał się z każdym słowem z powodu emocji oraz przejmującego bólu spowodowanego podduszaniem.

Mężczyzna odwrócił się zaskoczony, jakby sam był zdziwiony, że zwracam się teraz do niego. Powoli zbliżył się do dzielącej nas ściany i zacisnął swoją dłoń na jednej z krat.

-Mówisz o małym Nychcie? -jego głos był połączeniem podekscytowania, szacunku i dziwnego lęku. Nie miałem pojęcia co miało to znaczyć.

-O niewielkim chłopcu z smutnym wyrazem twarzy i oczami mieniącymi się tak jasno, że nawet najgwiaździstsza noc może się przy nich skryć zawstydzona.


Zapadła głucha cisza nim głos mężczyzny doszedł do moich uszu.


-Więc tak, mówiły prawdę. -powiedział cicho z lekkim westchnieniem, a ja dosłownie poczułem jak serce w mojej piersi rozpada się na pół, a cisze wokół rozrywa mój przeraźliwy krzyk rozpaczy, gdy bezsilnie upadłem na kolana, pozbywając się już jakiejkolwiek maski opanowania i stabilności.

Wszystkie moje skrywane dotąd uczucia miały swoje ujście w tej właśnie chwili.
Cała moja nadzieja.
Cała moja wiara.
Cała moja miłość.

Wszystko przepadło.


A ja przepadłem wraz z nimi.






Geniusz pisarski.


Tak oto uśmierciłam głównego bohatera i narratora opowiadania.

The End.














He he he, taki żarcik.















Ale czy na pewno??? :o


νύχτα  | Taekook |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz