the view of the night sky

114 15 4
                                    


Powoli wybudzałem się z tego dziwnego snu, który nagle posiadł moje ciało. Czułem jakby jakaś czarna fala porwała mnie w swe odmęty i jakbym po dłuższym czasie przebywania w niej, targany przez wzburzone wody, a zarazem kołysany spokojnymi falami, był w końcu wynoszony na powierzchnię. Jakby czarna, pienista woda wciąż posiadała moje ciało otulając je swym kokonem pozornego bezpieczeństwa i spokoju, odbierając mi wgląd do rzeczywistości.

Nienawidziłem każdego aspektu snu.
Nienawidziłem tego, że traciłem kontrolę nad własnym ciałem.
Nienawidziłem, że nie miałem wpływu na to co widzę i co podsuwa mi moja wyobraźnia.
Nienawidziłem uczucia zasypiania i budzenia się.
Nienawidziłem tego, że sen tak bardzo zawładnął ludzkim życiem.
Od dłuższej chwili byłem już na pograniczu snu i jawy, a wspomnienia z poprzedniego dnia zalewały mój umysł.
Mógłbym uznać je za część snu, lub jakieś dziwne wyobrażenia spowodowane moim wcześniejszym zmęczeniem, ale podświadomie doskonale zdawałem sobie sprawę z ich prawdziwości.
A głosy wokół mnie tylko owe przypuszczenia potwierdzały.

Nie otwierałem oczu nie chcąc uświadamiać ich o mojej wcześniejszej pobudce starając się zarazem wychwycić jakiekolwiek informacje z trwającej rozmowy.
Jednak cichy ton ich głosów i poduszka w którą wciśnięta była moja twarz utrudniały mi to na tyle, że potrafiłem jedynie wychwycić pojedyncze niepowiązane ze sobą zupełnie słowa. Niektóre z nich brzmiały tak zniekształcenie, że równie dobrze mogły być wypowiadane w innym języku.
Mimo tego wciąż nasłuchiwałem wierząc iż dowiem się czegokolwiek o wczorajszej sytuacji, dziwnych marach 6 chłopców których widziałem nim zamknąłem swe oczy, albo o miejscu w którym się teraz znajdujemy.
Niestety ich rozmowa nie rozjaśniła mi sytuacji w żadnym stopniu. Zdołałem jedynie wywnioskować iż w rozmowie brało udział dwóch młodzieńców. Znajdowaliśmy się w zamkniętym pomieszczeniu, jednak drzwi bądź okno były otwarte, gdyż cichy szum strumienia i stłumione, oddalone krzyki roznosiły się echem po pomieszczeniu. Nie byłem w stanie określić ile osób dokładnie znajduje się w pokoju, ani jak daleko oddaleni są owi dwaj pogrążeni w rozmowie chłopcy.

Gdy na nowo skupiłem umysł na własnej osobie uzmysłowiłem sobie iż czyjaś dłoń otula lekko moją talie, miejsce za mną dziwnie ugina się pod ciężarem obcego ciała, a ciepły oddech owiewa moją odsłoniętą szyję.
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę iż kolejna osoba w pomieszczeniu nie znajduje się jak zakładałem gdzieś przy owych dwóch chłopakach, a tuż za mną, przytrzymując zarazem me ciało w uścisku zapewne w razie gdybym podjął nagłą ucieczkę.

Wizja tego iż ktoś przyglądał mi się wbrew mojej wiedzy i to dłużej niż to było wskazane, przerażała mnie. W sierocińcu nie potrafiłem wytrzymać wspólnego przebywania z dzieciakami, a wspólne noce gdzie te mogły poświęcać mej osobie niezwykle dużo uwagi bez mojej większej wiedzy wyryły w mej głowie jakiś dziwny rodzaj fobii.
Moje całe ciało spięło się nagle, a oddech stał się cięższy.
Musiało zostać to zauważone gdyż uścisk na mojej talii lekko się zwiększył, a do moich uszu dostało się rozmyte "A któż to się nam obudził?"
Nie potrafiłem opanować drżącego ciała, a gdy domniemany oprawca siłą odwrócił mnie w swoją stronę i starał się bym otworzył uparcie złączone powieki, czułem jak moje serce mocno uderza o żebra niemal ich nie łamiąc.

W końcu otworzyłem swe oczy, a przede mną pojawił się obraz młodego chłopaka o niebieskich figlarnych oczach i włosach, również w odcieniu przywodzącym na myśl spokojne, bezchmurne, jasne niebo. Jego ciało otulone było w białą pościel, a głowa wspierała się lekko na ramieniu, równie niebieska zwiewna bluzka odsłaniała chudy nadgarstek z dużą ilością biżuterii, zaś sama jego postawa świadczyła o jego niezwykłej pewności siebie.

-Witaj Chīsana -roześmiał się pogodnie, a jego spokojny głos nieco uspokoił me galopujące serce

 -Mam nadzieje, że się nie gniewasz, ale hyung mówił, że często miewasz okropne sny i bardzo pomaga ci czyjaś bliskość, a ty tak bardzo się rzucałeś i krzyczałeś, a jego nie było w pobliżu i... -mówił szybko, jednak chyba w końcu dostrzegł moje przerażenie gdyż zamilkł i z nieznanym mi wyrazem twarzy powoli przyłożył swe dłonie do moich policzków i lekko uniósł mą głowę przyglądając jej się uważnie, wciąż mimo wszystko nie uwalniając jej spod swego delikatnego uścisku.

-Hej spokojnie, twoje oczy zrobiły się tak duże ze strachu, że boje się, że zaraz ci wypadną. Czuje nawet jak szybko i mocno bije twoje serce -pokiwał niezadowolenie głową -Spokojnie chłopaku, nie ma się czego bać, jesteśmy naprawdę niegroźni. -lecz gdy wypowiedział owe słowa przypomniałem sobie na nowo o pozostałych osobach przebywających tu razem z nami.
Szybko podniosłem się na rękach, wyrywając swą twarz spod objęć chłopaka i obróciłem się w przeciwną stronę.
Wtedy też świat nagle się zatrzymał, a moje serce na moment zaprzestało swego bicia.

Ujrzałem tęczówki tak białe iż podświadomie na nowo przywołałem obraz pustych, martwych oczu generała, a w nich odbicie mej nikłej, drżącej postaci.
Oboje wpatrzeni w siebie.
Martwy i żywy.
Oraz ta przerażająca głucha cisza.

Wspomnienie przytłoczyło mnie do tego stopnia, że poderwałem się z posłania i wybiegłem z pomieszczenia, a nagła jasność słońca oślepiła mnie na moment, dekoncentrując przy tym. Nie przestawałem jednak biec, nie mając pojęcia gdzie się znajduję ani gdzie prowadzą mnie moje nogi. Pozwoliłem sobie na tej rodzaj wolności, a zarazem jawnej głupoty, wiedząc że jeśli zatrzymam się choć na moment panika przejmie nade mną kontrolę, nie pozwalając mi trzeźwo myśleć i podejmować decyzję.
Biegłem więc starając się opanować rozszalałe serce, lecz drżące kończyny nie ułatwiały mi zadania i wciąż potykałem się o wystające konary, czy nawet o własne splątane nogi.
Lecz to nie liche ciało zmusiło mnie w końcu do zatrzymania się, lecz postać spowita promieniami górującego słońca, w akompaniamencie rozłożystych drzewnych konarów, opadająca z gracją, powoli na ziemię jak za sprawą niewidzialnych skrzydeł.

Straciłem dech, a ciało samo opadło na twarde leśne podłoże.
Postać zstąpiła na ziemię i powolnym krokiem rozpoczęła swą wędrówkę w moją stronę.
Zacząłem się cofać w nadziei na nagły ratunek, albo błahy łut szczęścia, który w tej sytuacji uratowałby mnie z opresji. Trafiłem jednak na twardy pień i nie potrafiąc wykonać jakiejkolwiek logicznej czynności, po prostu czekałem.
Czekałem przygotowując się na moją własną, rychłą śmierć.

-Musisz tak szybko biegać przeklęty patafianie??! -rozniósł się wściekły krzyk gdzieś przede mną 

-Mnie naprawdę nie chce się za tobą latać, lecz ty nie pozostawiasz mi wyboru! Wiesz jakie to niewygodne z tak małymi skrzydłami?! Zdajesz sobie sprawę jak wiele wysiłku mnie to kosztowało?! Teraz będę musiał nasmarować je jakąś przeciwbólową maścią bo inaczej nie będę mógł normalnie egzystować przez kilka dni. No Zeusie gromowładny! One przecież tak okropnie śmierdzą... -żałosny jęk wydobył się z ust postaci, która z każdym krokiem zaczynała przypominać niczym nie wyróżniającego się, zwykłego chłopca.

-Jimin, uspokój się. -doszedł mnie głos jakby z tyłu, a po chwili do owego Jimina dołączyło pięciu chłopców i dziewczyna.
Nie zdążyłem poświęcić im zbyt wiele uwagi, gdyż tylko jedna osoba zaprzątnęła wszystkie moje myśli.

-Witaj ponownie Ggukie. -głos mojego hyunga nie trafił do uszu, lecz wprost do mojego stęsknionego serca, otulając go przyjemnie ostatnimi resztkami nadziei jakie wciąż się w nim tliły, przez wszystkie te lata.


-Witaj w domu.
A niemy szloch, na nowo sklejonego, dziecięcego serca rozniósł się echem po pustym lesie.


O, czyżby zaczynała nam się akcja?

νύχτα  | Taekook |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz