Biegłem ile sił w nogach, pragnąc uciec od zagrożenia. Od przeznaczenia, zapisanego przed wieki w gwiazdach.
Chciałem rozpłynąć się, zniknąć.
Nie musieć przeżywać żadnej z tej chwil.
Jednak deszcz strzał wciąż przeszywał spokojne, noce powietrze, zatrzymując tym bicie mojego serca. Ostre groty omijały moje pędzące w ostatnim przypływie nadziei ciało, jedynie o milimetry.
Czy się bałem?
Byłem przerażony.Nie miałem przy sobie nikogo kto byłby w stanie mi pomóc. Zdany jedynie na siebie, na osobę, której najbardziej nie ufałem i której obawiałem się o wiele bardziej niż czegokolwiek na tym świecie.
To właśnie sobie miałem powierzyć własne życie.
Własne istnienie i przyszłość.
To ode mnie zależało co się właśnie stanie.
To właśnie ja musiałem wziąć swój własny los w ręce.
Udowodnić w końcu swą wartość.Moje zadanie było proste.
Nie umrzeć.Ale nawet ono wydawało mi się tak nierealne do spełnienia.
Tak karkołomne w działaniach, tak daremne w staraniach.Biegłem mimo iż wiedziałem, że nie mam żadnych szans. Nawet gdybym jakimś cudem przeżył ich ostrzał, rzuciły by się za mną w pogoń, urządzając coś na wzór morderczego polowania.
I gdybym nawet tu im umknął przy ogromnej ilości szczęścia, to wciąż pozostawała sprawa moich przyjaciół, zamkniętych w celi przez Amazonki.
Spodziewałem się, że po takiej zniewadze nie pozwoliły by im ujść z życiem.Las do którego zmierzałem zdawał się oddalać ode mnie z każdym moim krokiem.
Przerażenie rosło, gdy z każdym ruchem coraz wyraźniej czułem na ramieniu oddech zbliżającej się śmierci.Zdawała się ze mną pogrywać.
Śmiać się ze mnie, patrząc wprost w moje oczy.
Witać mnie w swej morderczej pułapce, rozpościerając szeroko ramiona.Podjąłem się tej gry, kierując moje czyny zupełnie na przekór.
Biegłem slalomem, by trudniej było mnie trafić.
Mimo coraz większego bólu nie zwalniałem, wciąż prąc do przodu.
Widziałem przed sobą mój cel, nie spuszczałem z niego wzroku, wciąż starając się umocnić w nędznym przekonaniu iż mi się uda.
Zagrałem w grę, a moim celem była wygrana.Czekała mnie jedynie wygrana.
Wygrana bądź nędzna śmierć.
Tylko te opcje były możliwe.Las był już jedynie metry ode mnie.
Starałem się przyspieszyć, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Płuca paliły mnie żywym ogniem.
Każdy wdech brałem z takim trudem i zapamiętaniem, jakby każdy kolejny miał już nigdy nie nadejść. Moje gardło zdawało się tonąć w płomieniach i bólu.
Miękkie nogi uginały się pode mną, z trudem utrzymując moje ciało w pionie.
Wciąż się potykałem, raniąc moje ciało ostrymi kamykami i wystającymi gałęziami.
W głowie powtarzałem soczyste przekleństwa posłyszane przed laty z ust Seokjina.Moje kroki stawały się coraz słabsze, coraz krótsze, coraz mniej precyzyjne.
Może to właśnie dlatego upadłem?Na początku nawet nie poczułem bólu.
Moje ciało po prostu przeszedł wstrząs, a następnie bezwiednie osunęło się na mokrą ziemię.Możliwe że wstrzymywałem oddech.
Wszystko zdawało się wirować.
Szumiało mi w głowie.
Dopiero wtedy zrozumiałem iż upadłem zwrócony twarzą do ziemi.Zderzenie pozbawiło mnie tchu, a wraz z zaczerpnięciem na nowo oddechu wszystko zdawało się do mnie wracać, atakując każdy z moich zmysłów.
Ból przeszył moje ciało niczym najgorsze z ostrzy.
Nie mogłem wyczuć dokładnego jego źródła, gdyż promieniował on po całych plecach, przenikając po kończyn.
Poruszyłem lekko dłonią i wygiąłem swoją głowę na tyle na ile pozwalał mi przeszywający ból, upewniając się iż kręgosłup nie został naruszony, a przynajmniej nie w znacznej części.
Adrenalina wciąż szalała w moich żyłach, a ja wiedziałem iż gdy ustąpi, nie będę w stanie się ruszyć.
CZYTASZ
νύχτα | Taekook |
Fanfiction|Ταεκσσκ, mγτhσlσgγ αυ!| "Gωιαzδγ błσgσsłαωιą mrσκ, bσ ση ρσzωαlα ιm błγszczεć."