[29] Walka z samym sobą

303 24 117
                                    

11228 słów. 

Przypomnę jeszcze, że w czwartek nie będzie rozdziału ze względu na święta, za to we wtorek spodziewajcie się czegoś nowego na profilu. Powinno się wam spodobać. Jest również prawdopodobieństwo, że też w przyszłą niedzielę nie będzie rozdziału, ponieważ chciałabym sobie zrobić niby przerwę świąteczną od pisania, ale nie jest to pewne. O ostatecznej decyzji wam powiem niedługo w konwersacjach. Miłego czytania! 

*** 6 marca *** 

          Lovino nie chciał w to wierzyć. Była to informacja, która niszczyła mu całe życie i sprawiała, że nie chciało mu się żyć. Cierpiał, płakał, krzyczał, błagał, aby nie okazało się to prawdą. Jednak śmierć Antonia była rzeczywistością. Jego ukochany był martwy i już nigdy więcej go nie spotka. Nie porozmawiają, nie przytulą się do siebie. Nie powiedzą o swojej miłości, nie spędzą razem dnia. Pozostał sam. Bez Antonia. 

          To był kolejny dzień jak płakał i nie miał zamiaru wyjść z łóżka. Załamał się i gdyby nie stała opieka bliskich, pewnie by go już na tym świecie nie było. Był zbyt zależny od straconej miłości. Ona decydowała o jego następnych poczynaniach i sprawiała, że upadł na dno. Był skończony. Nie było dla niego nadziei. 

          -Lovino, ja naprawdę rozumiem, że jest ci ciężko i nie chcesz żyć przez to co się stało, ale pomyśl o swojej rodzinie, znajomych. Masz dla kogo żyć. Świat nie opierał się tylko na Antoniu. - Afonso nie był dobry w pomaganiu. Dopiero do niego docierało, że nie miał brata i pozostał na ewentualnej łasce rodziców. Albo naprawdę został sam i musiał samodzielnie sobie radzić. 

          -Jak twój partner zginie zaraz po zaczęciu waszego związku, to powiem ci dokładnie to samo. Nie wiesz co czuję. Nie wiesz przez jakie piekło właśnie przechodzę! To nie ty jesteś odpowiedzialny za śmierć ukochanej osoby i to nie ciebie stale uniewinniają! - Przerażający był fakt, że Romano zwalał na siebie całą winę. Twierdził, że był jedynym odpowiedzialnym, a nie miał wpływu na prędkość jazdy tamtego faceta oraz jego nieuwagę. 

          -Proszę cię, przecież to nie twoja wina! Nie miałeś jak go obronić. Stało się i nic na to nie poradzimy. Lekarze się starali, a czasami się nie udaje. - Ferreira wychodził na niezainteresowanego. Zachowywał się tak, jakby śmierć brata była codziennością i był przyzwyczajony, albo nawet cieszył się z tego, że Carriedo dłużej nie żył. Nie mieli dobrej relacji, lecz dalej bolało i zaczynał rozumieć, co się wydarzyło. 

          -Łatwo ci mówić! Nigdy nie dbałeś o Antonia i wiecznie się z nim kłóciłeś. Nie obchodzi cię jego śmierć i jedynie chcesz mnie wykorzystać dla swoich celów! - Vargas idiotą nie był, a przynajmniej w swoich oczach. Afonso nie chciał go wykorzystywać, bawić się jego uczuciami, a potem zostawić samego i bardziej załamać. Rozumiał jego cierpienie. Sam przez nie przechodził. Zbliżył się do chłopaka i spróbował go przytulić. Bliskość drugiej osoby jest ważna w takich chwilach. - Zostaw mnie. 

          -Próbuję ci pomóc. Nie mam złych intencji. Zrozumiałem jaki błąd popełniłem i postanowiłem się zmienić. Specjalnie dla lepszej przyszłości i ciebie. - Lovino nie rozumiał co to ma znaczyć. Miał żałobę po partnerze i jakaś ofiara losu próbowała go zdobyć, jak jakąś nagrodę. Wstał z łóżka i spojrzał w oczy szatyna. Widział w nich nadzieję oraz skruchę. 

          -Czy naprawdę Antonio musiał pierw zginąć, żebyś się zmienił? - Zapytał z udawanym spokojem, nadal lustrując wzrokiem mężczyznę. Czuł obrzydzenie, gdy na niego patrzył. Już dawno nie widział tak obrzydliwej osoby. Jednak Afonso cholernie mu przypominał o zmarłym Antonio. Byli braćmi, takimi podobnymi. Tyle ich łączyło, jak i dzieliło. 

Panaceum [aph] [PrusPol GerIta AusHun]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz